Tak zwanemu politykowi wydaje się, że tam, gdzie trzeba, same mądrości z siebie wydala. Natomiast tam, gdzie należy, tryska głupstwami przeznaczonymi dla gawiedzi.

Człowiekowatych tego rodzaju ludzie rozumni opisują trzeźwo, posługując się pytaniem retorycznym: owszem, dobrze jest wyobrazić sobie, że ma się rację, ale czy warto żyć złudzeniami? Jak, dajmy na to, nasz pan prezydent, Andrzej Duda? Czy tam prezydent, nasz pan?

        Otóż tenże właśnie prezydent Duda, pytany o rosyjskie pogróżki z nuklearnym grzybem w tle, w odpowiedzi Dominice Cosic najpierw przypomniał powiedzenie “nie strasz, nie strasz, bo się…”, a następnie dodał: “Chcemy żyć normalnie, Polska chce żyć w pokoju. Nikogo nie chcemy atakować. Ale musimy przygotować się do ewentualnego ataku. Staniemy do obrony ojczyzny, a mamy wystarczająco dużo miejsca, by pochować wrogów”.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

TRWA MAĆ MOC

        Przytup. Przyświst. Buńczuczność. Gra muzyka – z tym, że tępe pogróżki, podobnie jak tępe dzidy, wyglądają niepoważnie. W konsekwencji nadzwyczaj niepoważnie wygląda i nasz pan prezydent, czy tam prezydent, nasz pan, kiedy tak tupie w naszym imieniu. Czy tam tupie i podryguje. To jest, nadzwyczaj poważnie wygląda, chciałem napisać. Ma moc Polska, więc moc Polska okazuje. Postawą prezydenta. I staje się Polska mocna, bo prezydencka moc zaraz przenosi się na nas, gdzie trwa i trwa mać, powtórzmy za klasykiem. Przy czym ja powtarzam to ze strachem.

        Jeszcze kilka kwiatków z Andrzeja Dzidzi. To jest z samego czubka Dzidy Andrzeja. Przepraszam, z czubka samego Dudy. I darujmy sobie cudzysłów. Otóż nasi sąsiedzi pokazują całemu światu, czym jest prawdziwa odwaga i męstwo. Otóż świat z podziwem patrzy jak Ukraina walczy dzielnie z rosyjską agresją. Otóż świat z podziwem patrzy jak Polska zaangażowała się w pomoc uchodźcom. Otóż kolejne kroki czynimy, kroki wzmacniające wschodnią flankę NATO. Otóż bezpieczna Europa potrzebuje więcej Ameryki w wymiarze wojskowym i gospodarczym. I tak dalej, i tak dalej.

        Tego samego dnia, nieco wcześniej, przekładałem schabowego reszką do góry (na sąsiednim palniku powoli dochodził rosół), gdy premier Wielkiej Brytanii oświadczał: “Putin już przekroczył czerwoną linię barbarzyństwa”. Przy tej okazji z kolei, z satysfakcją kiwałem głową. Rację ma Boris Johnson. Skurczybyk rozczochrany jak mało który premier, za to nasz ci on. Bardziej swój, niż niejeden z nas jest nasz. W każdym razie czasami. I wtedy dotarł do mnie głos generała naczelnego NATO. Czy tam sekretarza generalnego. Generał czy generalny, ten też niby nasz, odnotujmy. Czy tam że nasz, moglibyśmy przynajmniej oczekiwać. Tymczasem Stoltenberg rzekł, mniej więcej (ale raczej więcej niż mniej) coś w rodzaju: “Sojusz Północnoatlantycki pozostaje zjednoczony jak nigdy wcześniej, w potępianiu agresji Kremla”.

        “Aha – pomyślałem, odkładając widelec, chwytając za łyżkę i przechodząc do mieszania rosołu – wyczerpuje się formuła”. I wtedy kąt mego lewego ucha poraziły słowa jakoby najpotężniejszego człowieka na tym łez padole, mianowicie prezydenta USA. Zapewniającego, że do czerwca, czyli do kolejnego szczytu Sojuszu, tym razem w Madrycie, powstaną plany dodatkowego wzmocnienia wschodniej flanki NATO. “Do czerwca opracujemy plany” – powiedział Biden. Dosłownie tak.

        Proszę tylko zerknąć, co stało się zaraz w mojej kuchni: by spróbować, czy Szanownej Właścicielce smakować będzie niezwyczajny zestaw przypraw (innym razem opowiem, innym razem), łyżkę z rosołem niosę do ust… nic z tego. Wargi parzę, łyżkę w garze topię, ochota na szykowanie rosołu mi przechodzi. Prawdę powiedziawszy, późniejsza konsumpcja schabowego też nam nie wyszła. Czy może kotlety smakowały inaczej? W każdym razie pospołu z Szanowną przełykaliśmy pierwsze kęsy, dowiedziawszy się, że Rada Europy i państwa G7 opracują piąty pakiet sankcji przeciwko Rosji.

        Boże mój, piąty z kolei! A Rosja wciąż swoje? Na tym całym Kremlu musi jakieś głupki rządzą, globem ziemskim kręcąc pod prąd, a narodem rosyjskim potrząsając, jak tam sobie wymyślą. Tymczasem: “Świat z podziwem patrzy, jak Ukraina walczy dzielnie z rosyjską agresją”, przypomnę głos wypowiadający słowa. Słowa, słowa, słowa. I słowa. I na dzielnych Ukraińców zapatrzenie, deklaratywne, zatem wywołujące odruch wymiotny – boć świat zawsze patrzy.

WARSZAWA PŁONIE

        Zwłaszcza na dzielnych, walczących i niewinnych, mordowanych. Patrzy świat, a nawet spogląda. Jakby zaciekawiony był, choć powinien drżeć z przerażenia. Świat z podziwem patrzył, jak Polska walczyła dzielnie z niemiecką i sowiecką agresją, pamiętamy? Od tamtej pory nic się nie zmieniło, a jeżeli, to na gorsze. Dziś świat cały urabia sobie ręce powyżej łokci, pomagając Ukrainie. Ho, ho, jak pomagając. Póki co – zrzutami, które w większości trafiają w ręce Niemców. A Warszawa wciąż płonie.

        W tym miejscu warto i należy przypomnieć, że nad rzekami pełnymi krwi nie buduje się mostów. To oczywiste, choć wbrew wszystkiemu, do czego usiłuje przekonać nas propaganda. I jasne, że nam oraz naszym bliźnim należy się z tego tytułu oburzenie. Co najmniej. Może nawet protest, nie samo oburzenie. Protest, czy tam rewolucja. Wręcz. Niemniej nie tak działa świat.

        Jak zatem działa? Już wyjaśniam: otóż narody, które nie potrafią rozliczyć swoich oprawców, skazane są na porażkę. Na porażki, jedną po drugiej. Wcześniej czy później. Nieodmiennie. Powtórzę dla podkreślenia: narody, które nie potrafią rozliczyć swoich oprawców, narody które – bywa – odżegnują się od usprawiedliwionego odwetu, skazane są na porażki w wielu wymiarach wspólnotowej egzystencji. Mało tego, boć porażki o których mowa, przypominają bieg kuli toczącej się wzdłuż opadającej równi, ustawionej prostopadle do krawędzi klifu. Prędkość rośnie, odległość maleje, finał nietrudno przewidzieć, bo innego niż przewidywany być nie może: finałem jest ześlizgnięcie się wspólnoty w niebyt.

        Oprawcy należy się odwet i odwet nie jest zemstą. To nie wina ofiary, że planuje i dopuszcza się odwetu na barbarzyńcach. To wina barbarzyńców. Nawet ludzi białych, tu w znaczeniu: chrześcijan, uczy się odpuszczania win, uprzednio nałożywszy na penitenta obowiązek niekłamanej ekspiacji. Filozof i etyk Henryk Elzenberg idzie w tę samą stronę, idąc krok dalej: “Za doznaną krzywdę trzeba krzywdziciela naprzód tęgo sprać, a dopiero potem przebaczyć. Kto przed przebaczeniem nie spierze, daje dowód, że przebacza nie z mądrości i szlachetności, tylko z rozlazłości i braku mocy”. Mało tego, bo zdaniem Elzenberga: surowość jest wyrazem szacunku, natomiast wyrozumiałość wyrazem lekceważenia.

        Skomplikowane? To zapytam inaczej: czy człowiek musi być durniem? Co za idiotyczne pytanie, nieprawdaż? Człowiek durniem być nie musi, choć najczęściej jest. Z paru przyczyn, wśród nich takiej oto, że władza najbardziej w świecie kocha tychże właśnie poddanych. Stadem bezmyślnych, nieświadomych swej bezmyślności durniów, zarządzać prościej niż ludźmi aspirującymi do rozumności. Co jak sądzę nie wymaga wyjaśnień. Niby skąd wzięła się tresura powszechna, uosobiona w powszechnym systemie nauczania? A tresura medialna podtrzymująca? Więc.

        Człowiek więc, choć durniem czy idiotą nie musiałby być, idiotą i durniem się staje. Tylko dureń czy idiota może przekonywać skutecznie innych, podobnych sobie, że co prawda “ekonomia first” ale nie do końca, i że w ogóle niekoniecznie “first”, bo nie w każdych okolicznościach przyrody. Niemcy, weźmy, idiotami nie są, a i durniów musi tam być niewielu, dlatego – jak pokpiwają sobie wieczni malkontenci – w skrzyniach amunicyjnych przegniłych ze starości wysłali Ukraińcom dziurawe hełmy oraz zardzewiałe panzerfausty. Rosjanom natomiast – co z kolei powtarzają bardzo głośno wszyscy – Rosjanom natomiast przesłali kolejną transzę milionów dolarów za gaz i ropę. Czy tam milionów euro.

ZJAWY I WIDMA

        – Wołodia, może przystopuj odrobinę z tą Ukrainą – prosi kanclerz Niemiec.

        – Carze, tyś wielki, ty nie bądź taki – błaga prezydent Francji.

        – Będę, jakim być chcę! – odwarkuje car. – Gaz kosztuje, ropa kosztuje, nawet węgiel kosztuje – wyjaśnia. – Nie dygajcie głupio, bo od kwietnia możecie płacić rachunki w rublach… – w tym miejscu car zwykle odkłada słuchawkę. Tak mówią. Ja sądzę, że słuchawką rzuca. No raczej.

        W sumie żądanie Putina nie dziwi: czołgi kosztują, pociski do czołgów kosztują, rakiety do samolotów, czy tam inne bomby, nawet banalne polowe umundurowanie. O hipersonicznych “Kindżałach” wspominać nie warto, tyle kosztują. Ale cała reszta – cała reszta – to wyłącznie teatr medialny dla gawiedzi, zachwyconej darmowymi (acz obowiązkowymi) zaproszeniami na spektakl, dostarczanymi na wycieraczki. Teatr medialny, powtarzam, topornością przekazu dziurawiący uszy, a rażącą nikczemnością drążący powieki ludzi przyzwoitych. Do tego przewiercający sumienia i kręgosłupy personom słabym intelektualnie.

        Wniosek: nie mamy prawa nakazywać Ukraińcom czegokolwiek, co sugeruje im Waszyngton, Berlin czy Bruksela. Nie wolno nam, ponieważ Zachód najwyraźniej pamiętać nie chce, do czego prowadzą ustępstwa. Innymi słowami: to odpowiedzialność jest tym widmem okropnym, tym upiorem odrażającym, tą zjawą bezczelną, tym monstrualnym straszydłem, jawiącym się cieniem na ścianie, z którymi Zachód mierzyć się nie chce – utrzymując zarazem, że właśnie mierzy się dzielnie.

        Tymczasem Ukraińcy postanowili nie dokonywać wyboru między pokojem a wojną. Wybrali walkę, choć wywieszając białą flagę mogliby natychmiast zagwarantować sobie spokój i pokój. Wiedzą, czym jedno i drugie byłby de facto i z czym musieliby się wówczas godzić: z okupacją, z kajdanami, z terrorem. Ukraińcy posmakowali wolności i jakkolwiek trudna z początku była ta ukrainska wolność, czy tam jak bardzo znikczemniała, jakkolwiek okazała się skorumpowana i na zepsucie podatna, była ich wolnością. Dlatego nie chcą żyć na kolanach. Nie chcą na powrót stać się częścią Rosji. Nie pragną pokoju za wszelką cenę. Wiedzą – i niech w tym miejscu owa wiedza Ukraińców wybrzmi dobitniej – wiedzą, o czym “stara” Europa zapomniała ze szczętem. Że, mianowicie, życie i pokój są bezwartościowe, jeśli nie niosą ze sobą czegoś, za co warto życie poświęcić. Że, inaczej mówiąc, życie ludzkie nie ma żadnego sensu, jeśli nie zawiera w sobie tego czegoś, za co czasami należy umrzeć – skoro umrzeć za to trzeba. Ukraińcy wybrali spotkanie z przeznaczeniem, uznali swój obowiązek, przyjęli odpowiedzialność za wybór.

        A jest to większe zobowiązanie, dużo większe, niż cała “zjednoczona” Europa za całego naszego życia kiedykolwiek podjęła. I między innymi to dlatego prezydent Zełeński ma prawo powtarzać, że strach Zachodu czyni Zachód wspólnikiem rosyjskiego zbrodniarza. “Ukraińcy nie powinni umierać tylko dlatego, że ktoś nie ma odwagi przekazać Ukrainie potrzebnej broni, ponieważ boi się Rosji” – powiedział, wyjaśniając przy okazji całemu światu, na czym polegają przyzwoitość, człowieczeństwo oraz ludzka powinność. Otóż na tym, że konfrontowani z koniecznością, czynimy to, co konieczne. You should do it, if you could. Albo jeszcze lepiej: if you can save anyone, you should do it. Jeśli możesz kogoś uratować, powinieneś to zrobić. Pan mnie słyszy, panie Biden? Panie Scholz? Panie Macron? Pani von der Leyen?

…Cisza.

***

        Cisza? W takim razie na przesadne skostnienie etyczne przyda się nieco decybeli moralnych. Oto one, adresowane do królowej Europy od Mateusza Morawieckiego: “Jeśli naprawdę bardziej będziemy martwić się o nasz komfort bardziej niż o życie kobiet i dzieci, o wolność, o prawo do prawdy, prawo do życia, to znaczy, że Europa jest w środku martwa. Wypalona. Jeśli nie uratujemy Ukrainy, to Unia Europejska stanie się symbolem porażki, upokorzeń i bezradności”.

        Wiem, tu także można czepiać się buńczuczności z poziomu jałowej retoryki zapewnień, niemniej i tak należą się premierowi brawa. Śladem klasyka powiem tylko: do ustalenia pozostaje, kto mu te słowa włożył w usta i dlaczego. Temat wiodący zaś zamknijmy zaś czerwoną klamrą potrójnej konkluzji. Po pierwsze: nad rzekami pełnymi krwi nie buduje się mostów. Po drugie: rzeka umiera, wysychając. Po trzecie: rzeki pełne krwi domagają się krwi, a nie mostów – i kropka.

        Natomiast co uczynimy z tą wiedzą, naszą jest rzeczą. Czy lepiej: naszą powinnością.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl