Jakże rozkosznie mieć rację. Że ma się rację, nawet wyobrazić sobie bywa cudownie. Czasami.

Nie krygujmy się, w ogóle bardzo dobrze jest wtedy, czasami czy nie czasami, pierwszorzędnie jest, i tak dalej. Wiadomo: „Wyobraźnia ważniejsza jest od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona”. W oryginale: „Phantasie ist wichtiger als Wissen, denn Wissen ist begrenzt”. Tak wierzył „głęboko wierzący ateista”.

        Nota bene, panu Albertowi przypisuje się kilka wersji przywołanego aforyzmu. Dajmy na to, że: „Od wiedzy ważniejsza jest wyobraźnia, bo wiedza opisuje tylko to, co zachodzi dookoła nas dzisiaj, a wyobraźnia wskazuje na to, co dziać się będzie z nami jutro”. Albo, że: „Wiedza jest ograniczona, a wyobraźnia otacza cały świat”. Wreszcie, że: „Wyobraźnia bez wiedzy może stworzyć rzeczy piękne, a wiedza bez wyobraźni tylko rzeczy doskonałe”.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

PRZECIW ŚWIATU

        Zauważyć też łatwo, że w zakresie relacji wiedzy z wyobraźnią – czy właściwiej: wiedzy z wiarą – każda dekada dokłada następną „inicjatywę wspierającą”, jakoby autorstwa pana Einsteina.

        Ale porzućmy to pasmo skojarzeń i szybko powtórzmy: rację mieć to niekłamana rozkosz. Że ma się rację, nawet wyobrazić sobie bywa cudnie. Czasami. Skoro jednakowoż: „Wyobraźnia ważniejsza jest od wiedzy”, naturalną koleją rzeczy wyobrażenia bywają ważniejsze od faktów. Czasami rzeczywiście bywają, w określonych okolicznościach. Ale czy na dłuższą metę również? Na dłuższą metę uznalibyśmy układanie życia wspólnoty w oparciu o iluzje, za objaw rozsądku czy szaleństwa? Pewnie, że to drugie. No raczej.

        Dlatego: „Prawda przeciw światu”, a my prawdę bierzemy do rąk i potwierdzamy fakt: Polska nie istnieje, a resztki wspólnoty właśnie dogorywają. Precyzyjniej: „Polska” to nazwa i niewiele więcej. Dzisiaj w każdym razie. Dzisiaj to, co dookoła widzimy, czyli to, co Polkom i Polakom zostało z polskości, to mroczne perspektywy, a owe światła w tunelu, przywoływane przez tych i owych, szczerze powiedziawszy: przez wszystkich źle poinformowanych optymistów, to żaden wylot z tunelu, lecz…

WYBRYK LEKSYKALNY

        Lecz reflektory, umieszczone nad lemieszem lokomotywy, zbliżającej się ku nam z oszałamiającą prędkością. Czy zdołamy przeznaczenie zatrzymać i los odwrócić, nim parowóz dziejów dopadnie nas, lemieszem zagarnie, pod kołami przemiele?

        Wiem, wiem. Zaiste fenomenalnie prezentują się skrzydła husarskie, gdy tak sobie szumią na gór szczytach. Obok sosen. Czy jodeł. Czy tam obok Jontka, młodego górala obdarzonego przepięknym głosem. O ile dobrze pamiętam, tenorem. Takie głosy tylko na Podhalu. Czy tam na końskich grzbietach pomieszczone, wspomniane wyżej skrzydła, huczą sobie i warczą, i prawdą jest, że ciężka jazda polska fenomenalnie radziła sobie w ataku. Lepiej niż dziś radzi sobie płomień z kartką papieru. Niemniej polskość – uwaga, uwaga – to już niewiele więcej niż mit z odległej przeszłości. W praktyce nieprzydatny. Wreszcie, „Polki” czy „Polacy” to dziś jedynie formalność semantyczna bądź leksykalny wybryk, jałowe znaczeniowo. Co brzmi groźnie – i powinno. Jeśli osłabnie w wymowie, naprawdę będzie po nas. Więc.

        Polska istnieje więc jedynie formalnie, powtarzam, a współczesne Polki i Polacy współcześni, jedna z drugim, przypominają Nurię (imię żeńskie) z „Encyklopedii duszy rosyjskiej” Wiktora Jerofiejewa. Ujmując rzecz, powiedzmy: statystycznie.

BOJAŹŃ I DRŻENIE

        – Zaraz, zaraz – słyszę wtedy, i to zanim jeszcze padną brodate żarty o średniej ilości nóg pana spacerującego z psem, czy te o klapsach wymierzanych żonom przez sąsiadów. – I pan piszesz takie rzeczy tuż przed Świętem Niepodległości? Nonsens. Cóż za gołosłowne twierdzenia. Gdzie dowody? To jest dopiero szaleństwo!

        – Zachowajmy odpowiednią dystynkcję – odpowiadam wówczas. – Dowody też wskażę – zapewniam i kontynuuję, przypominając, że nie sposób modyfikować rzeczywistości działaniami opartymi o wewnętrzne iluzje, choćby iluzje te manifestować zewnętrznie. Świat realny nie drży i nie pęka po zderzeniu z iluzjami, nie poddaje się iluzjom, on iluzje cznia i wykorzystuje – nieodmiennie inaczej, niż ubrdali to sobie twórcy iluzji. Rzeczywistość ma głęboko w nosie symbole, którymi szczycimy się wciąż, ślepi na fakty i głusi na głosy zatroskania, wręcz przerażenia, artykułowane przez ludzi świadomych, że owładnięta nierozumieniem świata i rzeczywistości narodowa wspólnota nie jest żadną wspólnotą lecz zbiorem jednostek. I że jednostki z amnezją w sercach oraz nierozumieniem w umysłach zamieniają się prędko w tłum, który dzisiejsi władcy marionetek mogą popychać w stronę dowolną, przekonując skutecznie do każdego czynu.

A TY SIEJ

        Jak podejrzewałem, felieton to za mało, aby choć zaakcentować problem tej wagi. Nie wspominając o jego opisaniu dogłębnym. Spróbuję zasiać, pewnie, tyle ziaren sypiąc, ile zmieścić zdołam. A nuż coś wyrośnie? Zrozumienie jakieś, powiedzmy? A nawet jeśli nie zrozumienie, to choćby zalążki zrozumienia? Dla czegóż innego miałbym się za to brać?

        Poczyniwszy powyższe zastrzeżenie, powtórzę: Polska nie istnieje, a jej resztki dogorywają. I to powtórzyć trzeba: Polska istnieje jedynie formalnie, a współczesne Polki i Polacy współcześni przypominają Nurię z „Encyklopedii duszy rosyjskiej” Wiktora Jerofiejewa. Kropka w przecinek przypominają. Pomijając zmurszenie fundamentów, wynikające głównie z zaniku wspólnego aparatu poznawczego (co w sposób oczywisty wyklucza porozumienie w granicach wspólnoty), Nuria nie ogarnia całości, nieświadomie rozbijając namiot w obozie „niedasistów”. Nie da się i już.

        Zgoda, nie sposób ogarnąć całości nie rozumiejąc części tworzących całość, a mur z dziurami to żaden mur, to atrapa muru. Więc atrapa bezpieczeństwa. Pozór. I tego nie rozumie Nuria, i co jej zrobisz? Konkretnie (znaczy u Jerofiejewa) nie rozumie, co się właściwie z nią dzieje: „Jak żuk, przewrócony na grzbiet”. Problem żuka, jak widzimy, dręczył nie tylko Gombrowicza czy jego apologetów.

IGRZYSKA DLA CZERNI

        Współczesna polskość, Polki i Polacy współcześni, wyglądają jak te żuki, poprzewracane na grzbiety i nerwowo przebierające odnóżami. I gorzej jeszcze wyglądamy, boć żuki swojego położenia przeanalizować nie potrafią. My natomiast stan faktyczny pojąć moglibyśmy, a mimo to niewielu podejmuje działania idące w tym kierunku. Ku zrozumieniu.

        Nie możemy? Nie chcemy? Nie rozumiemy więc nie zauważamy potrzeby? Zapewne wszystko to razem, plus ewentualnie przekonanie, że rzeczywistości nie trzeba zmieniać, że stan zastany w sumie zmiany nie wymaga, może lekkiej przecierki, bądź też, że dla zmiany rzeczywistości na właściwą, dość będzie ograniczyć zakres działań praktycznych do widowisk.

        By the way: jedno takie igrzysko przed nami, mianowicie Marsz Niepodległości. Przy czym na temat roli sztandarów, w tym o znaczeniu symboliki w kształtowaniu tożsamości indywidualnej i wspólnotowej (a także o jej roli w tożsamości zacieraniu), porozmawiamy przy innej okazji, niemniej okazja wydaje się właściwa, bym – z braku miejsca pomijając uzasadnienie – zaznaczył w tym miejscu, co mnie wydaje się najoczywistsze pod słońcem: to rodzaj, proszę wybaczyć, „igrzysk dla czerni”. A już najfajniej, gdy za takie nasze narodowe i niepodległe igrzyskowanie, wrogowie mogą nas dodatkowo, uznawszy uprzednio za czerń, wytarmosić, do woli zaś wytarmosiwszy, obsobaczyć.

DOWÓD POTWIERDZAJĄCY

        Podkreślę, bo warto: uznać za czerń, potarmosić, obsobaczyć, obrzucić łajnem pomówień wobec całego świata, tym samym podtrzymując łgarstwa kształtujące szkodliwe stereotypy. Proszę powiedzieć mi: cóż innego od lat spotyka organizatorów i uczestników Marszu Niepodległości?

        Ale wracajmy do wątku głównego o treści: „Polska nie istnieje”. Oto dowód potwierdzający powyższe, czy raczej jeden z dowodów, głównych, choć branych z tak zwanego brzegu – boć w istocie tak często dziś i powszechnie wspomniane dowody na zanik polskości występują dookoła nas, że policzyć ich razem i w jedno połączyć już wcale się nie daje. Więc.

        Więc imię tego jednego: Powązki Wojskowe. Tam dowodów potwierdzających nasz narodowy uwiąd, dowodów na obojętność tych spośród nas, którzy Ojczyźnie zawdzięczają więcej niż sami pojąć byliby zdolni, tam tego rodzaju faktów bez liku. Wron na śmietniku tylu nie naliczymy, podejrzewam. Czy tam szczurów w systemie kanalizacyjnym wielkiego miasta. Cóż wyraźniej niż sytuacja na Powązkach Wojskowych, podkreśla negatywne aspekty współczesnego rozumienia pojęcia „polskość” oraz nasze (w znaczeniu: wspólnotowe) rozumienie narodu? Czy raczej powinienem napisać: nasze nierozumienie?

WIĘCEJ NIŻ SŁOWA

        Oczywiście aby zrozumieć, że Polska od dawna nie istnieje realnie, trzeba wpierw ogarnąć, co znaczy „realnie istnieć” w odniesieniu do państwa. I tu, niestety, bardzo wyraźnie widać, iż rozumienie istoty rzeczy jest nie na rękę zbyt wielu tak zwanym Polakom, rozstrzygającym o jakości intelektualnej w nadwiślańskiej przestrzeni wspólnej. Ale obraz potrafi powiedzieć więcej niż słowa, proszę więc zatrzymać wzrok na zamieszczonej fotografii. Zdjęcie autorstwa Igora Maćkowskiego pochodzi z maja 2021 roku. Powstało na Powązkach Wojskowych.

        Gdyby ktoś nie pamiętał – to ziemia dla nas najświętsza. Ziemia najświętsza dla narodu polskiego, dopowiadam i akcentuję. Tu, czyli w domu, powinny znaleźć się szczątki ofiar Katynia, Starobielska i Ostaszkowa. Kości i popioły Polek i Polaków z tysięcy innych miejsc pochówku, rozsianych po globie ziemskim dosłownie wszędzie. Tymczasem Powązki Wojskowe to jeden z uderzających przykładów, jednoznacznych i najwyrazistszych, na złudność, na iluzoryczność istnienia państwa pt. „Polska”.

        Do licha, ileż narodu pozostawać może w narodzie, który zmarłych rodziców, bohaterów i prochy każdego innego przodka – zostawia ludziom obcym, mało tego, który ziemię najświętszą kaleczy śmiertelnie, jakkolwiek by to nie brzmiało, kaleczy śmiertelnie mówię, hańbiąc ją zwłokami nikczemników?

DROGA DLA ZŁA

I tu ostrzegam: kto spróbuje wyjaśniać mi powody, dla których „jest tak, jak jest”, temu zrzucę na pusty łeb truchło Urbana Jerzego – to też trafiło na Wojskowe Powązki, całkiem niedawno – niczego więc tłumaczyć mi nie trzeba. Zabierajcie z Powązek i w ogródkach własnych usypujcie sobie kurhany hańby. Prochy po Marchlewskim byłyby dobre w ramach fundamentu. Czy tam po Marchlewskim i Bierucie na kupie. Potem inne, pięterko po pięterku, z prochami Jaruzelskiego, Kani i Oleksego na samym szczycie. I koniecznie z wisienką w postaci spopielonego Urbana.

Proszę wybaczyć mi nadmierną być może irytację. Jednakowoż powody znajduję wiele, a więc prawo do irytacji mam uzasadnione. Polki, Polacy, naród? Polskość? Polska? W tym kontekście? Dajcie spokój, to nie przedszkole. Bez takich żartów.

By the way: czy prezydent Warszawy, czy warszawski samorząd, odpowiedzialni formalnie za Powązki, przy grobie Urbana również polecą ustawić kamerę? Bo jedna taka strzeże już grobów Jaruzelskiego, Kani i Oleksego. O czym wspominam, trzeba i należy bowiem odnotowywać: daleko poza horyzont zdążają podobne kompromitacje i najwyraźniej wciąż dalej mierzy zepsucie tych i owych. My zaś milczymy w obliczu zła, złu moszcząc drogę. Nie miejmy wątpliwości, nikt i nic, prócz zła, nie potrafi takiej możliwości wykorzystać lepiej.

DYM I SMRÓD

Polska zatem istnieje tylko formalnie. Polska i polskość to dziś zaledwie ślady potęgi, która w tej części Europy i w czasach niegdysiejszych nie miała sobie równej. Cichnące szepty minionych pragnień plus ogryzki wielkości dawno temu minionych, walające się bezwładnie na potężniejących wciąż hałdach niepamięci. Hałdach, dziś zdawałoby się rosnących ku zenitowi. Bo chmury w tej metaforze to górka piasku.

Naprawdę tak myślę i tak w rzeczy samej wygląda świat dookoła nas. Rzeczywistość przenikających się wzajemnie narracji, manipulacji, łgarstw, intelektualnych oszustw, omamień – i tak dalej, i tak dalej. Lata temu wepchnięto nas – Polki i Polaków wepchnięto – do gabinetu krzywych luster, a teraz zadymia się i miejsce naszego pobytu, i okolicę. Durniejemy na potęgę?

Po horyzont zadymia się. Tym samym rosną obszary narodowej niepamięci, stykające się ze sferą oczywistej hańby. „Jeszcze Polska nie zginęła, chociaż bardzo cuchnie” – mówią. Inni znowu przyznają, że: „Jeszcze Polska nie zginęła”, postulując przy tym: „Ale zginąć musi”. W sumie, po co Polakom Polska, skoro mają lotnisko w Berlinie? Sporo człowiekowatych wyraża się o nas gorzej jeszcze, używając znaczniejszych inwektyw.

Dobrze. A czy ktoś, ktokolwiek, zapyta mnie teraz o receptę? Mam nadzieję i nadzieją tą karmię się nieustannie: że pytających znajdzie się wielu.

NADZIEJA NA POLSKOŚĆ

Odpowiem natomiast tak: nie zbudujemy przyszłości dla polskości funkcjonującej w duchu naszych przodków, a odpowiadającej interesom wspólnoty polskiej, przyszłości odpowiedniej dla nas i dzieci naszych, i dzieci naszych dzieci – jeżeli wcześniej nie nauczymy się jakichś przyszłości sobie wyobrażać. A wyobraziwszy sobie, spośród wyobrażonych nie wskażemy właściwej, odrzucając te niewłaściwe.

Jest więc i recepta; można i trzeba ją sobie zapisać, można i należy ją zapamiętać, można również – i to rozwiązanie wydaje się najkorzystniejsze – można nieść ją w świat, meblując tak jak należy łepetyny człowiekowatych oszukiwanych, okradanych, tresowanych do głupoty i posłuszeństwa. Czym meblując? Nadzieją na polskość właśnie. Więc.

Rygoryzm moralny wzmacniający serca. Wiara i ufność konstytuująca dusze we właściwej relacji z transcendencją (tu u nas, nad Wisłą: z katolicyzmem). Rozsądek pozwalający umysłom przeciętnym wrócić do logiki dwuwartościowej i tę pielęgnować. Od urodzenia. Jeszcze lepiej: od poczęcia do naturalnej śmierci.

Wszystko powyższe jako pierwsze i ważne fundamentalnie, ponieważ umożliwia praktykowanie drugiego: sanację imponderabiliów. Bez oparcia na imponderabiliach wspólnoty odtworzyć się nie da, podobnie nie da się bez tego wrócić do definiujących wspólnotę marzeń i idei.

PRACE OGRODNICZE

W następnej kolejności prace ogrodnicze przed nami, to jest bezwzględna wycinka chwastów. Chwastów, samosiejek i innych zadrzewień nienaturalnych. Do gołej skały. W procesach fizjologicznych wielce pożądana defekacja powinna być naturalna, lecz na to, by zbudować krzepkie państwo, trzeba więcej niż samej natury. Po trzecie wycinka chwastów, powtarzam zatem – i piszę to będąc w pełni świadomym konotacji – wyrywka, wycinka, odchwaszczanie przestrzeni w każdym możliwym wymiarze, ale zaczynając od obszaru najważniejszego: od przestrzeni wspólnej.

Wreszcie, krzewienie cnót. To po czwarte. Przy czym cnoty niewieście wrócą same, gdy powiedzie się odbudowa męskich. Wówczas kobiecość oszukana wróci do przytomności – ta prawdziwa rozpoznaje dobre i złe konsekwencje od zawsze. Od czasów Ewy i Adama na pewno.

Metody, tym bardziej czas realizacji wszystkiego wskazanego wyżej, to oddzielna bajka, jasne. Ale czy Polska i polskość to nie są aby rzeczy zbyt cenne, by zostawiać je ludziom uważającym się za polityków nowoczesnych? Za Polaków postępowych? Nie wierzcie w ten ich postęp i tę ich nowoczesność. Przeklinajcie pozory, jakimi szczycić się usiłują. One niszczą, niczego nie budując. A już na pewno nie wspólnotę. Innymi słowy: pokazujmy złu plecy, wystrzegając przy tym polemiki. Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy.

***

Polskość i Polska. Polki i Polacy. Orzeł i Krzyż. Tradycja i przyszłość. I globalizacyjna mgła podawana na talerzyku obok, niegroźna z pozoru acz usiłująca pochłonąć wszystko i wszystkich. Mgła niepamięci, zacierająca wiedzę o tym czym jest, a czym powinna być polskość. Mgła nie obracająca polskości w kompletną ruinę, niemniej gęstniejąca nieubłagalnie. Zaprawdę powiadam nam, sporo szczęścia mamy, skoro wciąż tylko od nas zależy, czy owej mgle pozwolimy ogarnąć się i pożreć, czy przeciwnie, rozganiając ją, sami i samych siebie zamienimy w godnych idei Rzeczypospolitej.

Już czas.

I na bok z całą resztą.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl