Maciej Witkowski polemizuje z mistycznością doświadczeń po zażywaniu LSD

     • Psychodeliki przeżywają dziś swój renesans nie tylko jako nadzieja farmakologii psychiatrycznej, ale też jako źródło narkotykowej rozrywki.

       • Intelektualny, nowoczesny mistycyzm nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi religiami, które przyjmują rośliny narkotyzujące jako dar od bóstwa.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        • Wykształceni ludzie Zachodu, którzy znają sposób działania LSD, oszukują sami siebie, sztucznie wywołując w sobie doświadczenia mistyczne.

        • W katolicyzmie przeżycie mistyczne ma otwierać na Boga, a nie – kierować wewnątrz siebie samego, jak dzieje się po zażyciu LSD.

        • Wg Kościoła Katolickiego człowiek nie może poznać Boga umysłem, a LSD zmienia działanie mózgu, więc przeżycia po LSD nie mogą mistyczne.

        • LSD i inne silne psychodeliki są często przedstawiane jako substancje, które pozwalają człowiekowi przekroczyć samego siebie i doświadczyć obecności bóstwa. Można zatem powiedzieć, że są to narkotyki typowo postchrześcijańskie, stworzone dla ludzi, którzy nie odnajdują się w tradycyjnej religijności, lecz nie mogą wyzbyć się tęsknoty za jakąś duchowością. Czy jednak LSD naprawdę pozwala nam dotrzeć do Boga? Czy nie jest to jedno wielkie oszustwo?

        Psychodeliki, czyli „substancje objawiające duszę”, są z człowiekiem od tysięcy lat, lecz na Zachodzie głośno zrobiło się o nich dopiero w połowie XX w. Ich zażywanie najczęściej kojarzone jest z latami 60. i ruchem hipisowskim. Atmosfera tych czasów została przeniesiona na ekran w kultowym już filmie Las Vegas Parano z Johnnym Deppem i Beniciem del Toro w rolach głównych.

        Później LSD i inne psychodeliki zostały uznane za silne i niebezpieczne narkotyki, których stosowania zakazano. W niektórych krajach dyskusja na ich temat ucichła na dobre kilkadziesiąt lat.

        Dziś znów zyskują popularność, a wielu autorów widzi w nich panaceum na bolączki współczesnego świata. Dużą popularnością cieszą się m.in. serial dokumentalny Jak zmienić swój umysł?, wyprodukowany przez Netflixa oraz film Życzymy udanej jazdy. Psychodeliczne przygody, w którym celebryci opowiadają o swoich doświadczeniach z psychodelikami.

        Temat jest również bardzo poważnie traktowany przez niektóre środowiska naukowe. Szeroko zakrojone badania prowadzone są m.in. przez Johns Hopkins Center for Psychedelic and Consciousness Research. W Polsce ten punkt widzenia prezentowany jest m.in. przez Macieja Lorenca, autora książki Czy psychodeliki uratują świat?, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

        Ben Sessa, jeden ze zwolenników renesansu psychodelicznego, twierdzi, że psychodeliki mogą mieć takie znaczenie dla psychiatrii, jak antybiotyki dla medycyny ogólnej.

        Sprawdzenie, czy mogą być one wykorzystywane przy leczeniu różnych chorób i zaburzeń, to zadanie dla lekarzy i naukowców. Mam nadzieję, że obiecujące wyniki różnych badań zyskają potwierdzenie i już wkrótce będziemy mogli skuteczniej pomagać osobom uzależnionym, cierpiącym na depresję, zaburzenia lękowe lub chorobę Alzheimera. Rozsądek nakazuje, żeby również na płaszczyźnie naukowej podchodzić do tych nowatorskich rozwiązań z wielką ostrożnością.

        W tym tekście chcę zwrócić uwagę na inny wątek dotykający kwestii natury kulturowej lub wręcz metafizycznej. Doświadczenia, jakie wywołują psychodeliki, często porównywane są do tych religijnych, mistycznych. Osoby zażywające takie substancje mają poczucie zjednoczenia z całym wszechświatem czy bezpośredniego odczuwania obecności bóstwa. Na pokrewieństwo między tymi doświadczeniami wskazują także naukowcy. Należy jednak zastanowić się, czy te podobieństwa na płaszczyźnie przeżyciowej przekładają się na pokrewieństwo istoty tych doświadczeń.

        Psychodeliki to grupa substancji, których działanie jest pod pewnym względem podobne, ale jednocześnie istnieją między nimi liczne różnice. Z tego względu w tym tekście skupię się na najpopularniejszej substancji tego typu, czyli na LSD. W przeciwieństwie do meskaliny lub psylocybiny nie jest to substancja pochodzenia naturalnego. Została zsyntetyzowana w 1938 r. przez szwajcarskiego chemika, Alberta Hofmanna. Co ciekawe, w „badaniach” nad nową substancją pomagał mu m.in. Ernst Jünger, niemiecki pisarz i filozof, jeden z najważniejszych przedstawicieli rewolucji konserwatywnej, który swoje doświadczenia opisał w książce Przybliżenia. Narkotyki i upojenie.

        Od lat 40. LSD było wykorzystywane w leczeniu psychiatrycznym. Później coraz powszechniejsze stawało się pozamedyczne zażywanie tej substancji, a LSD stało się jednym z symboli ruchu hipisowskiego stojącego w opozycji do ówczesnego amerykańskiego rządu. Wówczas temat LSD zyskał znaczenie polityczne. W wyniku różnych nacisków substancja została wykreślona z listy leków, a naukowa dyskusja na jej temat wyciszona.

        Nie zmienia to jednak faktu, że mniej lub bardziej oficjalne badania nad LSD trwają od kilkudziesięciu lat. Mimo że naukowcy wciąż nie mają pełnej jasności co do tego, jak działa ta substancja, to współcześnie wiemy już naprawdę sporo. LSD jest agonistą receptora 5-HT2AR, który odpowiada za regulację poziomu serotoniny w mózgu. Receptory serotoninowe kontrolujące percepcję zmysłową, sensoryczną, nastrój i reakcję seksualną, które poddane działaniu LSD nie są w stanie prawidłowo pracować, co prowadzi do zakłócenia normalnego funkcjonowania większości z tych funkcji.

        Substancja krótkotrwale obniża poziom serotoniny, dlatego później dochodzi do jej nadprodukcji. Po 3-4 godzinach od zażycia, kiedy LSD przestaje reagować z komórkami ciała, pojawia się nagły wzrost przewodnictwa impulsów w neuronach, co prowadzi do wykorzystywania połączeń, które w normalnej sytuacji nie byłyby aktywne. To właśnie ten wzrost przewodnictwa impulsów neuronalnych ma odpowiadać za najczęściej wymieniane objawy zażycia psychodelików – omamy wzrokowe i słuchowe, synestezję czy zaburzenie postrzegania czasu.

        Doświadczenia te mogą być bardzo silne, wręcz „mistyczne”. Co więcej, czasem mogą nawet powracać po kilku latach od zażycia substancji. W tym miejscu należy zadać sobie jednak pytanie, co to ma wspólnego z autentyczną duchowością.

        Psychodeliki były i są wykorzystywane w ramach praktyk religijnych przez wiele kultur. Najbardziej znanym przykładem jest zażywanie ayahuaski, substancji psychodelicznej, która była wykorzystywana przez południowoamerykańskich szamanów w celu poznania przyszłości, zdjęcia klątwy lub uzyskania kontaktu z mistyczną pamięcią plemienia. Obecnie rytuał ten jest popularny wśród przybyszów z Zachodu, spragnionych mistycznych doznań.

        Użycie psychodelików w celach kultycznych zaobserwowane zostało m.in. również wśród Azteków, plemion z Syberii i Laponii oraz wyznawców pejotyzmu, religii będącej hybrydą chrześcijaństwa i plemiennych religii z Ameryki Północnej. Informacje na temat różnego rodzaju „specjalnych” roślin znajdziemy także w świętych księgach różnych innych religii.

        Tego rodzaju tradycyjną religijność należy jednak odróżnić od nowoczesnego mistycyzmu. Wyznawcy tradycyjnych religii wierzą bowiem w pewnego rodzaju transcendencję, psychodeliczne rośliny traktują jako dar od bóstwa, poprzez który daje im ono dostęp do innego wymiaru rzeczywistości.

        Inaczej jest w przypadku osób wykształconych, obytych w kulturze Zachodu. Tacy ludzie, nawet jeśli nie znają biologicznych szczegółów, wiedzą, w jaki sposób substancje psychodeliczne wpływają na ich mózg. Oznacza to, że po zażyciu LSD wciąż pozostają one w sferze immanencji, nawet jeśli ich doświadczenia mają dla nich charakter mistyczny lub metafizyczny.

        Już samo nazewnictwo pokazuje nam, że mamy do czynienia z czymś oddziałującym do wewnątrz. Te substancje mają „odsłaniać duszę”, czyli ukazywać nam coś, co jest głęboko skryte w naszym wnętrzu. Już samo to pokazuje, że wizje po LSD nie mają wiele wspólnego z autentycznym doświadczeniem religijnym, które ma nam odsłonić rzeczywistość radykalnie zewnętrzną. Autentyczna religijność ma otwierać nas na doświadczenie Innego, na doświadczenie Boga. Różnica ta jest bardzo dobrze zarysowana w nauczaniu Kościoła.

        Katolicy wierzą, że Bóg jest transcendentny i nieskończony, a zatem z definicji niepojmowalny dla skończonego ludzkiego rozumu. Tę intuicję najlepiej wyraził Pseudo-Dionizy Areopagita, anonimowy wczesnochrześcijański autor z przełomu V i VI w. Jest on jednym z twórców teologii apofatycznej, czyli poglądu głoszącego, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić niczego prawdziwego o Bogu.

        Jedyne, co możemy powiedzieć, to jaki Bóg nie jest. Niemniej jednak nawet takie stwierdzenie, jak „Bóg jest dobry” nie jest do końca prawdą, gdyż Bóg w sposób nieskończony przekracza wszelkie ludzkie wyobrażenie o tym, czym jest dobro.

        Poznawczy dostęp mamy bowiem tylko do bytu, a Bóg jest ponad bytem, jego Twórcą. Mimo że tak daleko idące myślenie o niepoznawalności Boga zostało nieco złagodzone, intuicje Pseudo-Dionizego wciąż są bardzo istotne dla katolickiej teologii.

        W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy bowiem, że „za pomocą rozumu naturalnego człowiek może w sposób pewny poznać Boga na podstawie Jego dzieł. Istnieje jednak inny porządek poznania, do którego człowiek nie może dojść o własnych siłach; jest to porządek Objawienia Bożego. Na mocy swego całkowicie wolnego postanowienia Bóg objawia się i udziela człowiekowi. Czyni to, objawiając swoją tajemnicę, swój zamysł życzliwości, który odwiecznie przygotował w Chrystusie dla dobra wszystkich ludzi” (KKK 50).

        Oznacza to, że ludzki umysł, nawet maksymalnie „podkręcony”, może poznać Boga jedynie w sposób ograniczony. Pełne poznanie jest możliwe wyłącznie w relacji, w której Bóg objawia się człowiekowi, a człowiek to objawienie przyjmuje. Na ten relacyjny element wskazują także autorzy zajmujący się tematyką modlitwy. Każdy jej rodzaj (prośba, dziękczynienie, uwielbienie, przebłaganie) ma być elementem budowania relacji z Bogiem Miłosiernym, Bogiem z nami.

        Relacja ta ma wyjątkowy charakter, w którym to Bóg, a nie człowiek, ma być w centrum uwagi, dlatego też szczytem chrześcijańskiej modlitwy jest modlitwa uwielbienia, w trakcie której o nic Boga nie prosimy, za nic go nie przepraszamy, za nic nie dziękujemy, lecz tylko (lub raczej aż) adorujemy Jego obecność i majestat. W modlitwie nie jest bowiem istotna aktywność modlącego się, lecz jego otwartość na Boga, który chce się nam objawiać.

W syntetycznym Edenie nie ma Boga

        To właśnie tu leży podstawowa różnica między autentycznym doświadczeniem religijnym, a nawet najbardziej odjechanym mistycznym tripem po LSD. Nie chodzi tu bowiem o intensywność doświadczenia, lecz o jego istotę.

        W przypadku autentycznego doświadczenia religijnego liczy się relacja z Innym, a przy stosowaniu psychodelików uwaga skierowana jest do wewnątrz, istotne staje się przekraczanie własnych ograniczeń, wychodzenie z normalnego stanu umysłu. Nie przypadkiem amatorzy psychodelików zostali niegdyś ochrzczeni mianem psychonautów, podróżników w głąb własnego umysłu.

        Nie chcę nikogo negatywnie oceniać ani przeczyć niczyim doświadczeniom. Osoby zażywające LSD rzeczywiście mogą mieć poczucie zjednoczenia z wszechświatem lub przebywania w obecności bóstwa. Nie widzę zatem sensu w rozważaniach na temat tego, czy ich doświadczenia są porównywalne z wizjami św. Teresy z Avila czy św. Jana od Krzyża.

        Niemniej jednak chcę zwrócić uwagę, że w centrum psychodelicznego doświadczenia wciąż znajduje się człowiek, który czegoś doświadcza, a nie Bóg, który czegoś mu udziela. Stan mistyczny jest wywoływany przez osobę zażywającą, która nawet nie mając pełnego wpływu na sam przebieg doświadczenia, może zdecydować, czy je wywołać, czy też nie.

        Zupełnie inaczej jest w przypadku osobowego Boga. Świetnie widać to na przykładzie świętego Pawła, który został oślepiony Bożą mocą niezależnie od swojej woli, a w jego gestii było wyłącznie to, czy przyjmie dar, czy nie (zob. Dz 9, 1-19).

        Wiele osób zastanawia się, czy moda na psychodeliki wynika bardziej z ludzkiego pragnienia osiągnięcia szczęścia, czy z tęsknoty za transcendencją. Wydaje mi się, że w grę wchodzą oba te czynniki, lecz sięganie po silne psychodeliki, np. LSD, musi być w jakiś sposób związane z ludzkim pragnieniem przekroczenia tego, co ziemskie. Ryzyko związane z bad tripami i flashbackami nie wydaje się warte podjęcia, jeśli chodzi nam wyłącznie o przyjemność.

        Można powiedzieć, że LSD i inne psychodeliki są narkotykami na czasy postchrześcijańskie, w których ludzie nie potrafią odnaleźć się w tradycyjnej religijności, a jednocześnie szukają czegoś więcej. „Transcendencja” oferowana przez takie substancje to jednak tylko ułuda, gdyż wszystko, co widzimy po ich zażyciu, to wytwór naszego umysłu.

        Jeśli zatem za LSD stoi jakaś duchowość, to jest to duchowość egzystencjalna, dążąca do oswojenia lęków i osiągnięcia autentyczności, lecz pozbawiona Absolutu.

        Rzecz jasna, można zarzucić wierzącym, że „tradycyjne” doświadczenia religijne również są wytworem ludzkiego mózgu i nie stoi za nimi nic więcej. Tego nie sposób odrzucić, posługując się dzisiejszym, zawężonym pojęciem racjonalności, lecz „skok wiary” to jedyna nadzieja na osiągnięcie prawdziwej transcendencji, a świadectwa ludzi, którzy dotknęli Boga, np. mistyków chrześcijańskich, lecz także doświadczenia „zwykłych” i „codziennych” świętych pokazują, że warto takiego skoku dokonać.

        Rzecz jasna, katolicka teologia nie separuje pojęcia wiary od rozumu, lecz mimo wszystko moment konfrontacji z niepojmowalną Tajemnicą jest jej istotnym elementem. Psychodeliki mogą być cennym lekarstwem, nawet formą rozrywki, lecz nie można w nich upatrywać nadziei na stworzenie duchowości XXI w.

za Klub Jagielloński