Eskalacja konfliktu w Izraelu może wywołać reakcję łańcuchową. Palestyńczycy nie mają szans w takiej wojnie, bo nie mogą zniszczyć Izraela ani zadać mu znaczącej porażki militarnej, ale Izrael też nie ma o co walczyć. Palestyna jest technicznie terytorium Izraela, którego nie kontroluje i nie może w żadnych okolicznościach kontrolować.
Równie niemożliwe jest fizyczne zniszczenie wszystkich Palestyńczyków. Gdybyśmy znajdowali się w innej sytuacji międzynarodowej, Palestyńczycy mogliby liczyć na współczucie międzynarodowej lewicy, ale USA są kierowane przez neokonserwatystów i globalistów. Z pewnością nie przejmują się Palestyńczykami, chociaż nie jest im też blisko do nacjonalistycznej polityki Izraela.
Ale to reakcja łańcuchowa – a zwłaszcza zachowanie państw islamskich (przede wszystkim Iranu, Turcji, Arabii Saudyjskiej, innych państw Zatoki Perskiej i Egiptu) – to mogłaby być logiczna kontynuacja. A przynajmniej to właśnie mogli mieć na myśli stratedzy Hamasu, decydując się na rozpoczęcie konfliktu.
Umacnia się wielobiegunowość, słabnie intensywność zachodniej hegemonii w zbiorowym nie-Zachodzie. Sojusznicy Zachodu w świecie islamskim – zwłaszcza Turcja i Saudyjczycy – nie wykonują automatycznie każdego rozkazu Waszyngtonu. W tej sytuacji zostanie wystawiony na próbę słup islamski, który niedawno prowokacyjnie dołączył do BRICS.
Oczywiście konflikt może rozprzestrzenić się na inne terytoria. Nie można wykluczyć zaangażowania Iranu i Hezbollahu, co oznacza potencjalne przeniesienie działań wojennych na terytoria Libanu i Syrii. W samym Izraelu jest wystarczająco dużo Palestyńczyków, którzy zaciekle nienawidzą Żydów. Wszystko to może mieć nieprzewidywalne skutki.
Moim zdaniem, Stany Zjednoczone i globaliści będą teraz próbowali wszystko zakończyć, ponieważ dalsza eskalacja nie przyniesie nic dobrego.
I jeszcze jedno: analogie między separatyzmem, irredentyzmem itp. w różnych regionach świata są już nieaktualne. Zachód uznaje zarówno jedność terytorialną, jak i prawo narodów do secesji, gdy jest to dla nich korzystne, i nie uznaje ich, gdy nie są one korzystne. Nie ma zasad. Właściwie powinniśmy potraktować tę sprawę w ten sam sposób (i rzeczywiście to robimy). To, co jest dla nas korzystne, jest słuszne.
W konflikcie izraelsko-palestyńskim Rosji trudno – przynajmniej na razie – wybrać jedną ze stron. W każdej konfiguracji są plusy i minusy. Więzy z Palestyńczykami są stare i oczywiście są ofiarami, ale prawica Izraela również stara się prowadzić neutralnie przyjazną politykę wobec Rosji, odchodząc w ten sposób od dzikiej i jednoznacznej rusofobii kolektywnego Zachodu. Wiele będzie teraz zależeć od rozwoju wydarzeń w przyszłości.
I oczywiście nie możemy tracić z oczu eschatologicznego wymiaru wydarzeń. Palestyńczycy nazwali swoją operację „Burzą Al-Aksa”, czyli napięcie wokół Jerozolimy i mesjański (dla Izraela) horyzont budowy Trzeciej Świątyni na Wzgórzu Świątynnym (niemożliwy bez zburzenia meczetu Al-Aksa, ważnego muzułmańskiego sanktuarium ) znów rośnie.
Palestyńczycy starają się rozpalić eschatologiczną wrażliwość muzułmanów – zarówno szyitów, którzy są coraz bardziej wrażliwi na tę kwestię, jak i sunnitów (w końcu nie są im obce przyczyny końca świata i ostatecznej bitwy).
Izrael i syjonizm są Dajjal dla muzułmanów. Na ile jest to poważne, wkrótce się przekonamy, w każdym razie jasne jest, że ci, którzy ignorują eschatologię, nie zrozumieją niczego z wielkiej współczesnej polityki. I to nie tylko na Bliskim Wschodzie, chociaż tam jest to bardziej widoczne. —
Aleksander Dugin
za Twitter