Wszystko idzie jak po maśle, a tu nagle masz babo placek! Jakiś nieszczęśliwy zbieg okoliczności, zupełny przypadek się przytrafia. Dawno temu kupowaliśmy dom.

To było zanim modne były inspekcje domów. Potem zrobiły się te inspekcje modne i słone, ale nie zawsze pomagały, a taki inspektor bez względu na wszystko inkasował swoją dolę, i za nic nie brał odpowiedzialności.

Dom miał wybitą szybę od strony alei, wysoko i niedostępnie. Inspektor badał i sprawdzał co trzeba przez cztery godziny, ale zbitej szyby nie zobaczył i nie wpisał do raportu. Kupowaliśmy w październiku, i jak zawiało zimnem to odkryliśmy skąd wieje. Trzeba było wybulić następny tysiączek (bo wysoko, bo nieodstępnie, itp) i zmienić szybę, a potem i okno, bo okazało się, że rama spróchniała. Czy to pech, czy niedbalstwo inspektora, czy też rada, aby nie kupować starych domów?

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Dziś trudno mi jednoznacznie oceniać, bo przecież nie było w tym niczyjej złej woli, no chyba, że sprzedającego, bo sprytnie wybitą szybę przysłonił firaneczką. I niedbałego inspektora. Po latach jest to bez znaczenia, bo wszystko inne dobrze poszło. A po naszemu, czyli po polonijno polsko-angielskiemu mówi się ‘s…t happens’.  Koniecznie z polskim ‘i’ w środku, żeby nikt nie zrozumiał, bo po angielsku takie ‘i’, to raczej nasze ‘y’.

Tak jak moja bardzo wykształcona, co to wszystkie rozumy pozjadała koleżanka mówiła ‘river’ po polsku, i się złościła, że nikt jej nie rozumie (mieszkała przy ulicy Riverwood), i całą tę nazwę wymawiała, pomimo swojego wysokiego wykształcenia i mniemania o sobie, po polsku, czyli ‘riwerłut’ i złościła się, że udają, że jej nie rozumieją.

No cóż, zawsze można na kogoś zwalić. No więc właśnie. Co to znaczy jak się ma pecha? To tyle, że coś zupełnie nieprzewidzialnego się zdarza.

Ostatnio trenowałam chodzenie w czasie gorącej pogody i słońca (ale tak umiarkowanie) bo to mi ciężko szło na moich grupowych wędrówkach. A tutaj to się nikt nie spieszy – nie to co w Polsce, gdzie wychodziło się na marsz skoro świt. Tutaj to i 11-ta dobra na kilka godzin marszu. A dla mnie za gorąco, więc się wprawiałam w chodzeniu w południe.

I nagle w miejscu zupełnie niespodziewanym zobaczyłam samotnie stojącą starszą panią. Wyglądała bardzo zagubiona. Stała zasłaniając się od słońca gazetą, miała dużo pakunków. Wydała mi się znajoma. Zwolniłam kroku, zaczęłam się jej przypatrywać. Jak nic znajoma. Tylko dlaczego taka zagubiona stoi w środku dużego parku? Zatrzymałam się. Tak, znałam ją. Ona mnie też rozpoznała. Powiedziała mi, że się modli, bo nie bardzo wie gdzie jest, i gdzie ma iść. A idzie, chyba ze sklepu – stąd te torby z zakupami.

Nie pytałam o wiele, tylko poprosiłam, żeby sprawdziła w portmonetce czy nie ma jakiejś informacji z kim się kontaktować w razie czego. Była! Dane kontaktowe syna. Zadzwoniłam.  Nie mógł przyjechać, ale posłał opłaconą taksówkę z adresem gdzie tę panią odwieźć.  Pojechałam z nią. Wkrótce zjawił się syn i wyjaśnił, że takie epizody zdarzają się coraz częściej.

Znajoma doszła do siebie, i bardzo się cieszyła, że ją odwiedziłam, niepomna na całe wydarzenie. Na razie wszystko dobrze się skończyło. Czy miała pecha, że się zgubiła? Nie mnie osądzać. Na pewno szczęśliwie się złożyło, że coś mnie powiodło, aby iść alejką gdzie stała kompletnie zagubiona – nie tylko przestrzennie, ale i mentalnie. Wiedziała, że coś jest nie tak i, że potrzebuje pomocy, więc zaczęła się modlić. To ta jej modlitwa mnie przywołała i skręciłam w tę, a nie inną alejkę. Na całe szczęście!

Michalinka