Piękna złota jesień. Moje kolory. Ostatki przed 6-cio miesięczną szarugą. Należy to uczcić. Uczciłam. Prawie codziennie jestem na rzece Humber na kajaku. Kajak jest pontonowy, ale taki nowocześnie pontonowy. Tylko dwie komory do napompowania w trymiga, bo pompka dmucha i w dół, i w górę, a i po wyjściu z wody wystarczy odkręcić specjalne zawory, aby powietrze wyleciało też w trymiga. Zanim się obejrzę, już kajak jest w bagażniku samochodu, bez ładowania na dach samochodu, co przy moim niewysokim wzroście jest prawdziwym błogosławieństwem. Wiecie jak to jest, zawsze wszystko dobrze wygląda w gadaniu.  A  w praktyce to bywa różnie. Kilka dni temu podpływałam do zjazdu na łodzie, a tu jakiś cep zostawił wodny motocykl przycumowany, ale na chodzie (małe obroty).

Płytka przybrzeżna woda była bardzo zmącona. Nawet się zastanawiałam jak nie wejść stopami do tego zmąconego mułu, gdy nagle po dość długim wiosłowaniu przy dość silnym wietrze i kołysaniu, straciłam równowagę, i gruchnęłam do tyłu do tego śmierdzącego zgniłym bagnem  mułu. Nic to. Każdy kajakarz wie, że wodowanie przytrafia się każdemu. Szybko się pozbierałam, zanim przybrzeżni wędkarze przybiegli mi na pomoc, zabrałam kajak pod pachę i poszłam do samochodu. W trymiga, rozmontowałam kajak, i wrzuciłam do bagażnika. Wodny szlam już ze mnie spłynął. Na całe szczęście nikt na mnie, oprócz psa i kota, nie czekał w domu. Wytarłam z siebie tyle ile się dało ręczniczkiem do wycierania podłogi kajaka i pojechałam. Dopiero w domu uderzył mnie przykry zapach zgniłego bagna. Kot i pies  trzymał się ode mnie z daleka. Pewnie zalatywałam zdechłymi rybami? No nic. Zmieniłam ubranie. Te zmoczone musiałam wypłukać, a potem wyprać, bo tyle było w nim piachu, gliny, i czego tam jeszcze nie było. Prysznic też był konieczny, bo ten śmierdzący muł zdążył się już wedrzeć we wszystkie zakamarki mojej skóry. Następnego dnia znów wyruszyłam na rzekę. Tak jak po upadku z konia, należy zaraz (jeśli się tylko da) na niego wejść i dokończyć biegu, tak i tutaj, nie ma co użalać się nad nieprzyjemnym wodowaniem w śmierdzącym mule, tylko przełamać urazę.

Czyż nie jest podobnie z naszymi znajomymi, z którymi często nie pamiętając nawet powodów, poróżniliśmy się?  Nie ma co trzymać w zanadrzu urazy. Jak tak sobie rozmyślałam, to zjawił się na rzece mój znajomy, z którym niedawno mieliśmy wspólne taplanie się w wodzie, bo nie umieliśmy na sztywnych nogach do kajaków wsiąść. Musieli nas wyciągać z wody przybrzeżni wędkarze. Widać zrobił to co ja, i ćwiczył w domu różne figury wsiadania i wysiadania z kajaka. A wiadomo, że wsiadać do kajaka można na różne , szczególnie w starszym wieku.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

– O czym tak dumasz? – zapytał.

Podzieliłam się obserwacjami zbyt głośnych rozmów na rzece, A ten mi na to, że może byśmy w końcu do tego Algonquin Park pojechali na kajaki, to tam znajdziemy na pewno spokój. A dlaczegóż by nie? W starszym wieku nauczyliśmy się różnych figur wsiadania i wysiadania z kajaka, bez lądowania w wodzie. Więc należy to wykorzystać – póki wody nie skuje lód.  Brrr!

MichalinkaToronto@gmail.com