Świetlisty Szlak. Bardzo ponętna nazwa, rozbudzająca zmysły. Co to jest. Otóż, była to bojówka Komunistycznej Partii Peru, która to chciała dokonać przewrotu i obalić legalną władzę w tym biednym kraju leżącym wysoko w Andach w Ameryce Południowej.

        Działała w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Zastraszanie, mordowanie bezbronnej ludności, wykorzystywanie ludzi do niewolniczej pracy, ochrona karteli narkotykowych, czerpanie gigantycznych korzyści z tego procederu, terror. Ubożenie państwa, niemoc, chaos, strach. To obraz Peru końca ubiegłego wieku.

        Znane są przypadki całego masowego wysiedlania się wiosek indiańskich, wysoko w góry, w obawie przed mordami, przemocą i gwałtami stosowanymi przez bandytów. Teraz w obecnej chwili kraj odradza się od nowa. Wchodzi na drogę szybkiego rozwoju.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

         Zanika pojęcie „trzeci świat”. Choć do zrobienia i nadgonienia współczesnego świata pozostało tam jeszcze bardzo wiele rzeczy.

        Peruwiańczycy. Jacy oni są?

        Bardzo mili, otwarci, serdeczni, uczynni i skromni ludzie. Nam w Europie wydaje się że taki świat to już prawie nie istnieje. Mają swoje poczucie czasu. „Maniana”- to słowo jawi się na co dzień w działaniu. Choć są pracowici, wytrwali, życzliwi, uczynni. Nie ma u nich cwaniactwa, draństwa, oszustw, kłamstw, czy nachalności. Mówią sami o sobie, że „Indianin – nie może kłamać ,kraść i oszukiwać”.

        Wśród takich ludzi przyszło pracować dwóm z pośród wielu polskich misjonarzy w Peru. OO Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski, franciszkanie z krakowskiej prowincji franciszkanów.

        Po okresie dwuletnim od święceń kapłańskich, pojechali do dalekiego Peru głosić ewangelię Chrystusa pośród prostych ludzi. Byli ludźmi wielkiej wiary, rozmodleni, skromni, uczynni. Bardzo szybko zdobyli zaufanie i kontakt z miejscowymi. Oni z kolei obdarzyli ich wielkim zaufaniem, stali się jednymi z nich.

        Posługa misyjna była bardzo nie na rękę partyzantom z KPP. Postanowili się z nimi rozprawić w sposób okrutny. Ponieśli śmierć męczeńską. Zostali podstępnie zwabieni za wioskę i tam zostali zastrzeleni. Było to 9. 08. 1991 roku. Zostali pochowani wśród swoich, za których oddali życie.

        To dało początek zdecydowanej walce z bandami Świetlistego Szlaku”. Długo jeszcze potem trwała wojna domowa. Zginęło wielu niewinnych ludzi cywilów i żołnierzy. Ale w końcu władze Peru uporały się z tym. Śmierć Franciszkanów i jednego Włocha (księdza Aleksandra Dordiego) w Pariacoto dała początek przemian w Peru. Dobroć przyniosła owoc obfity. Dobro wraca. Do Pariacoto zaczęli przyjeżdżać inni wierni. Wzrosła pobożność wśród ludności.

        Po kilku latach władze kościelne (1996), zaczęły czynić starania o wyniesienie polskich męczenników na ołtarze. Otwarto proces beatyfikacyjny. Ich męczeństwo ma wielką wartość dla Kościoła. (Choć po ludzku patrząc jest nieszczęściem). Ponieważ oni dali życie za wiarę.

        Ojciec święty Franciszek wyniósł ich na ołtarze i ogłosił ich błogosławionymi w 2015 roku. W dniu 5-go grudnia tegoż roku główne uroczystości beatyfikacyjne odbyły się w Chimbote. Duże miasto, stolica diecezji w której pracowali Męczennicy. Aktu beatyfikacji dokonał przewodniczący Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych Kardynał Angelo Amato. W obecności kardynałów i biskupów całej Ameryki Południowej. Byli obecni też polscy biskupi pracujący Ameryce i przybyła też delegacja Episkopatu z Polski pod przewodnictwem abpa Stanisława Gądeckiego. Stadion miejski w Chimbote zapełnił się tysiącami wiernych z całej Ameryki Południowej. Wielką radość i szacunek przejawiano do Polaków obecnych na płycie stadionu.

        Atmosfera podniosła.

        Dziękczynna modlitwa. Radość. Żarliwa modlitwa Peruwiańczyków na każdym kroku. Jak oni się modlą! Można by było się od nich uczyć modlitwy, skupienia. Są też chwile spontaniczne. Na przykład, przy przekazaniu sobie znaku pokoju podczas Mszy św. wszyscy się cieszą, radują, skaczą, klaszczą, rzucają się sobie w ramiona. Taki festiwal radości trwa kilkanaście minut. Niczym na koncercie  młodzieżowym. Ale zauważyłem też, że nikt nie opuszcza kościoła po nabożeństwie dopóty, dopóki kapłan nie wyjdzie z kościoła. Mają wielki szacunek do osoby kapłana. Bardzo sobie cenią jego wizyty w wioskach i miasteczkach. Potrzebują kapłanów, misjonarzy.

        Śmierć misjonarzy z Polski nie przerwała prowadzenia prac misyjnych w Pariacoto. W dalszym ciągu są tam franciszkanie z Krakowa. Cieszą się wielkim poważaniem wśród ludności.

        6 12 2015 roku braliśmy udział w mszy św. dziękczynnej za wyniesienie na ołtarze naszych Braci w Pariacoto, w parafii w której zginęli. Franciszkanie bardzo starannie przygotowali się do tego niecodziennego wydarzenia. Kościół który był zbudowany wcześniej został powiększony o nową kaplicę poświęconą Błogosławionym Męczennikom. Otwarto poprzednie miejsca pochówków i szczątki doczesne przeniesiono do wspólnej mogiły, pod ołtarzem. Nie pomylę się dużo, jeżeli powiem,że zrobiło się tam małe sanktuarium. Przybywa tam wielu pielgrzymów całej Ameryki Południowej.

        O Pariacoto słyszeli wszyscy. Dużym szacunkiem też darzą Polaków. Co jest raczej niezwykłe, zwłaszcza, że nie wiedzą nawet gdzie jest ta Polska.

Autor tekstu, podróżnik, fotoreporter:

Andrzej Kalinowski

Współpraca: Maria Szpara