Kamil Wons pisze o postępującej dehumanizacji śmierci w kulturze popularnej

        Co jest z nami nie tak, że żołnierzy żywcem palących się w ruskim tanku umieściliśmy w głowach w kategorii „śmieszne filmiki”?

        Seks zamienił się miejscem ze śmiercią. Mówi się o nim cały czas, o śmierci w ogóle. Zupełnie odwrotnie niż w przeszłości.

        We współczesnej kulturze tak naprawdę nienawidzimy swoich ciał, za wszelką cenę pragniemy uniknąć śmierci poprzez wyzwolenie z nich.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Nie rozumiemy śmierci, więc mamy z niej bekę. Wojna na Ukrainie pokazuje, że współczesna kultura ugruntowana na witalności i kulcie ciała potrafi jedynie zagłuszać śmiechem patos odchodzenia. Paradoks polega na tym, że im bardziej chcemy od śmierci uciec, tym jest jej wokół nas więcej. I tak jak pornografia wyrywa ciała (a nawet ich poszczególne członki) z kontekstu, dehumanizuje aktorów i sam stosunek seksualny, tak estetyka śmierci w trakcie wojny oddziela ciała od ich posiadaczy.

Euforia i krew

        W maju 2011 roku międzynarodową opinię publiczną zelektryzowała wiadomość o zabiciu Osamy bin Ladena przez oddział Navy SEALs. News wywołał euforię w Stanach Zjednoczonych. Cały świat śledził, jak tysiące Amerykanów świętowało na ulicach swoich miast ten sukces. Sceny radości znane nam raczej z celebracji osiągnięć sportowych lub innych pozytywnych wydarzeń dotyczyły tym razem śmierci człowieka. Dla sporej liczby ludzi spoza USA było w tym coś niestosownego, jakieś przełamanie tabu.

        Teraz, niespełna 11 lat później, na Ukrainie toczy się wojna, a Polacy z wypiekami na twarzy śledzą rosnący licznik rosyjskich strat. W ciągu dni, a może nawet godzin po rosyjskiej agresji w sposób tyleż niezauważony, co gwałtowny przesunęła się granica tego, co można pokazywać. Wcześniej zobaczenie nieocenzurowanych zdjęć z obszaru wojny wymagało odrobiny wysiłku, po 24 lutego social media zalała fala nieobrobionych zdjęć i filmów przedstawiających porozrzucane i popalone zwłoki żołnierzy obu stron. Nie występują one jednak w otoczeniu zadumy czy szoku, ale euforii, triumfalizmu, przekleństw i… beki.

        Nastrój ten podchwyciły media. W największych stacjach telewizyjnych można było zobaczyć materiał, w którym typowa ukraińska babuszka pytała rosyjskich żołnierzy, czy mają nasiona słonecznika, żeby po ich śmierci chociaż coś dobrego wyrosło. Podobnie inna starsza pani okazała się trucicielką, doprowadziła do zgonu ośmiu Rosjan przy pomocy pasztecików z niespodzianką. Szybko doszło również do zmiany języka, nie mówi się o zabijaniu żołnierzy, ale o niszczeniu okupantów czy wręcz orków.

        Postępująca dehumanizacja dotknęła również obszaru kultury popularnej. Hitem stała się ukraińska wesoła piosenka opiewająca używane przez Ukrainę tureckie drony Bayraktar. Nawet oparte o algorytmy strony agregujące śmieszne filmiki zaczęły udostępniać „poprawiające humor” materiały z wojny, takie jak „pięknie wyglądające” płonące czołgi z załogą w środku. Tak samo odpowiedziała memosfera, na listę gatunków zagrożonych wyginięciem wciągnięto rosyjskich żołnierzy desantu, a porównywanie rusarmii do mięsa mielonego nikogo już nie dziwi.

Podskórnie czujemy, że jest z tym coś nie tak. Gdzieś z tyłu głowy mamy pojęcie „majestatu śmierci”, ulegamy jednak tym wesołkowatym nastrojom. Wojna na Ukrainie stanowi wielkie „sprawdzam” dla współczesnej kultury. Jednym z obszarów tego testowania jest podejście do śmierci. Śmierci rugowanej na wszelkie sposoby z przestrzeni publicznej. Jednak agresja rosyjska w sposób nagły i gwałtowny przywróciła ją na pierwsze strony gazet, nieprzyzwyczajona do tego debata publiczna próbuje reagować tak, jak potrafi.

Czego oczy nie widzą

        Przez wieki kultura radziła sobie z powszechnością śmierci, która była wręcz codziennym doświadczeniem, dlatego nie ukrywano jej. Nie chroniono dzieci przed jej widokiem. Zamiast tego stosowano formy jej oswajania. Wiadomo było, że śmierć jest czymś poważnym, ale i czymś, od czego nie ma ucieczki. Jeszcze na przełomie wieków powszechną praktyką w Polsce było wystawianie zwłok członków rodziny w domu przed pogrzebem, a to oznaczało godziny modlitw i zmieniających się ludzi – rodziny, znajomych, sąsiadów, a nawet dzieci. Po samym zaś pogrzebie następował okres żałoby.

        Jednak ta wielowiekowa kultura obchodzenia się ze śmiercią zanika. Postęp w medycynie cywilizowanie stosunków społecznych i ograniczanie przemocy w przestrzeni publicznej wypychają śmierć ze świadomości. Ludzie rzadko umierają w domu i w otoczeniu bliskich, zamiast tego świadkiem ich odchodzenia są sterylne pomieszczenia, aparatura medyczna i lekarze. Rozwój techniczny został wzmocniony przez doświadczenia obu wojen światowych oraz wiszące nad Ziemią widmo atomowej zagłady. Wszystkie te czynniki wywołały gwałtowny nawrót do humanizmu i postulowane odrzucenie przemocy w stosunkach międzyludzkich. Owa postawa wraz z rozwojem konsumpcjonistycznego społeczeństwa stanowiła motor napędzający hedonizm i kult młodości.

        O tej przemianie pisał już w 1955 roku Geoffrey Gorer w eseju The Pornography of Death. Zauważa on, że w kulturze Zachodu od czasów wiktoriańskich doszło do zamiany miejsc seksualności i śmierci. To, co stanowiło tabu, teraz jest na porządku dziennym, skrywa się zaś coś, co dawniej było powszechne. Gorer zauważa, że trudno znaleźć osobę po sześćdziesiątce, która osobiście nie byłaby świadkiem agonii, a jednocześnie ze świecą szukać osoby po trzydziestce, która takim doświadczeniem mogłaby się podzielić.

                Dbanie o kondycję i zdrowie fizyczne, piękno i młodość – wszystko to było i jest wycelowane w śmierć. Choroba i starość, które nieuchronnie o niej przypominają, są nieakceptowalne. Nie można się im poddawać, „wiek to tylko liczba”, stąd mamy zakonserwowanych przy pomocy medycyny estetycznej celebrytów. Nawet rosyjski samiec alfa uległ temu trendowi ze zgniłego Zachodu i wstrzyknął sobie botoks. Jeśli kogoś nie stać na operację, może się zachowywać i ubierać jak nastolatek, mając sześćdziesiąt lat.

Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas Lewiatanie

        Johan Huizinga w monumentalnej Jesieni średniowiecza pokazał, jak łatwo jest ludzkości przechodzić z jednej skrajności w drugą. W wyniku epidemii dżumy w średniowiecznej Europie rozwinęła się kultura przypominająca o śmierci i pokazująca marność życia. Ikonografię i inne formy sztuki zaczęły wypełniać tańce śmierci, szkielety, rozkładające się ciała i inne wyobrażenia przemijania. W pewnym momencie sławetne memento mori zaczęło przypominać niepokojącą wręcz fascynację śmiercią. Jednak, co paradoksalne, wszechobecność i skrajność tych przedstawień ufundowała coś z goła innego, a mianowicie renesansową afirmację życia, piękna i młodości. Człowiek przeładowany wyżej opisanymi obrazami, zamiast myśleć o życiu wiecznym, zaczął przeraźliwie bać się śmierci.

        W dziejach kultury często mamy do czynienia z sytuacją, w której przesadny nacisk kładziony na wywarcie danego efektu przynosi coś dokładnie odwrotnego. Obrazy śmierci w dzisiejszej kulturze można porównać do pornografii. Tak jak ona trywializuje i wykoślawia obraz relacji seksualnych, tak samo prawdziwe oblicze śmierci jest wykoślawiane aż do poziomu niedorzeczności. Obrzucane bluzgami, nienaturalnie zastygnięte ciała żołnierzy, obrazy wylatujących w powietrze w rytm tłustego bitu, ciężarówek i czołgów to tylko początek. W sieci można znaleźć np. przerobione zdjęcia ślubne jednego z poległych rosyjskich żołnierzy, na których obok wesołej panny młodej wklejono obraz zwłok jej męża znalezionych gdzieś na Ukrainie.

        Nieprzyzwyczajony do obcowania ze śmiercią człowiek współczesny kompensuje napięcie przez trywializację. Podobny mechanizm można zaobserwować w przypadku strategii stosowanej przez środowiska pro-life. Ukazują one w przestrzeni publiczne rozczłonkowane ciała nienarodzonych dzieci. Opinia publiczna odbiera je jako rodzaj pornografii, coś niestosownego, zaburzającego dominujący i przyjemny obraz rzeczywistości. Co zaś robią z tym faktem zwolennicy aborcji? Kompensują szok i ośmieszają te okrutne sceny, jednocześnie maksymalnie je odrealniają.

        Przykładowo były rzecznik prasowy Instytutu Psychologii UJ na Twitterze żartował sobie niewybrednie z przerabiania płodów na farsz do nadziewania pierożków. Nie on jeden. Jedno z bardziej radykalnych działań możemy znaleźć w grze South Park: Kijek Prawdy (adaptacja znanego satyrycznego serialu South Park). Jedna z misji dzieje się w klinice aborcyjnej, w której gracz poza przeprowadzeniem zabiegu walczy m.in. z zombie nazi płodami.

        Tak jak pornografia wyrywa ciała (a nawet ich poszczególne członki) z kontekstu, dehumanizuje aktorów i sam stosunek seksualny, tak wydaje się, że obrazy zwłok w trakcie wojny są oddzielone od swoich posiadaczy. Tyczy się to w równym stopniu ofiar masakr w Buczy lub Irpieniu, co i rosyjskich czy ukraińskich żołnierzy. Stają się one jedynie dekoracją, statystyką, a wręcz świetnym powodem do kpin.

Via media

        Mamy do czynienia z paradoksem. Współczesna kultura oparta na kulcie życia, witalności, młodości i hedonizmie prowadzi jednocześnie do kultury śmierci. Ludzie socjalizowani do umiłowania życia w zetknięciu z obrazami śmierci reagują niezdrową fascynacją. Purytańskie społeczeństwa wypierały seksualność, a jednocześni tworzyły ukryte formy jej realizacji. Tak samo współczesna kultura afirmująca życie i pochylająca się nad cierpieniem zwierząt, spycha śmierć, starość i cierpienie do katakumb.

        W istocie jest to postawa gnostycka. Tak naprawdę nienawidzimy swoich ciał, za wszelką cenę pragniemy uniknąć śmierci poprzez wyzwolenie z nich. Jednak ani wyliczona aktywność fizyczna, ani zbilansowana dieta, ani suplementy nie są w stanie obronić człowieka przed śmiercią. Wojna (jak niewiele rzeczy na świecie) ukazuje miałkość takiej postawy. Współczesna kultura stara się przed tym bronić, uciekając w trywializację i żart.

za Klub Jagielloński