Napięcie rośnie. Wrzód nabrzmiewa. Dekadami zamieniany w kisiel, stygnie ludzki rozum. Powiedziałbym, że rozum ludzki wręcz bryłowacieje.

Czasy takie, że przerażona nie na żarty logika ucieka gdzie pieprz i wanilia rosną, gnając na oślep przed siebie i nie zwracając uwagi na kierunek. Do tego wrzeszcząc. Najgłośniej jak potrafi. Jednakowoż cóż tam jakaś lokika. Na nikim wrażenia nie robi. Że co, że krzyczy jakby z bólu? E, tam. Nikt lamentującej lokigi nie słyszał, nikt nie widział logigi biegnącej na złamanie karku dokądś tam. Ktoś, coś? No właśnie. Na co komu logika i w ogóle. W ogóle to dobrze nie wiadomo, jak to-to pisać.

        Co innego przekaz medialny. Co innego powszechna nowoczesność. Postęp jednokierunkowy to co innego, co innego obowiązująca narracja. Czy choćby opinia – tu koniecznie celebryty znanego powszechnie z tego, że jest powszechnie znany. To tak. To owszem. Dajcie tego więcej. Tym zapchajcie telewizory. Poza krawędzie ekranów nich się ulewa. Ale logika? Logika jest przereklamowana. I tak dalej, i tak dalej.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        A mówię przez to, również, iż to, co pokazują nam media, nie jest tym, co zachodzi realnie. Co się nam pokazuje zatem i dlaczego mamy na to patrzeć? Pokazuje się nam otóż to i tylko to, co powinniśmy widzieć, żeby wywołać w nas oczekiwane myśli, skojarzenia, wreszcie chęć działania. “Propaganda jest matką wydarzeń”, zauważył Albert Schweitzer, niemniej same wydarzenia są jedynie echem zamierzeń, których nie rozpoznajemy i do których dostępu nie mamy. Kto nie wierzy, niechaj spróbuje zajrzeć do Davos, podsłuchać niech spróbuje, o czym rozmawiają w tamtejszych kulisach. Prędzej śmierci ze starości doczekają jego wnuki, niż swój zamiar zrealizuje.

PONAD WSZYSTKO

        Neurobadacze, zajrzawszy do ludzkich głów za pomocą techniki zwanej neuroobrazowaniem, od jakiegoś czasu bredzą o zdolności naszych mózgów do budowania “predykcyjnych modeli świata”. Chodzi mniej więcej o to, że nasze doświadczenia indywidualne, oparte na wydarzeniach z przeszłości, zgadzają się z indywidualnymi doświadczeniami bliźnich, a co więcej pozwalają nam (i naszym bliźnim) prawidłowo przewidywać przyszłość. Dzięki czemu podobno nie zaprzątamy sobie (i innym) uwagi faktem, że przeszłe nie może opisywać przyszłego ze stuprocentową gwarancją, a tylko z określonym, mniejszym bądź większym, prawdopodobieństwem. My tymczasem, czy tam nasze mózgi, bierzemy przewidywania za pewniki, ignorując zarazem konsekwencje – boć świat nie tak działa, by spełniać nasze oczekiwania.

        Ale okazuje się otóż, że neurony dopaminowe, jakoby działające u każdego tak samo, nie u wszystkich człowiekowatych wywołują ten sam efekt. Miały informować mózg, że świat zgadza się z przewidywanym, zwiększając aktywność (oferując nam rodzaj euforii), ewentualnie wskazywać, że świat naszych oczekiwań nie spełnia, że nas dogłębnie rozczarowuje, poziom dopaminy w ludzkim mózgu obniżając – i wówczas mieliśmy rozglądać się za grzanym piwem z sokiem malinowym. Za właściwym towarzystwem. Za czekoladą. Za szklanką wody z cukrem choćby.

        Nic z tego, ludzie współcześni dokonują albowiem wyborów, pozbawieni wiedzy, dlaczego zachowują się tak, jak się zachowują. Jakby doszło w populacji do masowych uszkodzeń w rejonach prawych płatów ciemieniowych ludzkości, przez co koncentracja uwagi dłuższa niż chwila ulotna, stała się dla większości wykluczona. Że o orientacji przestrzennej nie wspomnę.

        Ale to uwagi na marginesie. Wracajmy na ścieżkę poznawczą Krzysztofa Kolumba – by zauważyć, dajmy na to, że Rosja współczesna wydaje się być już wszędzie. To znaczy wszędzie od Władywostoku do Lizbony. Rosja w znaczeniu, że rosyjskość, że myślenie po rosyjsku. Myślenie o nas, o wrogach rosyjskości. Można powiedzieć: Russland, Russland über alles, über alles in der Welt. Rosja, Rosja ponad wszystko, ponad wszystko w świecie. Od Władywostoku do Lizbony, powtarzam, Rosja i rosyjskość. To znaczy od Lizbony do Władywostoku na razie, co potem jeszcze się zobaczy. I niekoniecznie zaraz Rosja, niby czemu Rosja, Rosja nigdy nie mieszała się w losy suwerennych państw, Patruszewa nie słuchacie? Warto, bez krygowania się to piszę, warto naprawdę słowa geniusza zauważyć, warto zacytować, warto wreszcie zwrócić uwagę na poziom mentalny nie byle kogo, bo sekretarza Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, cytuję dosłownie: “Nasz kraj nigdy nie kontrolował losu suwerennych państw”.

PRZESZKADZACZE

        Patruszew przekonywał też, że cele “specjalnej operacji wojskowej” to w sumie błahostka niewarta uwagi, gdyż: “Wszystkie cele postawione przez prezydenta Rosji będą wypełnione. Nie może być inaczej, ponieważ prawda, w tym historyczna prawda, jest po naszej stronie” – rzekł był Patruszew. Co w takim razie z Ukrainą? “Los Ukrainy zostanie rozstrzygnięty przez jej mieszkańców”. Kończyny górne odpadają, fastrygować nie ma komu. Niech leżą, co mi tam. To ciekawe: wie Patruszew, co mówi, czy raczej mówi, co wie? Wydaje się, że jedno i drugie. Zegarek ma, lecz zegarka nie nosi – ot, paradoks – bo tacy jak on mówią innym zegarkom, która w danej chwili jest godzina. Rosjanom mówią, Niemcom, Austriakom, Holendrom, Belgom, Francuzom, Hiszpanom, Włochom – palec do ogródka, zamknięta budka – a wszyscy złączeni braterstwem ponad wszystkimi. Oto Europejczycy współcześni, natchnieni szlachetnymi ideami, do szlachetnych czynów gotowi. Od Władywostoku po Lizbonę, business as usual, ekonomia first, skuteczność przede wszystkim, przeszkadzacze znad Wisły, znad Wisły won.

        Raz jeszcze: niemieckie kobiety i mężczyźni, przysłowiowa rosyjska wierność, czy tam literatura, czy tam Czajkowski, do tego francuskie sery i wino, włoska szynka, wróć, włoska aria, bo szynka z tylnych okolic byków hiszpańskich. Zjednoczeni w różnorodności, podziwiający wolność, demokracją zionący. I gaz mamy, proszę bardzo. I ropę też mamy. Europo, tutaj patrz, nadchodzimy.

        Uważają się za trwałą gwarancję szczęścia powszechnego. Kwitnij w jego blasku, europejska ojczyzno. Wszyscy chcą być Niemcami, to wątpliwości nijakich nie budzi. Nie chcą tego ludzie intelektualnie opóźnieni, nie rozumiejący idei niemieckości – więc my, dla ich dobra, rozumu takich nauczymy. Doświadczenie jest, siła jest, co tam jakieś Polaczki i ich rojenia o wielkości. Ukraina? Białoruś? Międzymorze? Próbowali tego samego, tacy owacy, przed trzema dekadami, na Bałkanach. Widać niczego się nie nauczyli. Podobno Polaczki tak mają.

        O panu Patruszewie było wyżej, wypada o rzeczniku Kremla dodać choć słowo. On ci to, Pieskow mianowicie, na piątkowej konferencji prasowej mówił o zagrożeniach dla ukraińskiej integralności terytorialnej. Wskazując na największe z nich, to jest na aspiracje terytorialne Polski. Cóż za solidarność w myśleniu o Europie. Solidarność z elitami Berlina i Brukseli.

        No dobrze. To znaczy niedobrze, ale skoro w kotle geopolitycznym gotuje się, aż ślina temu i owemu cieknie, my pójdźmy dalej. Kawałek dalej. Na południe. Tam albowiem trzęsie się NATO. Nadto się NATO trzęsie, można zauważyć, a trzęsie się wszak w posadach.

ESKALACJE NADCHMURNE

        Mianowicie myśliwce tureckie (NATO) fruwają sobie nad Morzem Egejskim. Fruwają i fruwają, i nic nie wskazuje na to, by zamierzały przestać. Grecja (NATO) kracze, że w związku z tym upartym fruwaniem, tureccy piloci uparcie fruwają również nad greckimi wyspami, i że to już groźne dla pokoju jest. Czy tam dla pokoju i bezpieczeństwa. Że to wręcz niedopuszczalne. Turcja (NATO) na to odpowiada, że wyspy mogą być sobie greckie, i może greckie nawet są, wszelako miały pozostawać zdemilitaryzowane, tymczasem Grecja (NATO) złamała umowy i ustawiła na wyspach to, owo, i tamto grubsze też, czego zobowiązała się nie czynić. W związku z czym będą fruwać, tureckie myśliwce, i już. Więc.

        Napięcie więc eskaluje, a bal, by tak rzec: bal na łonie NATO, czy tam w NATO łonie, trwa, zaś do ewentualnego finału wydaje się dalej niż ho-ho. Tak czy siak wygląda na to, że niejaka Popielucha, zwana czasami Kopciuchem, a delikatniej Kopciuszkiem, wciąż jeszcze wybiera mak z popiołu. Czy tam soczewicę. Zadaniowe gołębie śpią, dziobów nie ostrząc, a sam książę pan nie tylko rozumu nie zaprząta sobie pomysłem wylewania smoły na schody pałacowe, ale myśl o podgrzewaniu beczki z zastygłymi blokami mazidła nie pojawiła się jeszcze w jego głowie. Bo niby po co? Przyjdzie czas, to się weźmie i pojawi. Bracia Grimm o to zadbają.

        Ale wracajmy do wątku. Zatem w opinii Turcji (z NATO), Grecja (z NATO) złamała umowy, w związku z czym tureckie myśliwce będą fruwać nad Morzem Egejskim i kropka. Ambasadorowie obu państw (NATO) wzywani są do ministerstw, już nie pomnę, który do którego, a jeszcze dalej turecki prezydent “usuwa z telefonu” dane greckiego premiera. Informując przy tym, że nikogo takiego nie zna, bo dla niego nikt taki jak premier Grecji nie istnieje (“Mitsotakis no longer exist for me” – rzekł Erdogan).

        Istnieje czy nie istnieje, ten czy tamten, czy obaj, mniejsza z tym, ponieważ istnieją na pewno złoża gazu ziemnego pod dnem morza. Czy tam gazu ziemnego i ropy naftowej. A jedno i drugie, jak raz w tamtych, grecko-tureckich rejonach Morza Egejskiego. Nie są niczyje, owe złoża, a nawet jeśli chwilowo ktoś je za takowe uznaje, wkrótce przestanie. Przestanie w tym znaczeniu, że wspomniane złoża przejdą na własność silniejszego, tym samym zyskując jednoznaczny status właścicielski.

ROSJI NA RĘKĘ

        Cóż. Premier Grecji z prezydentem Turcji, wpierw starannie obsiusiawszy sobie nawzajem nogawki, mogą teraz jeden na drugiego – a to w celu uzupełnienia katalogu zniewag – zacząć strzykać śliną. Historia międzynarodowych relacji nie zna jednakowoż pojęcia “niczyich” złóż surowców energetycznych.

        Nadwymiarowym elementem zaciemniającym obraz, wydaje się być stosunek Turcji do napaści Rosji na Ukrainę. Ankara sprzedaje Kijowowi drony bojowe, słynne w świecie całym “Bajraktary” (TB2 Bayraktar, model oferowany dziś bodaj piętnastu państwom), co Moskwę irytuje bezgranicznie, a z drugiej strony Turcja kupiła, od Rosji właśnie, najnowocześniejszy system obrony powietrznej i przeciwrakietowej S-400, co skonfliktowało Ankarę z Waszyngtonem niebywale – w ramach retorsji USA wykreśliły nawet Turcję z listy państw, których lotnictwu wojskowemu obiecano sprzedać myśliwce F-35. Co znowu na rękę Rosji wyszło.

        Podsumowując: dzieje się coraz więcej i prędzej, prędko do tego stopnia, iż nie tylko relacje Moskwa – Ankara definiowane są obecnie w procesie tak zwanego szufladkowania. Czyli kompartmentacji, kompartymentacji, ewentualnie kompartymentalizacji. W tym zakresie trwają definicjonalne uzgodnienia, lecz bez strachu proszę, w kontekście polityki międzynarodowej, ignorantom termin wyjaśnia specjalista: “Poszczególne zagadnienia funkcjonują między stronami jak osobne segmenty tematyczne. Jak szufladki katalogowe. Co oznacza, że nawet ostry konflikt w jakimś obszarze, nie przekreśla automatycznie możliwości współpracy w innym”.

        Ci specjaliści, prawda? Prawda, że ech. Kompetencja dosłownie zeń wykapuje, czy tam wytacza się, słowo za słowem, zdanie po zdaniu. Cóż w podobnych okolicznościach czynić przychodzi laikom? Abderytom takim różnym? Czy tam innym niedoukom?

        – Mnie pytasz? Może spróbuj te kompetencje zlizywać?

        – No proszę cię. Ależ wstrętny jesteś. Zbryłowaconyś do cna.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl