Państwo Maria i Paweł Dubiccy urodzili się na Wołyniu w wioskach odległych o 15 km, przeżyli wojenną katastrofę wyemigrowali to Toronto i tu się poznali, a następnie 65 lat temu pobrali. W niedzielę 24 lipca w swojej rodzinnej parafii obchodzili rocznicę ślubu. Przez całe życie aktywnie działali w zespole folklorystycznym Biały Orzeł. Po uroczystościach kościelnych pytamy, co w życiu jest najważniejsze.

Goniec: Pani Mario, panie Pawle  proszę powiedzieć, co jest najważniejsze w życiu, żeby było udane.

Paweł Dubicki: – Rodzina, rodzina i jeszcze na raz rodzina. Ten nasz system teraz chce zniszczyć rodzinę, bo jak silna rodzina, to silny kraj, silny naród, silne społeczeństwo, ale jak słaba rodzina to…

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Maria Dubicka: – Mamy wspaniałe dzieci, kochają się wszyscy razem, dzieci wnuków i prawnuków. Najmłodsza prawnuczka jest tutaj, a pięcioro mieszka za Barrie i nie mogli przyjechać, tak że jeszcze mamy pięcioro prawnuków.

– Pan, panie Pawle mówi, rodzina, bo rodzina czyni z nas silnych ludzi?

–  Tak.

– A jakie przeciwności były największe, najtrudniejsze?

– Zawsze są jakieś. Ale najważniejsze jest to że myśmy się pobrali, żeby mieć rodzinę, żeby mieć dzieci, żeby ich wychować na dobre  społeczeństwo, a teraz o to nie dbają.

– Państwo przeszli bardzo trudne rzeczy w życiu, jako młodzi ludzie, państwo są z kresów Polski, z Wołynia.

– Myśmy przeszli prawdziwe życie, nie wy bujane.

– Ja to Bogu dziękuję, że Niemcy zabrali nas do Niemiec na roboty, a nie do obozu koncentracyjnego, tak że Bogu za to zawsze dziękuję.

– I przez to państwo przeżyli; przeżyli rzeź wołyńską.

– No i tak ta rzeź wołyńska; brata żeśmy zgubili, bo uciekaliśmy od Ukraińców. Trudne życie było. Miałam 5 lat dużo nie pamiętam, ale to co pamiętam…

– No i dziwna rzecz, syn wynalazł, żeśmy się urodzili 15 km od siebie, a dopiero tu, w Toronto ona mnie znalazła. Pół świata musiała przejechać.

– To pani, pani Mario znalazła pana Pawła czy odwrotnie?

– To było właściwie razem, bo ja przyjechałam i  tutaj na rogu mieszkałam u mojej ciotki i od razu do kościoła do Sodalicji, do chóru, do młodzieży tutaj i robili występy raz na jakiś czas, a ja byłam w zespole teatralnym i zrobiliśmy „Wesele Krakowskie”, tańce były no i brakowało chłopaka do tańca. A mówią, że znają kogoś, kto przyjdzie, a już tańczy w innym zespole i tak zawołali jego i na scenie żeśmy się poznali.

– Przez „Wesele” państwo się poznali?

– Tak, przez wesele żeśmy się poznali.

– I potem było prawdziwe wesele?

– Tak, było potem prawdziwe wesele krakowskie…

– Państwo udzielali się w wielu organizacjach i tutaj w tej parafii i w zespole, który…

– Zespół „Biały orzeł” znowu się rozwija, bo był podupadł, ale teraz się rozwija, bardzo dużo dzieci ma znowu, jest wspaniała instruktorka i zaglądamy tam cały czas do nich.

– Miejmy nadzieję, że przez ten zespół również będą następne polskie wesela.

– Ja w to wierzę, w to cały  czas wierzyłem, że jak człowiek innym coś daje, to sam na tym bardzo wiele korzysta.

– Proszę państwa, gratuluję i dziękuję za to wszystko, co przez swoje długie życie dla nas wszystkich zrobiliście.

– Zawsze powtarzałam, że te dzieci co do zespołu chodzą zamiast na ulicy czy po shopping malls ganiać, mają zajęcie, zapoznają się, razem idą na urodziny, gdzieś tam na kawę czy na hamburgera czy gdzieś i polską kulturę poznają.

        Z zespołem byliśmy wiele razy w Polsce i jakby nie pojechali z nami do Polski to niektórzy by nigdy Polski nie widzieli, bo większość jest tu urodzona i nigdy by tej Polski nie widzieli,  wracali z powrotem i bardzo się cieszyli, czekali na następny wyjazd.