Pierwszy festiwal polski w Toronto po covidowej przerwie można uznać za udany, pogoda dopisała, ludzie się świetnie bawili, pozostał jednak pewien niesmak. Po pierwsze dlatego, że było jedynie takie „polskie” oficjalne otwarcie, „na boku” co prawda z reprezentantem rzeczonej instytucji, która nazwę festiwalu usiłowała zmienić – BIA. No ale w poprzednich latach to bywało jakoś bardziej hucznie i uroczyście. Po drugie zaś dlatego, że w naszej „mainstreamowych” mediach festiwal został ledwie zauważony z uwagi na zamknięcie ulicy – w przeciwieństwie do sąsiedniego, ukraińskiego, który wrócił do Bloor West Village. Co to oznacza? Nie mam pojęcia.

        I kolejna sprawa – to tak przy okazji – polski Instytut Pamięci Narodowej i konsulat RP przygotowują różne wystawy planszowe w ramach przywracania pamięci o naszej historii, nie ma w wystawach planszowych nic złego, tylko że prezentowanie ich w miejscach takich jak kawiarenka w Centrum Jana Pawła II  jest „wożeniem drewna do lasu”.

        Czy nie dałoby się zaprezentować tego rodzaju ekspozycji np. w jakiejś bibliotece, może City Hall, może na kampusie – czy choćby w mallu, gdzie jest biuro paszportowe i gdzie ludzie stojąc w kolejce coś by tam z nudów przeczytali?

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Trochę mi w tych polskich inicjatywach brakuje „partyzantki”, czyli jak najbardziej skutecznego działania, najtańszym kosztem, a jest za to biurokratyczne odbębnienie – sprawozdania napisane, pieniądze rozliczone i jedziemy dalej…

        Piszę o tym, bo w trakcie festiwalu prezentowano planszowe wystawy – jak zwykle – w sali parafialnej kościoła św. Kazimierza, gdzie mimo tłumów na ulicy zastałem jedną osobę oglądającą… p. Henryka Nie Pallę,  człowiek zasłużonego w związku z odnalezieniem tzw. Drzewa Żołnierza w pobliżu Owen Sound entuzjastę historii Polski.

        Wracając zaś do samego festiwalu, to szczerze mówiąc, nie mogą zrozumieć uwagi, że festiwal strasznie dużo kosztuje i jest deficytowy. Przecież tam jest na każdym kroku komercja, a na dodatek są sponsorzy.  Przecież te setki tysięcy ludzi zostawiają tam pieniądze, kupują jedzenie etc. No, ale w książki nie zaglądałem, więc może rzeczywiście… Tak czy owak, widać, że polski festiwal jest potrzebny i widać, że odwiedzają go ludzie, którzy od bardzo dawna już nie obracają się w rejonie ulicy Roncesvalles.

Andrzej Kumor