Niedawno, numer 7 Gońca (tym z subskrypcjami elektronicznymi będzie łatwiej sprawdzić – jeśli oczywiście chcą), pisałam o tym czego nie rozumiem. A mianowicie o coraz częstszych zjawiskach (może już norma?), odwróconego rasizmu, gdzie wprowadza się szczególne przywileje dla osób określonych kolorem skóry, albo przynależnością etniczną.

W tamtym przypadku pisałam o wprowadzeniu przez Metropolitan University w Toronto (dawniej Ryerson), jednej godziny tygodniowo na basenie tego uniwersytetu przeznaczonej tylko i wyłącznie dla czarnych studentów. Czyli ja, osoba chroniona wiekiem senioralnym, i z widocznym inwalidztwem (artretyzm kolan), nie miałabym prawa korzystać z tego basenu w tym przedziale czasu, tylko dlatego, że jestem nie czarna, a pomimo tego, że jestem rozpoznaną przez Ontario inwalidką – posiadam pozwolenie na parkowanie dla osób niepełnosprawnych (accessible parking permit). Ta dziwna sytuacja z wykluczeniem wszystkich innych jak czarnych studentów, rodzi następne pytanie: które przywileje biorą górę nad innymi?

Sądziłabym, że mój wiek i inwalidztwo? Tylko, że to idzie w sprzeczności z tym zarządzeniem o dostępie na basen tylko białych. Ach przepraszam, czarnych.
A to ciekawe, co by się stało, gdyby biali studenci zażądali godziny basenu, tylko dla białych, a brązowi tylko dla brązowych, żółci tylko dla żółtych, a czerwoni tylko dla czerwonych. Wystarczy tylko iść i ponarzekać, że się jest grupą zastraszoną i wyalienowaną. A co na to my Polacy mieszkający w Kanadzie? Acha, my tylko mówimy śmiesznie po angielsku, więc to się nie liczy? Jakoś tak, obojętnie jaka by nie była polityka wobec koloru skóry i pochodzenia etnicznego to zawsze jesteśmy poza nawiasem. Nie należeliśmy w czasach WASP-ów, wygląda na to, że dalej jesteśmy wykluczani. A na dodatek sami się, często dobrowolnie (acz chyba bezmyślnie) wykluczamy.
Skrót W.A.S.P. w mowie potocznej najczęściej jest rozumiany jako: White Anglo-Saxon Protestants (Biali Anglo-Sascy Protestanci) i oznacza jakoby etniczną i ekonomiczną „arystokrację” w Stanach Zjednoczonych od czasów założenia Brytyjskich kolonii w Ameryce Północnej. To określenie WASP dalej ma znaczenie w życiu kanadyjskim. Zauważcie jak się traktuje katolików. Dawno temu po przyjeździe do Kanady udało mi się dostać pracę jako kelnerka koktajlowa w prywatnym klubie bardzo drogiego i luksusowego kondo. I tam jeden bardzo bogaty pan, który bardzo mi współczuł, że jako asystentka profesora na uniwersytecie w Polsce, muszę zarabiać na życie podawaniem drinków, uświadomił mi, że moją największą przeszkodą, jest fakt bycia katoliczką, i to religijną. Długo mi to zajęło, żeby to zrozumieć. A ten pan to i miał rację i jej nie miał. Długo by o tym mówić, ale to jest temat na książkę (którą piszę).

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Po wielu znojnych latach okupionych wielkimi kosztami, pracowałam przez wiele lat w rządzie Ontario jako (sic!) technology specialist. Kiedyś zgłosiłam się do takiego panelu o trudnościach w dostępie do zawodów i profesji w Ontario. Wydawało mi się, że wiele na ten temat mogę powiedzieć, bo sama przeszłam przez piekło nauki angielskiego na poziomie uniwersyteckim, przekwalifikowania się, zdobycia profesjonalnych akredytacji, etc. Ależ nie! Odwalili mnie, bo nie byłam z grup wyznaczonych takich jak: frankofonii, ludność rdzenna (natives), non-white, disabled.

Duże działania w poprawie w tej materii robił polityk Tony Ruprecht. Szkoda, że wycofał się z polityki i przeszedł na emeryturę.
Sam fakt, że byłam kobietą i mówię (dalej) z silnym akcentem (just speaking funny), był nie wystarczający. Jeszcze raz ‘I was not good enough’ – nie byłam wystarczająco dobra. Z tym ostatnim to się już i w mojej grupie polonijnej oswoiłam. W Polsce też – rodzina mojego byłego męża do dzisiaj uważa, że powinien się ożenić lepiej. Na całe szczęście (dla mnie) – ożenił się ponownie ‘lepiej’. Doszły mnie słuchy, że jego rodzina z jego nową wybranką w ogóle nie utrzymuje kontaktów. Dobra moja, bo w końcu (choć za późno) mnie docenili. Przerobiłam to sobie wszystko i kiedy już myślałam, że to rozumiem, to okazało się, że nie. I że jest jeszcze gorzej. Przypomniały mi się także opowieści Polaków przyjeżdżających do Kanady, głównie z Anglii i obozów DP-sów (displaced person) w Niemczech, jak chcieli się starać o lepiej płatne prace np. w fabrykach samochodów ford, czy gm – już w kolejce były napisy, aby polskojęzyczni nie tracili czasu na stanie w kolejce i nie tracili czasu, bo dobrze płatna praca jest nie dla nich. Te napisy były w języku polskim i angielskim. Mówimy o czasie kiedy rząd nie zapewniał imigrantom żadnej pomocy w adaptacji do nowego kraju.

Z angielskim się przyjeżdża, albo go uczy od rodaków. Ta maksyma przetrwała i do moich czasów (ostatnia dekada zeszłego wieku i tysiąclecia), kiedy były już darmowe kursy językowe. Wielu (nie tylko naszych) twierdziło, że jak pójdą do pracy to się nauczą. Nauczą czego? Przynieś, podaj i pozamiataj – tylko tyle. A gdzie ciekawość języka, a gdzie ciekawość innej kultury? To są cechy, z których słyniemy. Widać jednak nie wszyscy. Inną bolączką emigracji powojennej było brak dostępu do wyższej edukacji. Po prostu nie przyjmowali ‘innych’, niż WASP-y. Jest to bardzo dobrze pokazane w filmie Sophie’s Choice (1982), gdy Polka, która przeżyła obóz koncentracyjny, stara się o dostanie na uniwersytet – nawet nie wolno jej przekroczyć progu portierni. Za tę tragiczną rolę Meryl Streep dostała Oscara. Warto przypomnieć sobie i obejrzeć ten film ponownie. Obawiam się, że w dzisiejszych czasach film o Polce, która przeżyła obóz koncentracyjny, byłby nie do zrealizowania. Ze względów coraz głębszego wykluczania nas z udokumentowanych ofiar Niemców (i Rosjan) w czasie II Wojny Światowej.

I kto spisze i udokumentuje te nasze polonijne wykluczające doświadczenia? Szkoda, że nie ma porządnej profesjonalnej instytucji, która by się tym zajęła. Tak jak to zorganizowały sobie inne grupy. Niestety, w naszym zeszło wiekowym modelu, w którym wypruwają z siebie żyły tylko i wyłącznie wolontariusze, tego porządnie zrobić się nie da. Nie da się porządnie i profesjonalnie zabezpieczyć źródeł naszego pobytu na naszym terenie bez budżetu. Nawet najlepiej wykształceni specjaliści nie są tego w stanie zrobić po normalnej pełnowymiarowej i pełno płatnej pracy. Kiedy by to mieli robić? Dwie godziny w niedzielę po obiedzie, wykradając ten czas rodzinie? Ten model się już dawno zgrał, i im szybciej to zrozumiemy tym lepiej dla naszej polonijnej społeczności.

Owszem są badacze z Polski przyjeżdżający na polskie akademickie stypendia, ale zazwyczaj nie mają bladego pojęcia co badają, a po drugie kontaktują się z jakimiś dziwnymi grupami. Ach, i zawsze wszystko wiedzą lepiej, szczególnie jeśli chodzi o to co my w Kanadzie robimy nie tak, czyli nie po ich myśli. Toż to bezczelność!

Ale to my jesteśmy odpowiedzialni za nasze działania, także za udokumentowanie naszych imigranckich losów. Tak ogólnie dobrze nam poszło, ale nie ma nas zbyt wielu, ani w polityce, ani w zarządzaniu na wyższym stopniu, ani w radach nadzorczych instytucji kulturalnych. Jakbyśmy się bali wyjść ze skorupy. Także dalej pokutująca maksyma (nie wiem skąd się taka głupia maksyma wzięła), że jesteśmy apolityczni, nic dobrego naszej grupie nie przynosi. A inni tylko zacierają ręce, żebyśmy tacy niemrawi pozostali.

Alicja Farmus Toronto, 25 lutego, 2024