– Panie Stanisławie, witam ponownie. Rozmawiamy mniej więcej co dwa lata, ale teraz chyba mieliśmy dłuższą przerwę, a właśnie Pana firma, Transduction obchodzi 45-lecie!

        To jest, po pierwsze, szmat czasu, a po drugie okazja do podsumowań, bo chyba prócz rodziny i dzieci to coś co najbardziej w Pana sercu, w Pana życiu było ważne; przedsiębiorstwo, które Pan stworzył; które dało Panu pozycję, umożliwiając różne działania; przecież bez tej firmy nie byłoby kandydatury na prezydenta Polski.

-Tak.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        – Pamiętam różne rzeczy; myśmy przez trzy miesiące mieli tutaj biuro „Gońca”, w czasie, kiedy właśnie nie ma pieniędzy, nie ma nic.

– Było bardzo miło.

    – Było bardzo miło, Pan gotował, i na początku powiem, że zawdzięczam Panu Lekcję podejścia do ludzi; bo gdy zwolniono mnie z pracy, to zaprosił mnie Pan na kolację do mnie do domu i od godziny 5. po południu do 1.00 w nocy gotował; chyba łącznie kilkanaście potraw. To mi dało do końca życia do myślenia, jak ważne są takie gesty,  jak te gesty później się pamięta.

        Panie Stanisławie, jak to było na początku? Przyjechał Pan do Kanady, pracował dla kogoś… Zawsze chciał Pan pracować dla siebie,  mieć własną firmę?

– Na początku nie. Przyjechałem z bardzo słabą znajomością języka angielskiego, trudno było sobie wtedy wyobrazić, że będę miał własną firmę w Kanadzie, wszystko było tutaj bardzo trudne i zupełnie inne niż w Polsce.

Ale od samego początku postanowiłem zainwestować w siebie, to znaczy rozpoznałem, że miałem luki technologiczne i luki zdolnościowe. Zacząłem studiować, usprawniać samego siebie  i przez pierwsze trzy lata – mimo że ciężko pracowałem w ciągu dnia jako nowy imigrant – to uczęszczałem wieczorowo na kursy technologii cyfrowej w Ryerson, wtedy to jeszcze nie był uniwersytet, tylko szkoła technologiczna.

        – Jakie to były lata?

– 1970 – 1973.

        – Jeszcze wtedy nie było komputerów?

– Nie, dopiero były bramki cyfrowe, to wszystko było w powijakach.Potem zmieniłem pracę, po to między innymi, żeby być przy komputerach, pracowałem u Philipsa, gdzie były takie prymitywne komputerowe maszyny księgowe, które obsługiwałem. Ale tam nie było dużo możliwości nauki, tak że poszedłem do Hewlett-Packarda, gdzie zaczęli właśnie automatyzację pomiarów na bazie kalkulatorów.

No i powoli to wprowadziło mnie – w miarę,  jak się uczyłem angielskiego – do działalności handlowej. Zamiast obsługiwać czy reperować przyrządy pomiarowe, przeniosłem się do działu handlowego co wymagało zupełnie nowych zdolności,  lepszego języka, czy nawet psychologii handlowej; jak rozmawiać z klientem z sukcesem, jak negocjować, jak zdobyć zamówienia. Ten cały proces, do zamknięcia zamówienia to jest bardzo konkretna sprawa, właściwie mechaniczna i trzeba było się tego nauczyć.

Ale właśnie u Hewlett-Packarda spotkałem się z rasizmem, ponieważ wówczas całe menedżerstwo,  całe kierownictwo Hewlett-Packarda w Kanadzie, było pochodzenia angielskiego. Na początku lat siedemdziesiątych było bardzo dużo angielskich kierowników w Kanadzie, później oni gdzieś zniknęli, ale wtedy powiedziano mi, że z moim akcentem nie będę miał żadnych możliwości promocji.

        – Dzisiaj za takie stwierdzenie to wygrałby Pan duże odszkodowanie…

– Więc się stamtąd wyniosłem i zacząłem planować własny interes, co było bardzo trudne, ponieważ nie miałem kapitału. Miałem wtedy dom z dużą hipoteką, urodził mi się syn, niemowlę, miałem 2000 dol.  oszczędności i skoczyłem na głęboką wodę.

        – Co Pana skłoniło, żeby właśnie „skoczyć”, a nie szukać nowej pracy gdzie indziej?

– Wolność; szukałem wolności i zrozumiałem już u Hewlett-Packarda, że wolność to były dobre dochody, ponieważ handlowcy u Hewlett-Packarda zarabiali bardzo dobrze, ja nie miałem takich możliwości z moim akcentem i postanowiłem że założę taką firmę, która nigdy, nikogo nie będzie prześladowała za pochodzenie, akcent, czy tego rodzaju rzeczy i z tym postanowieniem przetrwałem 45 lat.

        – Jaki był ten pierwszy rok,  kiedy człowiek ma wątpliwości, bo wszystko się wali i sypie, nie ma pieniędzy? Czy tak było u Pana czy też od razu była nadzieja, że będzie bardzo dobrze?

– Ustawiłem się w bardzo trudnej ramie biznesu, bo zawsze się bałem łatwych rzeczy; w łatwych rzeczach jest bardzo duża konkurencja, tak że ustawiłem się na czujniki, ponieważ już miałem doświadczenie z automatycznymi pomiarami; wiedziałem, że komputery czy kalkulatory bez czujników nic nie wyczują, muszą mieć dane, muszą dostawać informacje, więc zbudowałem reprezentację 20 firm amerykańskich w Kanadzie, które produkowały różne czujniki i zacząłem to oferować dla moich klientów.

Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę, ponieważ nikt inny tego nie robił. To mnie zaprowadziło między innymi do przemysłu nuklearnego, gdzie w stacjach atomowych potrzeba było analizy drgań rdzeni uranowych w reaktorze przy wysokiej temperaturze,   promieniowaniu i tak dalej. Ja akurat wtedy reprezentowałem firmę amerykańską Kaman Sciences z Kolorado i to mnie zaprowadziło do stacji nuklearnych.

        – Wtedy budowano te elektrownie?

– Tak, były też stacje eksperymentalne w Chalk River w Ontario czy Whiteshell  w Manitobie; tam też jeździłem do reaktora.

Sprzedawałem te czujniki, ale to wymagało wysokiego stopnia specjalizacji w różnych dziedzinach na przykład, w metalurgii, chemii temperatury,  bo czujniki mają bardzo szerokie zastosowania i klienci zadawali bardzo różne pytania z każdej dziedziny.

Dzięki Bogu w Polsce otrzymałem bardzo dobre ogólne wykształcenie, do tego stopnia, że potrafiłem sobie z tym poradzić.  Miałem tę uniwersalność i każdego dnia dużo praktycznie musiałem się uczyć. Muszę powiedzieć, że moje pierwsze lata w Kanadzie poświęciłem na naukę.

Nie tyle chodziło o dochody, ile inwestowanie w siebie; naukę angielskiego, psychologii, technologii. Wszystko to chłonąłem jak gąbka W Polsce na przykład w ogóle nie było marketingu.

No i psychologia była bardzo ważna; jak działać z klientami i pracownikami, czego w Polsce nas nie uczono.

        – A kiedy Pan postanowił zająć się produkcją?

– Z czasem zacząłem reprezentować firmę z Minnesoty, z Minneapolis, która produkowała małe niezawodne komputery ośmio-bitowe i te komputery były potrzebne firmom geofizycznych, które produkowały sprzęt do nagrywania minerałów na świecie montowany na samolotach. Amerykanie chcieli poznać cały świat po cichu żeby sprawdzić, kto ma jakie minerały, żeby później sobie je przejąć no i to była ta  technologia.

Wtedy zacząłem sprzedawać te komputery i to był wielki sukces. Z komputerami dostałem pamięci magnetyczne i akurat wtedy spalił się zakład produkcji pamięci magnetycznych  firmy Digital Equipment, która wtedy była dużą firmą minikomputerową, mieli ten zakład w Hongkongu; on się spalił i ja miałem otwarte wrota, wszyscy klienci chcieli więcej pamięci, więcej pamięci byłem jedyny, który mógł tę pamięć dostarczyć. Jeździłem po całej Kanadzie; za każdy wyjazd miałem 10 000 dol. zysku; mówiąc po angielsku to był gravy train, to była rzeka złota.

        – O to chciałem zapytać Panie Stanisławie; nagle zostaje Pan przysypany pieniędzmi; wszystko jest osiągalne, jak sobie Pan z tym poradził, ludzie bardzo często wtedy głupieją.

– Ja wpadłem w depresję. Co jest rozpoznanym problemem psychologicznym, opisanym w książkach, że człowiek, który nagle zarobi pieniądze czuje się winny, że zarobił więcej niż inni i jakoś nie wypada; inni głodują, a ja tutaj zarobiłem tyle pieniędzy.

Więc żeby się wyzbyć tego poczucia winy zacząłem pomagać czterem rodzinom w Peru, które były po trzęsieniu ziemi  przez Foster Parents of Canada, co kosztowało tam na rodzinę 50 dol. miesięcznie, a ja wtedy zarabiałem w roku około 2,5 mln dolarów, co na dzisiejsze pieniądze to było przeszło 5 mln.

To były przeogromne pieniądze i trzeba się było trzymać blisko ziemi, żeby nie zwariować.

        – Więc Pan ma kilka milionów rocznie i co Pan robi z tymi pieniędzmi, kupuje sobie szybki motocykl, samochód, spełnia marzenia z dzieciństwa?

– Kupiłem sobie samochód taki za 50 000 tys.  bo mi poradził tak księgowy, żeby płacić mniej podatku i bardzo tego mercedesa nie lubiłem, po roku  go oddałem, zamieniłem na coś innego;  ja nie miałem takich  marzeń, wiedziałem, że to było za szybko i to nie było możliwe, żeby to starczyło na długo.

        – Bał się Pan, że to zaraz się skończy?

–  Tak, że się skończy. Poza tym wtedy przez 10 lat nie miałem żadnych wakacji, pojechałem do Peru, żeby poznać te rodziny.

        – Dlaczego?

– Bo akurat chciałem wyjechać do Polski w 81. roku i oddano mi paszport bez słowa w konsulacie, że nie, nie, wpuszczą mnie do Polski. A byłem już  przygotowany, żeby gdzieś pojechać na pierwsze wakacje po 10 latach.

        – Jechał Pan na polski paszport czy na kanadyjski?

Obiecano mi wizę w paszporcie kanadyjskim, zresztą polski paszport mi oddano po 89. roku, bo zabrali mi go wtedy. Polski paszport skonfiskowali mi wtedy, ale na początku lat 90. konsul mnie zaprosił na kawę i ciastko na górę w konsulacie i uroczyście wyjął ten paszport z szuflady  i mi go uroczyście oddał; mam go dzisiaj na pamiątkę. Ten paszport oryginalny, na który wyjechałem z Polski w 69. roku. Był to paszport z pieczątką „tylko na wszystkie kraje europejskie”.

        – Panie Stanisławie, pojechał Pan do Peru,  firma działa, i to jak gdyby była taka zwrotnica która zmieniła Pana los…

– No tak, bo ja wtedy byłem robotem. Byłem maszyną do zarabiania pieniędzy. Przez cały czas w Kanadzie szkoliłem się, a później zarabiałem w biznesie, pracowałem, praktycznie 24 godziny  7 dni w tygodniu i miałem dużo pieniędzy, ale czułem się robotem, a chciałem być człowiekiem, a nie robotem i tutaj już w Toronto spotkałem się z kościołem spirytualnym, gdzie prowadzili lekcje w każdą środę i uczyli takich zdolności, jak telepatia czy inne zdolności człowieka, które były dla mnie czymś nowym. Byłem wielkim sceptykiem, ale w końcu pokazano mi niezbite dowody telepatii i chciałem się nauczyć więcej i zrozumiałem, że w mieście materializmu, takim jak Toronto to jest niemożliwe, że muszę pojechać do miejsca nieskażonego przez materializm, żeby łyknąć więcej tego spirytualizmu, żeby stać się znowuż człowiekiem, który czuje, żyje, a nie odbiera świat wyłącznie przez pieniądze.

        – Jak to było możliwe w Peru? Przyjeżdża tam Pan, młody milioner z Kanady, jak można wejść w tamten świat?

– Po pierwsze, to ja tam przyjechałem inaczej, ja tam przyjechałem jako bardzo ubogi młodzieniec, miałem wtedy 31 – 32 lata,  jako ubogo ubrany młodzieniec nie byłem na tyle zwariowany żeby się tam afiszować że jestem z zagranicy.

Peruwiańska koszula, peruwiańskie spodnie… Z ubioru to jest nasz człowiek, nie wiemy czy on mówi po hiszpańsku, czy może tutaj już żyje długo. Nie miałem walizki, miałem worek marynarski i go czasem, jak spałem na ulicy to sobie podkładałam pod głowę czekając na autobus…

        – Czyli chciał Pan być wśród ludzi?

– Tak, absolutnie i nie chciałem się wyróżniać. Wtedy jeździło się na Travelers Cheque codziennie mogłem wymienić 100 dol. w banku, a wszystko kosztowało dwa dolary; dwa  dolary hotel, dwa dolary piękna kolacja, wszystko było za dwa dolary.

Pojechałem najpierw do tych rodzin, które wspomagałem i tam się spotkałem z dyrektorem, Kanadyjczykiem z organizacji Foster Parents of Canada i jego piękną żoną, która pochodziła z dżungli  i przy kolacji opowiedziała mi właśnie o tych rytuałach, które tam mają, na których Indianie polegają i to mnie zaciekawiło. No więc wróciłem do Limy, wziąłem samolot do Iquitos, pojechałem do Iquitos i znalazłem się w biednej dzielnicy miasta, gdzie starałem się wynająć łódź, żeby pojechać do dżungli i odszukać jakiegoś szamana, żeby mi coś na ten temat powiedział, czy też mógł czegoś nauczyć, znalazłem człowieka, który mieszkał w takim domu na palach, bo tam woda czasem podchodzi bardzo wysoko i on miał motor.

Okazało się, że motor był ważniejszy od, łodzi; wszyscy mieli łodzie, ale rzadko kto miał motor do łodzi.

No i kilka dni później zabrał mnie daleko rzeką Ucayali do szamana, gdzie spędziłem kilka dni, który mnie pewnych rzeczy uczył.

Pierwsze ćwiczenie to było chodzenie po okrągłych drzewach przewalonych przez małe rzeczki, chodziło o pewność siebie, chodziło równowagę. Trzeba się przemóc i iść prosto, bo inaczej się spadnie i można się pokaleczyć.

I też było ciekawe polowanie na duże żaby rana to są takie przeogromne żaby jadalne, no więc w dżungli to wygląda tak, że biegnie się w nocy przez dżunglę trzeba być pewnym siebie, żeby nie uderzyć w drzewa, ani nie nastąpić na jakiegoś jadowitego węża. A więc idzie się na wyczucie i nagle się słyszy uhu uhu; widzi się jak się zaświeci latarką takie dwa wielkie jaskrawe żółte oczy i trzeba nóż władować między te oczy; dobiec i władować między te oczy nóż;  tak żeśmy polowali na te żaby.

Taką żabę się bierze z powrotem do siedliska, trzeba ją wypatroszyć i rzucić na płasko na ogień i taką się po prostu je. I to też było specjalne doświadczenie. Pierwszy owoc, który chciałem zjeść wyglądał jak mango, a okazało się, że był trujący i mój przewodnik mnie zatrzymał, mówi nie jedz tego, bo umrzesz.

W dżungli człowiek jest, jak dziecko, gdy nie zna tych rzeczy, może bardzo szybko się wykończyć.

To wszystko było nowe doświadczenie.

        – Pan wraca z czymś takim, z takim doświadczeniem, część ludzi mówi w takiej sytuacji, sprzedam teraz wszystko, sprzedam firmę, będę żył nowym życiem. Czemu to doświadczenie posłużyło w Pańskim przypadku, w przypadku Pana biznesu?

– Czytałem już przed wyjazdem do Peru, że biznesmeni w Nowym Jorku, ci dobrzy mają zdolności spirytualne, telepatyczne;  powiedziałem, nie mając kapitału, muszę się tego nauczyć. To jest poważna pomoc w interesach i to pewnie nic nie kosztuje.

Więc chciałem się nauczyć telepatii, chciałbym się nauczyć zdalnego postrzegania rzeczy, żeby mieć wyczucie; dlaczego? Bo już będąc w komputerach zrozumiałem, że komputer potrafi bardzo szybko szukać informacji, ale nie ma zdolności intuicyjnych i tu jest nasza przewaga, tak że powinienem się zająć więcej szkoleniem intuicyjnym niż szperaniem w bazach danych, bo to jest zdolność dla komputera.

        – Czy Pan sądzi, że sztuczna inteligencja jest w stanie nauczyć się tej ludzkiej intuicji, czy to do końca będzie nasza domena?

– Częściowo. Ale to pozostanie naszą domeną. Nic tej telepatii nie zastąpi. Ja nie myślę, że to jest możliwe. Ja miałem wtedy kłopot, że po prostu szukałem danych, ten czas szukania mnie męczył. I powiedziałem, że to jest niemożliwe, za dużo informacji.

Ja byłem przeładowany informacją. Cały czas przeładowanie informacjami; musi być z tego jakieś wyjście.

Więc znalazłem wyjście takie, żeby działać na wyczucie; na wyczucie i telepatię. Teraz to wszyscy wiedzą, że inteligencja emocjonalna istnieje i jest tak samo ważna.

Tak że zacząłem wtedy więcej polegać na tej inteligencji emocjonalnej i to mnie zaprowadziło w wiele nowych sfer.

        – Pamiętam, że jak się poznaliśmy, Pan ofiarował mi kasetę z muzyką do medytacji.

–  Tak na jednej stronie tej kasety była muzyka wykonana przez pewną Kanadyjkę na cytrze, która była wspaniałą muzyką spirytualną. To, że wydałem tę kasetę dla większości ludzi wtedy było całkiem niezrozumiałe; rozmawiałem językiem niezrozumiałym dla innych  i musiałem się z tym pogodzić.

        – Ja to pamiętam.

–  Pan pamięta, ale nie pamięta Pan tej spirytualności w tej kasecie.

        – Wie Pan, słuchałem kilka razy, ale każdy człowiek ma swoją metodę docierania do tego, o czym mówimy.

– Już wtedy zauważyłem, że o pewnych rzeczach nie mogę rozmawiać z ludźmi, bo nie jestem rozumiany. Tak że musiałem się z tym pogodzić. Wcześniej mogłem o wszystkim rozmawiać.

        – Wrócił Pan z Peru, przestawił firmę na produkcję komputerów…

– Wtedy przestawiłem firmę z minikomputerów, wtedy udało mi się w czasie roku przemeblować firmę z minikomputerów na komputery personalne, ale w wersji przemysłowej, które działają niezawodnie przez – powiedzmy – 15 lat. Udało mi się przemeblować firmę w jednym roku bez straty dochodu. Klienci to zaakceptowali,  zaczęli kupować i nie było żadnej zmiany w dochodach, co było dużym osiągnięciem.

        – Panie Stanisławie, Peru to jedna rzecz, ale zdecydował się Pan być kandydatem na prezydenta Polski. Pamiętam rozmowę z Panem, bo mnie to wtedy zaskoczyło, sądziłem, że chce Pan zostać posłem, a Pan powiedział, że prezydentem, bo „to jest tak, jak królowa pszczół”; że prezydent to jest ktoś kto przewodzi

– Pamięta pan to?

        – Tak. Ale wcześniej napisał Pan książkę…

– To była przenośnia spirytualna.

        – Napisał Pan książkę „Święte psy”, która była oparta na doświadczeniach z Peru, ale to były przede wszystkim doświadczenia, których Pan nabył  tutaj, prowadząc firmę.

– Tak.

        – Ubrane właśnie w tę otoczkę psychologiczną, duchową, która jest związana z prowadzeniem biznesu.

– Absolutnie. To była właściwie suma moich doświadczeń do tamtej pory. Ale wtedy już miałem doświadczenia, jako lider małej partii politycznej w Kanadzie Partii Libertariańskiej, gdzie przez rok byłem jej przywódcą. Poznałem charakterystykę polityki w Kanadzie, także to było zsumowanie moich doświadczeń i peruwiańskich i kanadyjskich, jak pan mówi, też spirytualnych.

        – Był to też taki podręcznik do tego, jak można z kraju, który jest zacofany, w którym ludzie nie zdają sobie sprawy z rzeczywistości gospodarczej, dokonać skoku, żeby stać się graczem na rynku.

– Ja uważałem, że ten skok był możliwy i całkiem prawdopodobny.

        – No to musielibyśmy rozmawiać o polityce.

– Ja stawiałem na ludzi.

        – Ale ludzie byli do tego nieprzygotowani, ludzie byli urobieni przez lata 80., przez te wszystkie szkoły neoliberalne, żeby pozwolili się okraść.

– Ja się nie zgadzam. Ja się z panem nie zgadzam, absolutnie się z panem nie zgadzam; dowodem tego było niesamowite poparcie, które uzyskałem, jako nowo przybyły na scenie politycznej i uzyskałem bardzo dobry wynik. Mimo wielkich ataków.

        – No dobrze, ale wybory sfałszowano, czyli nie przeskoczył Pan tego progu, gdzie demokracja, demokracją,  ale rządzić mają ci, co zawsze.

– Niestety wybory wygrali Amerykanie z małą garstka Żydów polskich, która była skupiona wokół „Gazety Wyborczej” i Unii Wolności.

        – Bo tak miało być, aby niezależnie od tego kto wygra, wybory były „wygrane”.

– Absolutnie, przed końcem drugiej tury przyjechał minister obrony Stanów Zjednoczonych, żeby mnie skasować. Dick Cheney, który potem był wiceprezydentem, potężne działo, prawda? Mówią że to jest Darth Vader amerykańskiej polityki.

        – Z tego wynika, że Polska to był dla Stanów Zjednoczonych ważny kraj.

– Absolutnie! Bo miała być przykładem dla Rosji. Do okradzenia Rosji.

        – Ale, patrząc z praktycznego punktu widzenia, to ta demokracja miała w oczach świata, opinii publicznej, usprawiedliwiać to wszystko co i tak było zaplanowane, co musiało nastąpić, a  gdyby to nie nastąpiło to nie wiem, Pana by zamordowano; coś by musiało zostać zrobione, żeby ci, co mają to już w rękach, nadal to mieli w rękach, przecież nie oddaje się władzy za darmo.

– Ja wiem, ja byłem na wszystko przygotowane, łącznie ze śmiercią, bo gra była warta świeczki, przecież nasi przodkowie umierali za Polskę z okrzykiem „Niech żyje Polska”. Byłem na wszystko przygotowana dlatego, że jeśli się wejdzie w taką grę, na wysokim poziomie to człowiek musi być przygotowany na śmierć w każdej chwili, nawet rozmawiałem o tym z moją byłą żoną w drugiej turze i powiedziałem, że zanosi się na to, że wybory będą sfałszowane, najlepiej zrezygnować, przecież mamy dzieci… Ona wtedy powiedziała, zacząłeś, musisz skończyć. Trzeba było wytrwać do końca, chociaż było to smutne.

        – Dlaczego to było smutne?

– No bo nikt nie zrozumiał tego.

        – Że poczuł się Pan wtedy osamotniony w sposobie podejścia do polityki, do gospodarki, do Polski?

– Udało mi się obalić zdradziecki rząd Tadeusza Mazowieckiego, który reprezentował interesy naszych wrogów; udało mi się obalić rząd. Jestem jedynym Polakiem, który obalił rząd w Polsce. Nikt inny do tej pory tego nie dokonał, prawda? Oni mi tego nigdy nie zapomną.

        – No nie, bo myślę, że ich samych to zaskoczyło, Pana nie było w ich układance.

– I do tej pory się mnie boją.

        – Już wszystko było ukartowane, a tutaj Pan przyjechał… Wracając do wspomnień starych czasów, to było bardzo widoczne, że oni nie mieli na Pana teczki i zaczęli dzwonić po ludziach, naprędce czegoś szukać.

– Gdybym miał coś złego o sobie, to bym nie wystartował, jako kandydat na prezydenta, bo by mi to znaleźli. Tak że musieli fabrykować.

        – Widzi Pan, bo oni wszyscy mieli haki   jedni na drugich, tak że się szachowali teczkami, a tutaj nie mieli.

– Między innymi dlatego się wystawiłem na tę trudną rolę kandydata i dlatego oni się wystraszyli. Jaruzelski nawet złotem starał się mnie przekupić z kancelarii prezydenta.

        – W jakim sensie?

– Przysłał znajomego redaktora Romana Samsela, który mi pomagał z książką „Święte psy”,  Roman przyszedł  do dworku w Pęcicach i powiedział, że miał kontakt z sekretarzem Jaruzelskiego i ten mu powiedział, że Jaruzelski ma jeszcze jakieś złoto w kancelarii i chce mi to dać żebym się dobrze wypowiedział na temat stanu wojennego. Wie pan, ja byłem tym zaszokowany.

        – Że to są tak niskie triki, że to są tak niskie oferty?

– No tak, ale poza tym wmanipulowano mnie w łóżko Jaruzelskiego w Kościelisku, bo z Krakowa jechałem do Zakopanego na wiec wyborczy, a tam nagle w środku nocy, a jeszcze wiał halniak, znaleźliśmy się w ośrodku wojskowym, gdzie pułkownik wprowadził mnie do góralskiego domku na drugie piętro i mówi to jest łóżko pana generała Jaruzelskiego. I ten telefon jest tylko w jedną stronę. Ja byłem zaszokowany.

        – No widzi Pan, to są ciekawe obserwacje myślę, że większość ludzi nie wyobraża sobie całej otoczki, która wtedy towarzyszyła tej, tak zwanej transformacji, czyli przemianie komunistów w oligarchów i kapitalistów.

– I ludzie nie zdają sobie sprawy, kto wygrał wybory. Uważają, że to był układ magdalenkowy; układ magdalenkowy tylko potwierdził podział łupów, nic więcej, wcześniej były porozumienia między komunistami, a Amerykanami w Waszyngtonie; wszystko było ukartowane.

        – Musi Pan przyznać, że Amerykanie wymyślili piękną metodę obalenia Związku Sowieckiego przez ofertę mamony dla tych partyjnych działaczy, dla wojskowych.

–  Polska miała być tego przykładem.

        –  Polska miała dać przykład dla Sowietów. Popatrzcie, co wy się tutaj wygłupiacie, jak możecie mieć miliardy dolarów…

– Ale celem Amerykanów było wprowadzenie Rosji na teren wolnego rynku, żeby ich zwyciężyć bankowością, finansami, bo w tym przodowali.

        – No tak, bo zdolaryzowano cały obszar, który wcześniej dolarem się nie posługiwał. Amerykańska waluta rezerwowa weszła na olbrzymi nowy teren gospodarczy.

– I dopiero Putin to zatrzymał.

        – No teraz, razem z Chińczykami. Panie Stanisławie cały czas uciekamy w politykę…  

– W przyjemny sposób; przyjemne z pożytecznym.

        – Wróćmy do Pana firmy, bo wyjechał Pan do Polski i firma była wtedy na takim autopilocie.

– Tak, firma była na tyle dobrze zaprojektowana, że była odporna na moje fanaberie polityczne, na wyjazdy do Peru, czy do Polski, tak że firma się trzymała całkiem dobrze.

        – Jak Pan wrócił, bo wrócił Pan z Polski; na początku Pan myślał, że będzie w Polsce przez dłuższy czas; dzieci chodziły do szkoły.

-Musiałem wrócić, podobnie jak z Peru  wróciłem; firma była prowadzona administracyjnie, ale nie było inwencji, nowych produktów,  nie było nowych projektów i musiałem wrócić, żeby wypełnić  lukę; i to samo po Polsce – musiałem wrócić tutaj, żeby zająć się firmą, bo  była prowadzona administracyjnie, nieudolnie zresztą, i gdybym nie wrócił to by padła. Tak że musiałem ją jeszcze raz odbudować.

        – W jaki sposób ją Pan odbudowywał?

– Ja cały czas projektuję nowe komputery, czy nowe monitory. Mamy na to rynek i klienci domagają się nowych opracowań i usprawnień tych, które mamy. Tak że mamy dobrych klientów w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, Chinach i Meksyku, obsługujemy ich tak że nasi klienci są wdzięczni za to, co im robimy, bo robimy rzeczy unikatowe, których nikt inny nie potrafi robić, ponieważ mamy tutaj połączenie i technologii komputerowej i zakładu mechanicznego to my możemy obudować jakąkolwiek elektronikę w postaci aparatury, która przechodzi wszystkie testy nuklearne i które są potrzebne do użycia w stacjach atomowych; tam nie można użyć komputera osobistego.

        – Pan zawsze mówi, że trzeba działać po partyzancku, czy znalazł Pan taką szczelinę, taką niszę, w której Pan po prostu jest silny i jedyny?

– Zauważyłem, że cała moja konkurencja wypadła z interesu. Inne firmy padają, a ta się trzyma dlaczego? Bo jest prowadzona ze wojskową dyscypliną, której się nauczyłem jeszcze w Polsce w Zakładzie Aparatury Pomiarowej Elpo na Ochocie, gdzie tam też była produkcja wojskowa i były krótkie serie aparatury pomiarowej, takie po 50-100 sztuk i to samo robimy tutaj.

Tak że ta praktyka w zakładach Elpo na Ochocie była bardzo pomocna. W zakładzie Elpo pracowałem jako młodszy konstruktor z inżynierem panem Pęksa, który stracił wzrok po wojnie i uzyskał dyplom magistra elektronika na Politechnice Warszawskiej będąc niewidomym. Nagrywał wszystkie wykłady na kasetach. Z nim żeśmy pracowali nad woltomierzem wzorcowym do bardzo dokładnych pomiarów.  Pan Pęksa był niewidomy, ja musiałem mu tłumaczyć wszystkie schematy, wszystko co widziałem i to było bardzo uciążliwe.

Jak zacząłem biznes, to zdałem sobie sprawę, że wszyscy moi klienci są w „niewidomi”, bo oni nie widzą co ja mam na biurku i obrazowo mogłem im przekazać to w prosty sposób i to był jeden z moich talentów. Ta ofiarność obsługi tego niewidomego opłaciła się wielokrotnie.

        -Tak bardzo często jest, że nie zauważamy tego, co jest dla naszej korzyści, co uważamy za obciążenie, a odnosimy później niesamowitą korzyść.

– Absolutnie, a możliwość opisania przestrzennego rzeczy przez telefon jest bardzo ważna.

        – Nie boi się Pan, że uzyskał Pan bardzo wiele wiedzy podczas swojej podróży przez czas; ta wiedza się zmarnuje; jak Pan by chciał ją przekazywać czy ma Pan coś takiego w sobie, żeby ją przekazać?

– Z okazji 45. rocznicy firmy dostałem wiele gratulacji i podziękowań od moich byłych pracowników z Peru i z Kanady, że dużo się ode mnie nauczyli. Najwięcej się ludzie uczą przez przykład, kiedy mnie zabraknie, to już tego nie będzie.

Ja czasem bardzo żałuję, że nie miałem możliwości polepszenia sytuacji Polaków w sensie rozwoju biznesu czy wolności osobistej czy też wymiaru sprawiedliwości, który wymaga wielkiej reformy. Czasem tego żałuję, chociaż zdaję sobie sprawę, że to byłaby ogromna harówka.

        – Ogromna harówka i też  opór materiału byłby olbrzymi.

– Ale można było dążyć do celu konsekwentnie, krok po kroku. Z minimalnym zagrożeniem dla życia.

        – Bo wciąż Pan mówi o tym, jakby Pan mógł działać w Polsce, gdyby Pan mógł to doświadczenie przekazać.

– No ale widzi pan po wyborach prezydenckich zostałem całkowicie porzucony przez mój elektorat, zostałem zapomniany i   wszelkie próby powrotu do polityki okazały się fiaskiem, tak że po pewnym czasie przestałem się w Polsce czuć potrzebny. Wyzwoliłem od choroby polityki.

        -Polityka bardzo często to jest sztuka manipulacji i Pana przeciwnicy po prostu lepiej manipulowali  ludźmi.

– Cokolwiek to było, to mnie wyzwoliło od choroby politycznej i czuję się dzisiaj wolnym człowiekiem, spełnionym człowiekiem i nie mam zamiaru uczyć kogokolwiek niczego.

        – Ale ludzie mogą się uczyć z tego co Pan robił.

– To ich sprawa.

        – Jak Pan przewiduje rozwój firmy? Mamy bardzo ciekawą sytuację na świecie, Pan postawił w pewnym momencie na dostawy do Chin,  czy Pan nie sądzi, że w tym momencie te elity świata, które rządzą w Stanach Zjednoczonych uznały, iż Chiny wyrosły na zbyt wielkiego przeciwnika i chcą to przeciąć, robią te wszystkie posunięcia, których jesteśmy świadkami po to, żeby łańcuchy dostaw jakoś przestały mieć  początek  w ChRL.

        Co by Pan zrobił? Nie sądzi Pan, że będą cła, embarga nowa rzeczywistość?

– Dla nas to nie jest taki duży eksport obecnie. Był duży w poprzednich latach, ale obecnie już żeśmy wypełnili tę lukę w reaktorach atomowych. Wszystko jest stabilne, więc ja nie oczekuję, że będzie dalszy rozwój tego biznesu, szczególnie że Chińczycy są bardzo zdolni w kopiowaniu naszych urządzeń i już widzimy, mamy dowody tego, że próbują. Tak że nigdy żeśmy na to praktycznie nie liczyli, ale jesteśmy silnie związani z rynkiem energetycznym w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych i w Meksyku. I to jest państwo w państwie, bo jeśli zabraknie prądu, to polityka się nie liczy, wszyscy politycy tego się boją, jak cholera; jak zabraknie światła, to każdy polityk traci głowę. Wtedy nic nie działa, tak że energia elektryczna zakończy się ostatnia.

        – Mówią, że ostatni gasi światło.

– Dowodem tego jesteśmy dzisiaj; to, że my nie odczuwamy żadnych skutków koronawirusa – żadnych! Wszystko idzie do przodu, mamy bardzo dobre zamówienia, dzisiaj jestem szczęśliwy, że przychodzą regularnie i nawet zyskaliśmy kilku poważnych dystrybutorów w Stanach Zjednoczonych, którzy rozprowadzają nasze urządzenia.

        – Kończąc, chciałem Pana zapytać, bo powiedział Pan, że nie będzie nikogo uczył, ale jakby Pan miał takiego człowieka, który tak jak Pan kończy jakieś technikum w Polsce, jakie trzy wskazówki na życie by mu Pan dał;  co ten człowiek ma robić, żeby odnieść sukces, co by Pan mu poradził?

– Przede wszystkim niech ten człowiek inwestuje w siebie w różnego rodzaju zdolności, bo to jest największe pole do popisu i największa możliwość uzyskania sukcesu.

Poza tym musi być bardzo ostrożny z kunktatorstwem; kunktatorstwo to jest najgorszy wróg w biznesie, czy też, jak to się nazywa po angielsku procrastination, oddalanie decyzji. W Polsce to jest straszna choroba, polega to na tym, że jak coś ktoś zrozumiał, to już myśli, że zrobił swoją robotę.

Ja się z tym spotkałem nawet tutaj w firmie, musiałem tych ludzi powyrzucać. Że on rozumie ale nie działa. To jest to kunktatorstwo, czy to jakieś złe postkomunistyczne przyzwyczajenie.

Poza tym,  ja nie rozumiem ludzi pracujących od 9.00 do 5.00; z zegarkiem w ręku czeka, albo nawet 5 min. przed, ucieka do domu. Znaczy że nie jest ambitny, nie chce się uczyć, ja nawet, jak pracowałem w młodych latach u Hewlett-Packarda to zostawałem po pracy 2 – 3 godziny, żeby rozgryźć coś z podręcznikiem, nauczyć się czegoś nowego, nowej technologii; mnie to ciekawiło, jak to działa. I to mi bardzo pomogło. Tak się uczyłem. To był mój czas nie pracy, ale nauki, a dzisiaj ludzie wychodzą z zegarkiem w ręku – 5.00 godzina – i myślą że będą ludźmi sukcesu. Tacy ludzie nie będą promowani. Oni się sami nie promują dla siebie. Trzeba zainwestować jakiś czas w siebie. Nie można oczekiwać, że coś przyjdzie za darmo, czy z nieba od 9.00 do 5.00.

I nie trzeba tracić nadziei.

Bo w moim życiu, muszę powiedzieć, że miałem tyle okazji, żeby się stać bardzo bogatym człowiekiem, że dzisiaj,   gdybym wykorzystał te sytuacje, to byłbym warty ponad pół mld dol. Albo i więcej. Ale ja robiłem swoje. Omijały mnie te okazje, bo nie byłem nimi zainteresowany, bo byłem zainteresowany czymś innym. Czy to wyjazdem do Peru, czy do Polski.

        – Ale czy byłby Pan lepszym człowiekiem, gdyby Pan był warty 500 mln dol.?

– Nie myślę. Mogłem nawet się zmanierować. Mogło mi to pójść za dużo do głowy, jako woda sodowa czy zarozumiałość, co by było bardzo negatywne. Co mi się do tej pory jeszcze nie stało.

Chociaż muszę powiedzieć, że w miarę wieku i teraz już w podeszłym wieku, to czuję, że jednak może byłem człowiekiem, który w tym życiu był specjalny. Przynajmniej tak mówi moja żona (śmiech). Moja żona mi mówi, że jestem geniuszem, a geniusze są trudni do współżycia.

        – Wie Pan, żonie nie należy zaprzeczać!

– Tak, staram się jej nie zaprzeczać, oczywiście ona mówi to półżartem, ale coś w tym jest, ona potrafi dobrze obserwować.

        – Panie Stanisławie, gratuluję, tych dokonań tego, jakich wyborów Pan dokonywał w swoim życiu.  Dziękuję też, bo tak, jak mówię, byliśmy tutaj przez 3 miesiące, są rzeczy, które zostają w pamięci, życzę wiele zdrowia i żeby Pan zobaczył jeszcze kontynuację tego sukcesu.

– Panie Andrzeju, w tym roku przekazałem 70% akcji moim starszym pracownikom. Żeby była kontynuacja!

        – No to miejmy nadzieję, że będzie! A jak dożyjemy, to może na pięćdziesięciolecie ponownie się spotkamy.

– Mam nadzieję, jeszcze planuję pewne rzeczy, które się zmaterializują za 5 lat, tak że muszę się tego doczekać.

        – Dziękuję bardzo.

– Dziękuję