Dni to na pewno, lat to jeszcze nie – ale wiele miesięcy ciągnących się jak lata to tak. Licząc od marca, to już pięć miesięcy. A końca nie widać.

Zapowiadają drugą falę, ale nikt nie mówi, że pierwsza się skończyła. Czy ten ostatni wzrost zachorowań to wzrost w fali pierwszej, czy już fala druga? Nie wiem. A inni też nie – nawet eksperci. Przede wszystkim chodzi o zredukowania ryzyka zarażenia się.

Róbmy więc co się da, aby się nie zarazić. Tak generalnie – to także dotyczy ‘zwykłej’ grypy. Wszyscy, także i ja, jesteśmy tą całą sytuacją po prostu zmęczeni. Chcemy wyjść – tylko jak i do czego, skoro to co znaliśmy jeszcze nie tak dawno, bo w lutym, zostało bezpowrotnie za nami. ‘To se ne vrati’.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Ale życie idzie do przodu, przynajmniej w  naszym ludzkim czasie chronologicznym, który nigdy nie cofa się wstecz. A my musimy sobie radzić tak jak jest, i z tym co mamy. My Polacy jesteśmy do tego znakomicie przygotowani. Ponad tysiącletnia historia nauczyła nas odbudowywać i wstawać z kolan. Tak średnio wszystko tracić co 20 lat, i zaczynać jeszcze raz.

Tak i teraz będzie. A na razie proponuję proste remedium: odświeżyć swoje wirtualne i telefoniczne kontakty.  Tak jakoś już wszyscy siedli.

Moja przyjaciółka (jeszcze z Polski), obecnie mieszkająca w St. Catharines, Ontario, na pytanie co u Ciebie, odpowiada – tutaj nic, nic się nie dzieje. Przestała mi mówić co przeczytała, co obejrzała (jest wielką fanką TV, ma ponad 200 kanałów!), co tam w Polsce.

Tylko ‘nic’.

Nieomylny znak zobojętnienia, i niestety popadania w depresję. Nic jej się nie chce. Ogród zaniedbany (jak nigdy u niej), je byle co (jeśli w ogóle je), dom zapuszczony (bo jej się nie chce nic robić). Widzicie siebie w tym obrazie? Ja jeszcze nie, ale prewencyjnie postanowiłam codziennie odnowić jakieś kontakty telefoniczne, czy też mailowe z ludźmi, z którymi mi się kontakt zerwał. Zaczęłam od tych, z którymi do niedawna często się spotykałam, ale też włączam tych, z którymi kontakt się zerwał już dawno. To taki dobry pretekst, żeby zapytać, jak sobie radzisz w czasie zarazy? Odpowiedzi są różne, tak jak i osoby, z którymi się kontaktuję.

Tak zwane ‘bidusie’ biadolą na swój los, tak jakby inni nie byli ciężko doświadczani. Nic to – przynajmniej jest ktoś (ja), kto ich życzliwie wysłucha. Rozmawiając z nim, często córka dzwoni do drzwi, i muszą przerwać rozmowę. Jak się zapewne domyślacie, ta przychodząca córka to tylko taki pretekst, bo już mnie wciągnęli na najwyższy punkt spirali biadolenia, i już dłużej po prostu nie mogę słuchać bez szkody dla mojego stanu nerwowego.

Na całe szczęście. większość to mili i przyjemni rozmówcy. Szczególnie w czasach trudnych, powinniśmy wykazać więcej zainteresowania dolą bliźniego. Niewiele możemy zrobić. Ale telefon, czy e-mail to jest wiele. Świadczy o tym że dalej jesteśmy zżytą grupą. Rozproszoną, bo rozproszoną, ale ciągle o siebie dbającą wspólnotą.

A jeśli chodzi o wspomnienie smaków i zapachów lata, to moja córka podzieliła się zapachem lipcowym, zapachem  kwitnących lip (tilia). Uwiecznionego  przez fraszkę Jana Kochanowskiego ‘Na lipę’.  Czyż może być coś bardziej polskiego?

Michalinka