Kiedy sięgniemy pamięcią wstecz, to widzimy, że prawie wszystkie, albo nawet wszystkie porządki polityczne w Europie były ustanawiane w następstwie jakiejś wojny. Tak było w roku 1815, kiedy to, po pokonaniu Francji kierowanej przez Napoleona, ustanowiony został polityczny porządek wiedeński. Ufundowany został na założeniu równowagi sił w Europie Środkowej miedzy trzema mocarstwami: Rosją, Prusami i Austrią. Ta równowaga przetrwała do roku 1866, kiedy to została zachwiana w następstwie bitwy pod Sadową, w której Austria została pokonana przez Prusy.

        Kolejnym krokiem w postępującej erozji porządku wiedeńskiego było pruskie zwycięstwo nad Francją w 1871 roku i proklamowanie przez Bismarcka Cesarstwa Niemieckiego. Od tej pory równowaga ustępuje miejsca niemiecko-rosyjskiej rywalizacji o schedę po słabnącej Austrii.

        Doprowadziło to do wybuchu w roku 1914 Wielkiej Wojny, w następstwie której w Rosji wybuchła rewolucja bolszewicka, Niemcy zostały pokonane, a Cesarstwo Austro-Węgierskie się rozpadło. W powstałej w ten sposób w Europie Środkowej próżni politycznej pojawiły się niepodległe państwa narodowe, dla których warunkiem istnienia była słabość Niemiec i Rosji. Na tym założeniu został w 1919 roku ufundowany porządek wersalski. Kiedy jednak Niemcy i Rosja zaczęły odzyskiwać siły, porządek wersalski też zaczął podlegać erozji, a śmiertelny cios zadało mu porozumienie niemiecko-sowieckie z 23 sierpnia 1939 roku, które stało się katalizatorem wybuchu II wojny światowej.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Ta druga już w XX wieku europejska wojna domowa zakończyła się rozgromieniem Niemiec i ustanowieniem w lutym 1945 roku politycznego porządku jałtańskiego, ufundowanego na założeniu równowagi sił w Europie między dwoma mocarstwami, z których jedno, czyli USA, w ogóle nie leżało w Europie, a drugie, czyli ZSRR, wprawdzie częściowo w Europie leżało, ale z tradycją europejską niewiele miało wspólnego.

        Erozja tego porządku ujawniła się w roku 1980 i skłoniła przywódcę sowieckiego Michała Gorbaczowa do przedstawienia Amerykanom oferty wspólnego ustanowienia nowego porządku, który zastąpiłby rozsypujący się porządek jałtański. Ustanawianie tego porządku zakończyło się po 25 latach od złożenia przez Gorbaczowa prezydentowi Reaganowi oferty, w listopadzie 2010 roku, kiedy to na dwudniowym szczycie NATO w Lizbonie zostało proklamowane strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. To partnerstwo było najważniejszym składnikiem nowego porządku. Najtwardszym jądrem tego partnerstwa było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, którego kamieniem węgielnym był podział Europy na strefę wpływów niemieckich i strefę wpływów rosyjskich, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow.

        Wydawało się, że klamka zapadła może nawet na 100 lat, ale w roku 2013 prezydent Obama wysadził strategiczne partnerstwo NATO-Rosja w powietrze, a przy okazji – cały porządek lizboński. W rezultacie odtąd w Europie nie było już żadnego porządku politycznego.

        W czerwcu ub. roku prezydent USA Biden przybył do Europy, by podjąć kroki w kierunku ustanowienia tu nowego politycznego porządku. Ta propozycja skłoniła Rosję do postawienia zaporowych warunków brzegowych, ale – jak przypuszczam – nie w nadziei, że Amerykanie na wszystko się zgodzą, tylko – żeby mieć z czego ustępować, podobnie, jak to było w przypadku kryzysu karaibskiego z 1962 roku, kiedy to Sowieci wycofali swoje rakiety z Kuby, a Amerykanie – z Turcji. Toteż rozpoczęły się rokowania, w których głównym punktem jest Ukraina – czy ma wrócić do rosyjskiej strefy wpływów, przynajmniej jako “bliska zagranica”, czy nie.

        Amerykanie oficjalnie nieugięcie stoją na nieubłaganym stanowisku suwerenności Ukrainy, która, jeśli tylko zechce, to nawet przyłączy się do NATO. Ale art. 10 traktatu waszyngtońskiego stanowi, że przyjęcie nowego członka do Paktu wymaga jednomyślnej zgody wszystkich pozostałych, więc wystarczy, że Niemcy się nie zgodzą i wszystkie wspaniałe ukraińskie plany upadną.

        Bo właśnie teraz widzimy, że strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie funkcjonuje, jak w zegarku, ponieważ Niemcy, podobnie jak Francja, nie chcą pozwolić się wymiksować z ustanawiania nowego porządku i stąd pojawiła się oferta rozwiązania kwestii ukraińskiej “w formacie normandzkim”, to znaczy – z udziałem Francji, Niemiec, Rosji i Ukrainy – a o zapadłych tam ustaleniach USA zostaną co najwyżej poinformowane. Amerykanie naturalnie nie chcą pozwolić na takie wypchnięcie ich z polityki europejskiej, więc zbroją Ukrainę, by była gotowa na walkę z Rosją do ostatniego ukraińskiego żołnierza.

        Rosjanie gwoli przydania wiarygodności i ciężaru gatunkowego swoim zaporowym warunkom, koncentrują wojska nad ukraińską granicą i urządzają na Białorusi manewry z udziałem ściągniętych tam dywizji syberyjskich, co oznacza, że jakoś się tam z Chinami porozumieli – i czekają na amerykańską odpowiedź. Nie sądzę jednak, by to oznaczało koniec rokowań tym bardziej, że – w odróżnieniu od sytuacji załamania się porządku jałtańskiego – teraz jest do czego nawiązywać, to znaczy – do wysadzonego w powietrze porządku lizbońskiego z roku 2010. Ale negocjacje mogą nie doprowadzić do szybkiego porozumienia, więc nie można wykluczyć, że mogą im towarzyszyć militarne incydenty, zgodnie ze spostrzeżeniem Klucznika Gerwazego z “Pana Tadeusza”: “Wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie”.

        W polskim interesie leży oczywiście istnienie Ukrainy niepodległej, ale – nie mocarstwowej. Widać to choćby teraz, kiedy Ukraina nawet w obliczu groźby rosyjskiej inwazji, z zagadkowych powodów i jak dotąd – bez żadnych wyjaśnień – blokuje kolejowy tranzyt do Polski przez swoje terytorium. Dzieje się tak mimo rozmowy, jaką prezydent Duda odbył w Wiśle z prezydentem Zełenskim i mimo rozmów, jakie prezydent Biden odbył ze wszystkimi państwami NATO, zanim udzielił odpowiedzi  na rosyjskie warunki brzegowe.

        Polska oczywiście nieugięcie stoi na nieubłaganym gruncie sojuszu z Ukrainą, więc w tej sytuacji Ukraina nie musi już się przed naszym nieszczęśliwym krajem z niczego tłumaczyć, zwłaszcza z blokowania kolejowego tranzytu do Polski. Tymczasem napięcie rośnie również u nas, bo afera Pegasusa właśnie się rozkręca i nie wiadomo, czy nawet nie dojdzie do przeforsowania w Sejmie komisji śledczej w tej sprawie. Wprawdzie komisje śledcze, jakie były powoływane, niczego nie odkryły, ale nie chodzi o to, by odkrywać jakieś tajemnice, tylko żeby stworzyć dodatkowe miejsce do propagandowego bicia piany aż do końca kadencji sejmowej – a sejmowa komisja, zwłaszcza klangor towarzyszący odbywającym się tam procedurom, sprzyja temu lepiej, niż cokolwiek innego.

Stanisław Michalkiewicz