Maleje prędkość obrotów ziemskiego globu. Niektórzy twierdzą wręcz, że biegnąc nie wiadomo dokąd, przynajmniej w tym biegu zwalniamy.

Co nas nie ocali, czy tam co nie ocali mas, mogąc co prawda skutkować zrzucaniem w otchłań jednostek świadomych konsekwencji upadku w niebyt. Tacy sobie z nich dowcipnisie. Inni przeciwnie. Ci utrzymują, że faktycznie zwalniamy biegnąc donikąd, co z kolei rokowania dotyczące przyszłości rodzaju ludzkiego z automatu zmieniać ma jakoby na lepsze.

        Tymczasem okazuje się, że nie, że jaka tam prędkość obrotów, jakie tam znowu “maleje”. Że to Ziemia zwalnia, natomiast sam świat kręci się dookoła niczego coraz prędzej.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

ŁOMOTANIE W KREML

        Coraz prędzej kręci się świat, powtarzają tacy i owacy, dookoła niczego się kręci, zaś ludzie dostatecznie skołowani, czy tam skołowani ostatecznie, do wtóru kręcą się ze światem coraz prędzej. Konia z rzędem temu, tak na marginesie, kto sprostawszy intelektualnie tego rodzaju wyzwaniom mógłby ogarnąć wszystkie owe paradoksy, by następnie wytłumaczyć bliźnim, w czym rzecz. Niechby i sprzeczności pozorne tłumacząc (“paradoks” to z definicji “sprzeczność pozorna”).

        Mało tego, albowiem spowolnienie ruchu obrotowego Ziemi, płyta litosferyczna Indoaustralijska wciskająca się pod Pacyficzną (czy Euroazjatycką, czy tam na odwrót), plamy wilgoci na Marsie wraz ze stuletnimi wichurami nad Jowiszem, wszystko to wydaje się równie ciekawe, choć nie o tym przecież powinniśmy dyskutować. Nie teraz. O czym więc teraz dyskutować powinniśmy? Proszę bardzo: o wojnie kremlowskiego watażki z Ukrainą. O wojnie na Ukrainie. O wojnie o Ukrainę. Of course yes.

        Cały świat… wróć: ucywilizowany odpowiednio świat cały… wróć: Europa cała, ucywilizowana należycie, łomocze w Kreml sankcjami. Raz po raz, ostatnio bodaj po raz dziewiąty. Łomocze aż dudni. Tu ciekawostka: baszt i mury Kremla, ciosane ze skał wapiennych, miały kolor biały, a później dobudowywane i rozbudowywane, już ceglane, malowano na biało. Czerwone – dzisiejszym kolorem – rozbłysły po rekonstrukcji w drugiej połowie XIX wieku. Wszelako, ponieważ czerwień to nie jest naturalna barwa palonej cegły, co jakiś czas Kreml malowany jest na czerwono. Czerwoną farbą. W odróżnieniu od trawy, którą maluje się… i tak dalej. Więc.

        Europa tłucze więc w Kreml sankcjami, od czego dwadzieścia dwie baszty kremlowskie aż drżą, rechocząc, bo nie mogą powstrzymać śmiechu, zaś mury Kremla wysokie na pięć do dwudziestu metrów i grube nawet na metrów sześć z hakiem, kruszą się podobno i rozpadają – z tego samego powodu.

OBALIĆ SYSTEM

        Póki co, rozpad ów następuje od strony północnego zachodu, czyli w kierunku na Ukrainę. Ale jak zastrzegam: podobno, więc raczej nie na pewno. Mówią, że jedynie Dzwonnica Iwana Wielkiego – pełniąca funkcje wspólnej dla soborów Archangielskiego, Zaśnięcia Matki Bożej oraz Zwiastowania – trzyma jeszcze pion etyczny. Jako tako. O czym świadczyć ma fakt iż umieszczona na jej szczycie (81 metrów) złota kopuła, w ostatnich dniach na potęgę zielenieje. Ze wstydu jakoby. Nie wiem, nie wydaje mi się, choć chciałbym doprawdy, żeby tak właśnie było.

        Pan car rozdmuchuje tymczasem propagandę do rozmiarów zaiste imperialnych. Gdyby nie ona, gdyby nie kłamstwa sączone przez bez reszty oddane dyktatorowi media, nie wydaje się prawdopodobne (bądź wydaje się bardzo mało prawdopodobne), aby Rosjan przekonać, że powinni gremialnie iść na front. Czy zatem na takich łgarstwach oraz na propagandzie futrującej te kłamstwa w oczy i uszy gawiedzi, można liczyć, że powiedzie się plan restauracji imperium? Oszukać miliony, że tysiące tysięcy ginących w okopach i płonących żywcem w czołgach, bronią swego? Nie że ujarzmiają cudze miasta, niewolą i mordują, lecz przeciwnie, że wraz z krwią zabitych wypacają z siebie rosyjski patriotyzm? By tak to ująć: że patriotyzmem wielkoruskim aż zieją? Ależ oczywiście, że można.

        Aleksander Sołżenicyn zauważył przed laty, że: “Wystarczy nie brać udziału w kłamstwie, żeby obalić nieludzki system”. On jednak zakładał milcząco, że fałsz jest oczywisty, widoczny, zrozumiały, by tak rzec: dostępny intelektualnie, zatem “nie brać udziału w kłamstwie” pozostaje kwestią również oczywistego wyboru pomiędzy zerem a jedynką. No i że potem zostaje tylko myśleć o “obaleniu nieludzkiego systemu”.

        A co, gdy kłamstwa widać nie będzie? Gdy fałsz przystroić firaneczką medialną cnotliwości, czystości, dziewictwa? Czy jakoś podobnie?

WZUWANIE KALOSZY

        Czy tam zalety jakiejś innej? Odpowiedni wykreowanego atutu? Co stanie się, dorzućmy węgla do pieca, jeśli przekonać ludzi, że uczestniczą w czymś trudnym, lecz koniecznym? I prawdziwym? Na dokładkę – trwającym, dziejącym się, mającym nastąpić – dla ich dobra?

        Bo człowiek współczesny nie jest taki, jaki jest, dlatego, że taki jest, tylko dlatego, że takim się staje. Na myślenie w każdym razie czasu nie znajduje, ponieważ zbyt wiele godzin w ciągu doby pochłania mu oglądanie świata za pośrednictwem mediów. W konsekwencji jaką staje się, od jednostki w znacznej mierze przestaje zależeć. To samo inaczej: do niedawna zamienialiśmy się w to, co jemy. Teraz stajemy się tym, co nam pokazują i co oglądamy. I ponad to niewiele bądź nic zupełnie. Kształtowanie poglądów i postaw całych wspólnot ludzkich staje się tym samym prozaicznie banalne. Media skłaniają ludzi do pożądanych zachowań, rzeźbiąc obrazy w ludzkich umysłach – tak to samo ujmował Walter Lippmann.

        Na nieco głębszym poziomie: “Poznajemy świat przez pryzmat światopoglądu, opinii, wartości, oraz interesów elit kontrolujących media” (socjolog Piotr Żuk). Propaganda zaś oraz przyczyny jej praktycznie nieokiełznanego wpływu na adresata, odbiorcę przekazu, to w XXI wieku dobrze już rozpoznana nauka, a nie sztuczka magiczna. Co więcej, mechanizmy współczesnej propagandy medialnej nie są bardziej skomplikowane w działaniu, od, powiedzmy, wzuwania kaloszy. Najprościej: jeśli dostatecznie długo i wystarczająco kompetentnie pokazywać ludziom, czego chcą, to właśnie tego ci ludzie zechcą. Tłum zawsze staje się taki, jakim uczynią go jego treserzy. I treserów nadzorcy.

Hominis sapientis można zatem przekonać do wszystkiego. Można zaszczepić im szlachetną wzniosłość albo podłą nikczemność. Można zbudować z nimi każdy świat i można przy ich współudziale dowolną rzeczywistość spopielić do gołej skały. Czy tam ze skałą włącznie.

CZOŁG I GŁOWICA

        W konkretnym przypadku, tak sądzę, rozkaz brzmiał: “Obraz świata zmień na…”, a ukształtowano go dzięki odwołaniu do strachu, nadziei, nienawiści, do “właściwego” rozumienia patriotyzmu – i tak dalej. Po “Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej”, czy też po wmówionej Rosjanom wojnie zamienionej w ideę, wystarczyło dobrać odpowiednie emocje, a następnie starannie wypełnić nimi ludzkie głowy.

Krocząc tym samym kontekstem dalej, spójrzmy tutaj: ludzi zamrażają emocje. Zwykle. Dajmy na to: ludzi mrozi strach. Bywa. Mnie w osłupienie, w stupor wręcz, potrafią wprowadzić słowa. Niektóre skutkują igiełkami mrozu w okolicach kręgosłupa, ewentualnie włosami sztywniejącymi znienacka na głowie niczym igły jeża. Czy tam pod pachami (w tę metaforę nie wnikajmy głębiej). Ostatnio, przyznam, prześladuje mnie termin “wydajność”. Konkretnie pierwsze z trzech słów we frazie: “wydajność broni atomowej”. Proszę to sobie wyobrazić: czerwona jak mury Kremla armia Federacji Rosyjskiej dysponuje niemal dwoma tysiącami ładunków atomowych, zaliczanych do arsenału “broni taktycznej”. Są to niewielkie głowice o mocy (“o wydajności”, mówi urzędnik Pentagonu) od kilku do setek kiloton. Dwieście, tysiąc, nawet pięć tysięcy razy mniejsze, niż zrzucone na Hiroszimę oraz Nagasaki.

        Warto uświadomić sobie, że głowica o “wydajności” pięciu kiloton idealnie “pasuje”, by zniszczyć zgrupowanie czołgów i przeprawę przez rzekę. Przez istniejący dotąd most, dajmy na to. A co stanie się, gdy jakiś zapijaczony kapral załaduje nie ten pocisk co trzeba, gdy armata huknie, gdy istotny z perspektywy czerwonoarmistów most na przedmieściu Kijowa, czy gdzie tam, wyparuje, czy tam elektrownia, a wraz z nimi wyparuje parę wieżowców mieszkalnych na którymś z kijowskich przedmieść? Bo potem Amerykanie będą mogli zastanawiać się ile chcą, czy likwidować Flotę Czarnomorską, czy może mury Kremla nadgryzać, czy co tam mają obstalowane na podorędziu.

RELACJA DEMOKRACJA

        Gdy po eksplozji atomowej świat zmieni się nie do poznania, każda z alternatyw w tej samej chwili zamieni się w śmieci, niewarte strzępka paznokcia. A mówię przez to, również: Francuzi nie chcieli umierać za Gdańsk, Europejczycy nie chcą za Kijów (i nie zechcą), a Rosja piękna jest, zwłaszcza literatura rosyjska i sztuka. I w ogóle gdzie gaz z ropą?

        No tak. Bo przecież ropa i gaz. Bo przecież Puszkin. Bo Tołstoj – wskazują. Bo Dostojewski i Czajkowski – dorzucają. I pryzma niezrozumienia rośnie. Nota bene trudno orzec, co rośnie szybciej: pryzma niezrozumienia czy warstwa totalnej głupoty. Dlatego też mówię swoje: Rosja zmądrzeje – daj Boże, Rosji, zmądrzeć – wtedy wrócimy. Do opery i baletu. Do Czajkowskiego wrócimy. Do Szostakowicza. Do Puszkina i Gogola. Do Tołstoja. Do Czechowa, Turgieniewa, Dostojewskiego i Lermontowa. Do melancholii wrócimy, do wielkich serc i chwytającej za serce gościnności ludu rosyjskiego, do niezmierzonych przestrzeni. Dopóki zaś nie zmądrzeje (jeszcze raz: dobry Boże, pozwól Rosji zmądrzeć), dajmy wolną drogę ludziom dżerardopodobnym: “Kocham Rosję, jej mieszkańców, jej historię, jej pisarzy. Mój ojciec był wtedy komunistą, słuchał Radia Moskwa! To także moja kultura” – te słowa wypluł z siebie Gerard Depardieu – dajmy im wolną drogę, powtarzam, niech tacy jak on idą, droga wolna, niech idą on i jemu podobni. Aż na samo dno.

        Kończąc. W określonych okolicznościach dobrze jest być dużym psem. W każdym razie lepiej niż małym, to jasne. Dużym psem z kłami wilka (lepiej smoka) i pianą, podawaną z pyska obficiej niż strażak podaje prąd sikawką. Prąd czyli wodę. Abstrahując od kynologii: największym w klasie dobrze jest być. A lepiej, będąc ogromnym, być do tego w swojej klasie najsilniejszym. Tylko takie persony mogą skutecznie dzielić i rządzić, i decydować, i wyznaczać odpowiedzialnych za porażki, i hołdy przyjmować w obliczu sukcesów. Przede wszystkim zaś mogą planować w każdym ze wspomnianych zakresów oraz w dowolnym innym.

***

Co ma się do demokracji jak co do czego? No właśnie, właśnie. Stąd przekonanie, że: “Demokracja sobie poradzi”, to mit. Szkodliwy. Nie, nie poradzi sobie, a ów mit zagraża tyleż samej demokracji co i nam, człowiekom w demokrację owiniętym już zdecydowanie zbyt szczelnie. Zbyt bezczelnie można powiedzieć. Aż oddechu zaczyna brakować, saturacja spada, a wspomniany na początku “upadek w niebyt” nie tylko wydaje się nieunikniony, co w rzeczy samej takim właśnie stać się może w każdej chwili.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl