Z wizytą w Ośrodku Fundacji Brata Alberta w Radwanowicach https://albert.krakow.pl/

– Zaczynaliśmy praktycznie od zera, a w tej chwili jest więcej podopiecznych i mamy większe możliwości. Mamy maszyny,  większy dostęp do materiałów. Tak że wszystko w zależności od potrzeb, jeśli potrzebujemy coś zrobić, to mamy taką możliwość.

– A czy podopieczni lubią się rozstawać z tym, co zrobią, czy raczej wolą to trzymać, zachowywać?

– A to różnie jest. Na początku, to co zrobili, to najlepiej zabierali do pokoju, ale już takie ilości pewnych rzeczy w pokojach nagromadzili, że stwierdzili, że możemy to sprzedać albo komuś dać.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Ale też robią sobie dużo rzeczy np. ktoś przyjeżdża w odwiedziny z rodziny czy ze znajomych, to zawsze tam mają jakieś drobniejsze rzeczy. No i też robimy meble, meble są robione u nas. Na przykład też robimy stroiki, bo to są takie okresy; jest Wielkanoc, jest Boże Narodzenie.

– Trudno się uczą?

– Lubią się uczyć. To zależy wszystko od możliwości. To jest tak, że właśnie te prace są dostosowane do ich możliwości, bo tak naprawdę to nie wszyscy pracują  elektronarzędziami. Jest grupa, która po prostu przygotowuje ten materiał do lakierowania, czyli szlifuje  papierem ściernym do czyszczenia. Aczkolwiek to też jest potrzebne, bo nie zawsze da się tą maszyną wyczyścić i ktoś to ręcznie musi zrobić. A jest to mozolna, żmudna praca, którą ktoś musi wykonać.

– Aukcje są na te przedmioty robione czy nie? Czy tylko na targach można coś dostać?

– Jest jakaś taka strona w internecie, że też to można kupić.

– Niech pan się na koniec jeszcze przedstawi, powie kim jest.

– Piotr Motyl, pracuję tutaj jako terapeuta zajęciowy, ale z wykształcenia jestem pedagogiem.

– A jak pan tu trafił?

– Wojsko zacząłem odrabiać w latach 90. No i tak zostałem.

– Zawsze pytam, co to daje, taka praca?

– Pomimo, że jest to ciężka praca, jednak jest satysfakcja. Staramy się pomagać jak najwięcej i mamy taką  –  powiedzmy – wielką rodzinę.

•••

– Jak i kiedy Pani tutaj trafiła?

Małgorzata Godek-Wójcik, kierownik WTZ Radwanowice-Czernichów – 27 lat pracy tutaj, a trafiłam z ogłoszenia na uczelni w Krakowie. Cały czas mieszkam w Krakowie. Dojeżdżam. Jestem szoferem, zgarniam po drodze innych pracowników, mamy punkty, zbiórki, tak że zawsze jest pełny skład.

        Życie weryfikuje. Jeśli ktoś potrafi odnajdywać radość z małych sukcesów, to się tu odnajdzie. Jeśli ktoś odnajdzie w nich człowieka i jego możliwości; w tej niedoskonałości szuka cały czas możliwości i tego, co jeszcze można zrobić, co potrafią zrobić te nasze osoby z niepełnosprawnością, to ma taką wewnętrzną potrzebę szukania, dążenia do tego. Ja nie ukrywam, że dwa razy miałam  kryzys, że jednak bliżej mi było do pracy z pacjentem, u którego widzę postęp, a nie walczę tylko z regresem  i czasem tej współpracy nie ma, bo ileż można robić nudne ćwiczenia, jeśli oni nie widzą motywacji.

        To sobie tak pomyślałam ja chcę do szpitala, chcę widzieć efekt i cieszyć się z tego efektu pracy, takiego zdrowotnego.

        Ale tak potem, tu sport, to odkrywanie tych ćwiczeń w zespole teatralno-muzycznym. Ci sprawniejsi nie przychodzą. Ja tu zacytuję; „nie mam czasu na pierdoły”, i nie przyjdzie na ćwiczenia ogólno ustrojowe. Ale udało mi się go wciągnąć w zespół. I podskakuje, wymachuje rękami. A przy okazji ten czynnik tej artterapii stworzenia czegoś i odnoszenia sukcesów jest dla mnie takim dodatkowym motorem, żeby szukać jakichś nowych rozwiązań, żeby wciągać kolejną osobę.

        I jeśli nie ćwiczenia, to sport. Nie gram tylko w piłkę nożną, ale basen, pływanie. Ta wspinaczka, którą zaraziła ich też rehabilitantka, która była przez chwilę, a obecnie w szkole, to kontynuujemy. Oni się w tym odnajdują, bo te pasje sportowe w niektórych przypadkach są potrzebne.

        No i to, że my mamy też na to czas. To jest ważne, że jak się robi coś od jakichś wytycznych z góry założonych i efektu nie ma, odrzucamy to; my mamy w tej pracy ten czas, żeby próbować. Pewnych rzeczy nie osiąga się w miesiąc, w tydzień, w dwa lata. Czasem coś osiąga się w 10 lat. Ale trzeba mieć w sobie tę cierpliwość, żeby mieć jeszcze chęci próbować. I nagle jest!

•••

– Jak długo pani tutaj pracuje?

Barbara: – 24 lata.

– Dlaczego?

– Bo lubię podopiecznych, lubię tę pracę I też był to pewien atut, ponieważ jak przyszłam do pracy, miałam jeszcze dzieci małe, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym i to też zadecydowało, a w konsekwencji zostałam, bo ta praca jest naprawdę taka ucząca wrażliwości, empatii. A poza tym czasami to mam wrażenie, że  tak naprawdę więcej się uczymy od nich, niż oni od nas.