Waleria siedziała na sofie. Wygodnie. Stopy oparła o ławę. Józef nie  lubił tego, wręcz zabraniał. Twierdził, że to takie pospolite. Jak miał zły dzień, to twierdził, że to takie chamskie. Czy to znaczyło, że to ona cała była pospolita, a nawet chamska? To był tylko taki ruch, kiedy zmęczona w końcu mogła klapnąć na sofę i wyciągnąć nogi, wygodnie podpierając stopy na ławie. To przecież były jej stopy, to przecież była jej ławaa, to przecież był jej mąż. Był. Więc teraz, kiedy już nie mógł jej strofować, zrobiła to ostentacyjnie. Rozwaliła stopy nie na krawędzi, tylko na środku ławy. Nic mi teraz nie zrobi – pomyślała. Po chwili łzy wezbrały w jej oczach. Pierwsze ukradkiem otarła wierzchem dłoni. Ale one same pociekły cichutko po jej policzkach. Tych na razie nie ścierała. Niech płyną. Niech się same wypłaczą. Obmyją ją całą. Kiedyś wyschną.  Ale jeszcze nie dzisiaj. No bo jaki ten Józef był, to był, ale był. A teraz? Została sama. Sama, sama, sama – echem odbiła się jej samotność. Jak to sama? Przecież ma kota, ma koleżanki. Ale także ma 74 lata na karku. Nie chce się zwierzyć kiedy to zleciało? Tak niedawno. Tak jakby wczoraj mieszkała w Polsce. Tak jakby wczoraj mieszkała w Hiszpanii, tak jakby wczoraj przybyła do Kanady. Wierzyć się nie chce.
Poszła do kuchni. Otworzyła lodówkę, ale pomimo tego, że lodówka była pełna różnych rarytasów, na nic nie miała ochoty. Pewnie trzeba tę lodówkę wyczyścić i większość powyrzucać – przeleciało jej przez głowę. Ale tylko przeleciało. Nastawiła  wodę w czajniku na herbatę i wróciła do swojego ulubionego fotela. Zatopiła się w nim i w sobie. Nawet nie myślała. Nawet już nie wspominała. Na pewno niczego nie planowała.  Zignorowała gotującą się w czajniku wodę. Dopiero dźwięk telefonu wyrwał ją z otępienia. Nie chciało jej się sprawdzić kto dzwoni. Niech sobie dzwoni – pomyślała. Na razie nie chciało jej się z nikim gadać. Już zatapiała się ponownie w sobie, kiedy nagle zadała sobie pytanie, czy to jest ten stan medytacji? Przez kilka tygodni chodziła na kursy medytacji, licząc na to, że posiądzie umiejętność ukojenia nerwów. Pomimo wysiłków, nie udawało jej się oddzielić od trosk tego świata i wejść w trans medytacji. Przestała chodzić na sesje, gdy zorientowała się, że brak postępów w medytacji tylko przysparza jej życiowych  frustracji. Był to jeszcze jeden problem, z którym nie potrafi sobie poradzić. I zostawiła to samo zadowolone towarzystwo medytujące mrucząc coś pod nosem. Zrezygnowała kiedy stwierdziła, że nie tylko ona jest taka mało zdolna do medytacji. Podobnie jak i większość, która tylko udawała zdolność do medytacji. Udawaj tak długo, aż nie uwierzysz? Tylko, że jej się już nie chciało niczego udawać.
Odeszła. Tak jak odchodziła wielokrotnie przedtem, gdy coś okazywało się fałszywe. Jej zatopienie w myślach przerwał następny telefon. A potem następny. Poirytowana już miała go wyłączyć, gdy usłyszała stukanie do drzwi. Stukanie do drzwi? Przecież się już do drzwi nie stuka. Telefonuje, mailuje, spotyka w klubie. Poirytowana zajrzała przez wziernik w drzwiach. No, nie! Tylko nie ta. Spojrzała jeszcze raz. Dalej stała. Zmartwiona, przykurczona, zmęczona. Otworzyła.
– No co ty tak się nie odzywasz? Dzwonię i dzwonię. Przyjechałam, bo myślałam, że coś się stało. No to teraz jak jesteś cała i zdrowa, to zabieram cię do Hortonsa na kawusię.
– Ale….
– Żadne ale, ubieraj się, ruszamy.
I ruszyły dalej. Przez życie.

MichalinkaToronto@gmail.com Toronto, 30 września, 2023