To wielka sztuka, dobierać słowa w taki sposób, żeby pleść nieustannie, nic przy tym nie mówiąc.

Dlatego młódź lewacka goniąca za powyższym ideałem, w każdym razie jej mniej zdolna część, zwykle przemawia krótko, mówiąc mało. Na wszelki wypadek, jak mi się wydaje. Może po to, żeby nie powiedzieć za dużo? W każdym razie z tego, co młódź mówi, wiele treści wycisnąć się nie da. Z drugiej strony, nie sposób nie zauważyć mistrzów wspomnianej kategorii erystycznej. Ci z kolei potrafią nic nie powiedzieć, przemawiając godzinami. A i tak dość często mówią jedno, zaraz sobie zaprzeczając. Przykład: orzeczenie Europejskiej Agencji Leków z połowy marca, w sprawie jakości szczepionki AstraZeneca.

“Komitet ekspercki przejrzał wszystkie przypadki zakrzepów u osób zaszczepionych szczepionką AstraZeneca. Jest to bezpieczna i efektywna szczepionka” (szefowa EMA, Emer Cooke). “Komitet zauważył, że szereg efektów zakrzepowych jest niższy niż średnia dla ogółu ludności, dlatego doszedł do wniosku, że nie ma podwyższenia całościowego ryzyka chorób zakrzepowych” (Sabine Straus, przewodnicząca komitetu EMA ds. Oceny Ryzyka). Super. Dalej było między innymi o tym, że “szczepionka nie jest w żaden sposób powiązana ze zwiększeniem liczby przypadków zakrzepowych”, a także o tym, że “korzyści ze szczepionki zdecydowanie przeważają nad ryzykiem”. Chociaż, uwaga, uwaga: “Ciągle nie możemy definitywnie wykluczyć związku między przypadkami, które wystąpiły, a zaszczepieniem”.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Podsumowując, podanie szczepionki nie jest związane ze wzrostem ogólnego ryzyka wystąpienia incydentów zakrzepowo-zatorowych u osób, które szczepionkę otrzymały, jednakowoż jej podanie może mieć związek z bardzo rzadkimi przypadkami zakrzepów krwi wynikającymi z małych stężeń płytek krwi, w tym z rzadkimi przypadkami zakrzepów w naczyniach odprowadzających krew z mózgu.

 

WIĘKSZA LICZBA

I bądź tu człecze mądry. Mamy więc obawiać się szczepionki AstraZeneca? Ależ nic podobnego: “Dopóki nie dojdzie do większej liczby objawów niepożądanych nie ma podstaw, by sądzić, że jakaś szczepionka jest zła” – orzekł dr Leszek Borkowski, farmakolog, niegdysiejszy prezes Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. “Szczepionka AstraZeneca została dopuszczona do stosowania przez EMA, a tam pracują fachowcy. Mam do nich absolutne zaufanie” – dopowiedział.

Dopóki nie dojdzie do większej liczby działań niepożądanych nie ma podstaw, by sądzić, że jakaś szczepionka jest zła – powtórzmy sobie dla zapamiętania. Mnie podobne sformułowania mrożą krew w żyłach. To ile ciężkich przypadków niepożądanych odczynów poszczepiennych musiałoby wystąpić, czy tam ile osób musiałoby umrzeć, by fachowcy z EMA autoryzowali stwierdzenie o wystąpieniu “większej liczby objawów niepożądanych”? Uważam również, że ktokolwiek rezygnuje z żądania dopowiedzenia, jaki mianowicie konkretnie wzrost ich liczby musiałby mieć miejsce, by “fachowcy z EMA” zechcieli “stosunek powikłań do ryzyka” uznać za niekorzystny, to jest uzasadniający przekonanie, że “szczepionka jest zła”, pomijanie tej wątpliwości, podkreślam, uważam za grandę niebotyczną, “dziennikarzom” tego rodzaju wystawiając ocenę wykluczającą z zawodu. Więc.

“Szczepionkę można więc nadal podawać, dopóki trwa analiza wszystkich danych” – przekonywał resort zdrowia. Czy nie powinniśmy raczej usłyszeć, że “dopóki trwa analiza wszystkich danych”, wstrzymujemy szczepienia tym preparatem? Być może powinniśmy, ale nie usłyszeliśmy i nie usłyszymy. Czy pogłoski mówiące o tym, że AstraZeneca obiecała zainwestować w Polsce półtora miliarda złotych, miały wpływ na stanowisko ministerstwa i ewentualnie jaki, tego również nie wiemy i raczej się nie dowiemy.

 

KIJ OD SZCZOTKI

Więc szczepić się AstraZenecą, czy się AstraZenecą nie szczepić? Grać w tę loterię, czy poczekać aż nagrają się inni? Wątpliwości w charakterze szekspirowskie – tym bardziej, że tego samego dnia, gdy EMA wygłaszała swoją oficjałkę, profesor Andre Holme ze Szpitala Uniwersyteckiego w Oslo poinformował, że u trzech pacjentów, z których jeden zmarł, doszło do silnej reakcji układu odpornościowego, skutkującej powstaniem specyficznych przeciwciał, powodujących z kolei “wypadanie płytek krwi z układu krążenia”. Czego bezpośrednim następstwem było powstanie zakrzepów krwi. “Tak silną reakcję immunologiczną wywołała bez wątpienia szczepionka AstraZeneca” – powiedział profesor Holme.

Niejako przy okazji wyszło na jaw (magazyn “Nature”), że osoby, u których wykryto brytyjską odmianę koronawirusa, miały o połowę większe ryzyko zgonu cztery tygodnie od potwierdzenia zakażenia. Słyszę też, że lada dzień, tydzień bądź miesiąc, Europejczycy zostaną “wystawieni na działanie brazylijskiego szczepu koronawirusa”, uznawanego za wielokrotnie groźniejszy od wersji południowoafrykańskiej czy brytyjskiej, zaś tuż za rogiem czai się już indyjski wariant, podobno “podwójnie zmutowany”. Cokolwiek miałoby to znaczyć.

Wróćmy teraz nad Wisłę. W marcu 2020 roku, a więc w chwili oficjalnego wybuchu pandemii w Polsce, tutejszy system ochrony zdrowia, w relacji rok do roku, zanotował o 34% hospitalizacji mniej. Miesiąc później o 63% mniej. W maju mniej o 46%, w czerwcu o 25%, w lipcu o 20%, w sierpniu o 22%, we wrześniu o 15%, w październiku o 35% – o tyle mniej pacjentów, powtórzę, przyjmowano na leczenie. W konfrontacji z powyższymi liczbami danymi nawet bardzo zmurszały kij od bardzo starej szczotki nie zaryzykuje opinii, że chorych było mniej, ponieważ w epoce pandemii, w wyniku działań ministrów Szumowskiego i Niedzielskiego, stan zdrowia Polek i Polaków niespodziewanie się poprawił.

 

PIERWSZA LINIA

Podobnie bajkowo należałoby potraktować każdą inną wskazówkę, poza tą jedną, właściwą: wszystko to skutki decyzji podejmowanych przez rząd. Czasami skutki natychmiastowe, a niekiedy odłożone w czasie. Stąd czerpię wyłożone na wstępie przekonanie: rządzący uparli się ignorować wnioski, płynące z obserwacji liczb o wymowie oczywistej. Nadwiślański powszechny system opieki zdrowotnej rozpada się, więc toniemy, a nasze ostatnie deski ratunku – szpitale tymczasowe – znalazły się na pierwszej linii frontu. Publikatory nadwiślańskie doniosły niedawno o powtórnym zachorowaniu (trafił do szpitala) znanego piosenkarza Krzysztofa Krawczyka – o czym podobno osobiście poinformował media społecznościowe. Dziennikarz Piotr Semka nie poinformował, albowiem kilka dni po potwierdzeniu zarażenia koronawirusem przewieziono go do szpitala w stanie ciężkim (gdy piszę te słowa, oddychać pomaga mu respirator).

Siódmego listopada 2020 roku potwierdzono zakażenie koronawirusem u przeszło 27. tysięcy Polek i Polaków (po niespełna trzech tygodniach zmarły 674. osoby). W środę przed Wielkim Tygodniem dodatnie wyniki testów otrzymało blisko 30 tys. osób. Kolejnego dnia ponad 34 tysiące. A potem napięcie zaczęło rosnąć. Według oficjalnych danych ministerstwa zdrowia, liczba hospitalizowanych z powodu ciężkiego przebiegu Covid-19 właśnie teraz wytycza granice wydolności systemu lecznictwa szpitalnego w Polsce. Lekarze i ratownicy medyczni, a więc osoby “z pierwszej linii frontu”, utrzymują, że te granice już przekroczono. Lekarka jednego z warszawskich szpitali: “Doszliśmy do punktu, w którym zastanawiamy się, czy przyjmować pacjenta z chorobą nowotworową i niedokrwistością na granicy życia i śmierci. Postawiono nas w sytuacji, w której odsyłamy pacjenta, jeżeli uważamy, że nie umrze w drodze do domu”. I dalej: “Przed naszym szpitalem stoją kolejki karetek pogotowia. Zespoły ratownicze grożą nam, nagrywają nas na kamery w telefonach, pytając, ile czasu mają czekać z pacjentem. A ja mam zajęte wszystkie łóżka, więc im odpowiadam, że muszą czekać albo na śmierć pacjenta, albo moją”.

 

Z PUSTEGO NIE NALEJESZ

Kwestia śmierci dotyczy zwłaszcza tak zwanych “pacjentów respiratorowych”, z których umiera, według różnych danych, od siedmiu do dziewięciu – na każdych dziesięciu wymagających mechanicznego wspomagania oddechu. Z kolei na jedyną w tragicznej sytuacji terapię, mianowicie leczenie w systemie ECMO (pozaustrojowe natlenianie krwi), dostępne jest w skali całego kraju zaledwie dla kilkudziesięciu pacjentów w pięciu dużych ośrodkach miejskich, natomiast w szpitalach zlokalizowanych na prowincji, jak słyszałem, jeden anestezjolog “opiekuje się” nawet kilkunastoma pacjentami (stąd cudzysłów wydaje się konieczny). Podsumowując: paskudne liczby, mroczna tendencja, koszmarne perspektywy.

Od Bugu po Odrę i Nysę Łużycką. Od Bałtyku po Tatry. Od Stankun nad jeziorem Dunajewo na północnym wschodzie, po Aleję Trzech Państw w Kopaczowie, na Polski południowym zachodzie. Wreszcie od ujścia Świny po szczyt Rozsypańca – innymi słowami na trzystu dwunastu tysiącach kilometrów kwadratowych nad Wisłą, w centrum Europy, światełko oświetlające czerń nocy pandemicznej znienacka rozdwoiło się, przybierając postać najeżdżającej na nas “ciężarówki z Bergamo”. Czy tam jadącego pod prąd, również wprost na nas, całego konwoju wywrotek z gruzem.

Rząd natomiast trwa przy swoim. Łóżka są? Ile kto chce. Respiratory są? Tylko brać, wybierać. Gdyby zabrakło tego czy tamtego, to weźmie się dostawi i będą. Że personelu brak? Że pacjentów przybywa stadami, ale pielęgniarek przybyć nie chce nawet pojedynczo? Że karetki po sto kilometrów tam i z powrotem jeżdżą, a pacjenci z udarami, zawałami i czym tam jeszcze, radzić musza sobie sami, co skutkuje nieprawdopodobnym wzrostem tzw. “zgonów nadmiarowych”? Oj tam, oj tam. Z pustego i solanki nie nalejesz. Czy jakoś podobnie. Pandemię mamy, no nie? Dobrze jest, psia krew, a kto powie że nie, tego bęc. Sanepidem w czoło. Czy tam innym mandatem po sempiternie.

 

PRZEBIJANIE REKORDÓW

Powiedzieć, że zmienił się nam świat, i nie na lepsze, to oprzeć się o banał. Że są to zmiany nieodwracalne, i że nowy porządek rzeczywistości dopiero rozpędu nabiera, a póki co ledwie z ukosa i pojedynczym ślepiem na rzeczywistość naszą zerkając – to jeden banał podeprzeć drugim. Zakończę zatem cytując przestrogę młodego człowieka, Michała Rogalskiego, autora pierwszej w Polsce wiarygodnej bazy danych o koronawirusie. “Obawiam się, powiem to wprost, tragedii. W tym momencie można mieć pewność, że przebijemy jesienne rekordy we wszystkich wskaźnikach, ale raczej na nich nie skończymy. Przy tamtych wartościach doprowadziło to do blokady służby zdrowia, a ta blokada będzie tragiczna” – powiedział Rogalski w rozmowie z TVN.

Tak. To znaczy więc. Czy tam: a więc że tak. Czyli podsumowując: wciąż znajdujemy się na pierwszej linii frontu, ciągle tkwimy w okopach. Śmiertelnie przerażeni, bojąc się choćby oddechem przedpole owiać, nawet nie marząc o porzuceniu kryjówek. Zaś ofiar śmiertelnych przybywa, a końca tej makabrycznej tendencji nie widać.

Może dlatego, co przyznam bez ogródek, nie wiem jaką puentą mógłbym zakończyć ten felieton. Załóżmy zatem, że obejdzie się bez puenty, a w ramach przeprosin przypomnę tylko, że świat ludzi przyzwoitych od świata chaosu dzieli wątła nić, zbudowana z naszych sumień. I z norm, którym pozostajemy wierni, to jest z tego wszystkiego, co wspólnotową i indywidualną tożsamość każdego z nas najpierw konstytuuje, a następnie ocala, gwarantując bezpieczny rejs oceanem różnorodności.

Nie zapominajmy, proszę: człowiek wart jest tyle, ile warte są zasady moralne kształtujące jego charakter oraz uzasadniające jego wybory. Pamiętajmy też, że zło jest złem, niezależnie od koloru sztandaru, pod jakim się gromadzi, natomiast kamieniem węgielnym naszej kultury, rudymentarną podstawą, na której wznieśliśmy cywilizację białego człowieka, pozostaje wiara w Zmartwychwstanie.

***

Co prawda drugi rok z rzędu niespecjalnie możemy Wielką Noc świętować fizycznie, tym niemniej nikt nie jest w stanie zabronić nam Wielkiej Nocy doświadczać w jej wymiarze duchowym – i właśnie w przywołanym kontekście życzę Czytelnikom oraz Redakcji “Gońca” uduchowionych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Życzę zdrowia oraz nadziei płynącej ze spotkania z Bożym Synem, uosabiającym zwycięstwo nad grzechem i śmiercią. A co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas. I oczywiście wszystkiego dobrego, wszystkim ludziom dobrej woli.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl