W Polsce Ludowej krążył dowcip o tym dlaczego współpraca gospodarcza ze Związkiem Radzieckim jest dla PRL bardzo opłacalna. Brzmiał mniej więcej tak: My dajemy im węgiel, a oni w zamian za to biorą od nas lokomotywy, meble, cukier, pszenicę, statki, samochody, buty i czego tam jeszcze potrzebują.

        Podsumowując obecne stosunki ze Stanami Zjednoczonymi można by się zastanowić, czy w odniesieniu do naszych relacji dowcip ten nie staje się znowu aktualny.

        Kupujemy bowiem od USA wszystko, czego USA zażądają, żebyśmy kupowali, a w zamian otrzymujemy obietnicę troski o nasze bezpieczeństwo; że to niby Waszyngton tak bardzo przejmuje się naszym istnieniem, tak bardzo leżymy mu na sercu, iż jest swoją obecnością skłonny gwarantować polskość Polski.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

         I co? No i Polacy to „kupują”, a przynajmniej jeszcze do niedawna kupowali, bo teraz okazało się, że zostaliśmy „przehandlowani” w imię ważniejszych, strategicznych celów hegemona. Bardzo dobrze, bo obnażyło to głupotę jednych i zdradę innych Polaków.

         Wyszło na to, że USA niczego nam nie gwarantują, a tym bardziej bezpieczeństwa; zwłaszcza bezpieczeństwa od zewnętrznej ingerencji i to na kilku frontach. Dzisiaj wojny  to konfrontacje, głównie o charakterze gospodarczym i ideologicznym; o to kto rozdaje karty na danym terenie, a ten kto robi, wcale nie musi siedzieć w Warszawie.

        Piszę o tym wszystkim, bo oto Amerykanie grożą nam już nie jednym ale nawet dwoma palcami, raz w „sprawie TVN”, drugi raz  w sprawie tzw. mienia bezspadkowego.

        Były sekretarz stanu, pozostający nie wiem czemu łącznikiem z Warszawą stwierdził, że jeżeli Polska uchwali  ustawę w jej obecnym kształcie, to część wojsk amerykańskich przeniesie się do Rumunii. (z pewnością dlatego, że Rumunia jest bardziej demokratyczna…)

        A niech jadą!

        Ani przez to Polska nie będzie bardziej, ani mniej bezpieczna, bo to, czy Amerykanie walczyć będą w Polsce nie zależy od żadnej polskiej ustawy lecz od amerykańskich interesów strategicznych. Co więcej, łatwo jest sobie wyobrazić sytuację, w której Amerykanie mogą walczyć w Polsce wbrew polskim interesom strategicznym!

         Warszawa od dawna powinna prowadzić wielowektorową politykę bezpieczeństwa. Mądrzy ludzie mówią o tym od dawna, ale jakoś słabiej z wykonaniem. Oto mamy olbrzymi kontrakt na zakup nowoczesnych czołgów Made in USA. Przypomina  to czasy przedwojenne, kiedy za wielkie pieniądze kupiono nowoczesne łodzie podwodne, dla których Bałtyk był za mały.

        Dzisiaj z tym samym „rozmachem” robimy zakupy wojskowe; bez składu i ładu.

        Zamiast wyciągać wnioski z konfliktów ostatnich lat, jak na przykład armeńsko-azerskiego, jak na przykład ukraińskiego, zamiast rozwijać obronę przeciwrakietową, przeciwlotniczą, systemy antydostępowe (SS nie wykluczając) Polska  tkwi w starych schematach. Cyberzdolności wojskowe (szpiegostwo, bezpieczeństwo infrastruktury) to dzisiaj podstawa, i to samodzielne, a nie w oparciu o to, co nam dają inne kraje; druga podstawa to świadomość operacyjna – satelity, trzecia samodzielność produkcji zbrojeniowej, amunicji, samodzielne rozwijanie technologii wojskowych w oparciu o kupioną technologię. To wszystko można robić w zakresie przeznaczanych dzisiaj środków.

        Polska doktryna wojenna nie powinna przygotowywać armii do działań zamorskich ani konfliktów globalnych, w których nikt nas nie będzie pytał o zdanie, lecz zwiększać atuty negocjacyjne Państwa Polskiego, w bieżących konfrontacjach, gdy konkurujące ze sobą interesy realizowane są kosztem naszego.

        Dzisiaj wydawanie miliardów na zakup najnowocześniejszych czołgów, które są za ciężkie na polskie mosty, w ślad za którymi nie idzie transfer technologii (tymczasem taki Egipt produkuje abramsy u siebie),  możliwość rozwijania własnych zdolności, a które muszą być serwisowane przez sprzedawcę jest czymś co dla bezpieczeństwa państwa może być kulą u nogi.

        Czyżbyśmy byli sojusznikami USA po wsze czasy? Tak jak z ZSRR? Niczego się nie nauczyliśmy z własnej historii?

        Czy mamy kody źródłowe do naszej broni? Czy jesteśmy w stanie tę broń obrócić przeciwko naszym dzisiejszym sojusznikom? Nic nie trwa wiecznie i historia się nie skończyła. Dzisiaj nie kupuje się czołgu,  rakiety, samolotu lecz systemy uzbrojenia.

        Polska jest krajem rozwijającym się i dlatego budując obronność powinna myśleć o jeden krok do przodu. To tak, jak kiedyś było z telefonią, przecież pamiętamy, że w PRL-u co 30. osoba miała telefon, a później nagle mieli go wszyscy, ale  nie ten stacjonarny, nie ten drogi w instalacji – wszyscy mieli telefony komórkowe. Polska telekomunikacja pominęła jeden etap rozwoju i w pewnym okresie wyprzedzała tutejszą, kanadyjską, wciąż opartą na starym myśleniu i technologii.

         To samo powinniśmy dzisiaj zrobić z wojskiem, przeskoczmy jeden etap, rozwińmy nowe zdolności i nowy sposób organizacji walki. To wszystko dałoby się zrobić, jest tylko jedno „ale” – zbyt wielu byłych opozycjonistów,  zbyt wielu polityków polskich pozostaje „na kontakcie” amerykańskim czy niemieckim. No bo tak właśnie działają wywiady „poważnych państw”, że użyję terminu Stanisława Michalkiewicza. Po to są te wszystkie stypendia, szkolenia, zaproszenia, z których tak chętnie  w Polsce korzystano, żeby pojechać do Nowego Jorku, Waszyngtonu, czy innej metropolii.

        I stąd mamy myślenie wasalne. Niestety nie jest  wcale pewne, że się z niego wydobędziemy, emancypacja zakłada bowiem, że Polacy są w stanie samodzielnie wybierać własne władze. Tymczasem wygląda na to, że rządy wybierają nam inni.

        Posiadając nawet najnowocześniejsze samoloty czy czołgi, bez świadomości pola walki, bez świadomości operacyjnej, bez kodów źródłowych, bez samodzielnej możliwości serwisowania, produkcji części zamiennych, amunicji jesteśmy skazani na cudze „humory”, na cudzą politykę eskalacji czy deeskalacji konfliktu; skazani na to, co mamy w magazynach.

         Dlatego na grożenie nam palcem/palcami przez Amerykanów trzeba patrzeć przez palce. Najwyższy czas byśmy się niczym pies z wody otrzepali z tej niezdrowej zależności, którą  były minister spraw zagranicznych Radek Sikorski określił kiedyś obrazowo, jako robienie darmowego seksu oralnego Amerykanom (proszę wybaczyć eufemizm).

        Czas, by Polacy zaczęli się szanować, czas by Polska zaczęła się szanować.

        A przede wszystkim czas wskazać palcem wszystkich przedstawicieli cudzych interesów w Warszawie; wszystkich fake-Polaków.

Andrzej Kumor