Za prezydentury Ronalda Reagana ukuto pojęcie „Imperium zła”, oczywiście w odniesieniu do Związku Radzieckiego. Było nośnym hasłem, bo też oczywiste było zestawienie, w którym po jednej stronie był liberalny Zachód ze swoją wolnością słowa, podróży, bogacenia się i innymi wartościami które ceni sobie zwykły człowiek, a po drugiej świat z nazwy wolny, z nazwy demokratyczny, i z nazwy szczęśliwy, w którym paszport był dostępny dla posłusznych, życie było przygnębiająco zakłamane, inwigilacja powszechna, a cenzura miała swoje pokaźne gmachy.

        W tamtych czasach wiadomo było, co, gdzie jest, gdzie warto być i o co walczyć.

        Niedawno prezydent Biden w Warszawie starał się w swoim przemówieniu ustanowić podobną dychotomię; z jednej strony „wolne, demokratyczne narody”, z drugiej autorytarna, gnębiąca ludzi Rosja Putina.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Tylko, że dzisiaj takie porównanie nie jest już wcale takie ostre, jak kiedyś. Jeśli popatrzymy,  jak szybko państwa Zachodu, USA nie wykluczając, zaczynają przypominać zbiurokratyzowane molochy, gdzie powszechna jest inwigilacja, wolność słowa istnieje tylko dla wybranych, a demokracja przestaje mieć znaczenie, zależna od dokonywanych na szeroką skalę manipulacji, rugowania niewygodnych poglądów ze sfery publicznej i pomyłek maszyn do głosowania, zapytam co nas zatem tak bardzo istotnie różni od Rosji? Czy tylko poziom życia oraz to, że u nas ruch lgbtq ma się dobrze, a u nich tak sobie? Że u nas można sobie zrobić eutanazję, a u nich jeszcze nie? Że u nas wolności gospodarczej jest może troszkę więcej niż u nich, ale także zależy ona od biurokratów i administracji? Czyż te systemy już wcześniej nie upodobniły się do siebie aż za bardzo?

        Prezydent Biden odgrzał w Warszawie hasła poprzedniej epoki. Dzisiaj brzmią one  pusto. Tak zwany Zachód rozbroił się ideologicznie na własne życzenie, wywrócił do góry nogami kulturę polityczną, która powodowała, że ściągali pod jego parasol ludzie spragnieni wolności i swobody gospodarczej, a nie zasiłków.

        Dzisiaj mamy powrót rasizmu tym razem skierowanego przeciwko białym i szaleństwo  eksperymentów społecznych, które kiedyś targały Związkiem Radzieckim. W uprawniony sposób można doszukiwać się analogii między ruchem BLM, a rozkułaczaniem, oczywiście dzisiaj terror jest nieporównywalnie mniejszy i raczej bezkrwawy.

        Jeśli państwo kanadyjskie pokazuje osobom uznanym za „wrogów ludu”,  które w pokojowy sposób protestują na ulicach, że może im skonfiskować majątki, no to przecież, my ludzie, którzy uciekli tu spod totalitaryzmów, znamy to od dawna.

        Czego mamy więc bronić? Gdzie jest ten „wolny świat”, za który warto umierać, aby go zachować dla naszych dzieci?

        Dzisiaj wojna na Ukrainie odsłania wiele takich dylematów. Podobne wojny zastępcze prowadzone były równie okrutnie w innych rejonach.

        Stany Zjednoczone ustami prezydenta Bidena  podgrzewają patriotyzm i wychwalają „obrońców granic”. A jak to się ma do  globalizacji i ponadnarodowych dyktatów? Promowania wędrówek ludów i celowego dezintegrowania państw narodowych?

        Elity tego świata, zaczynają  kopać się  po kostkach obrabiając nas propagandą, jak mięso armatnie, by wywołać zaplanowaną reakcję. Wczoraj potępiać narodowe wartości, dzisiaj mamy brać udział w seansach antyrosyjskiej nienawiści. To przekierowanie agresji oczywiście  będzie później zamiecione pod dywan, i zastąpione innym „wrogiem”, no ale dzisiaj polski minister uważa, że w Europie nie ma miejsca na rosyjską kulturę…

        Hipokryzja do potęgi entej.

        Od dawna wiadomo, że wojna ruguje prawdę i jak zawsze cierpią na niej najbardziej zwykli ludzie. Wojna okalecza fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie i to ludzi młodych. Zbrodnie wojenne nie są czymś wyjątkowym, lecz nagminnym, a puszczony w ruch mechanizm nienawiści traumatyzuje obie strony. Tak było we wcześniejszych konfliktach, również tych europejskich, o których dzisiaj mówi się niechętnie, jak wojna w byłej Jugosławii, wojna NATO z Serbią.

        Europejczycy przez względnie długi czas korzystali z pokoju tracąc ostrość postrzegania – dzisiaj odrabiają zaległe zadanie domowe. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, wojna pod oknami Polski każe pytać, o co w niej chodzi, bo jeśli ma to być konflikt jednych globalistów z drugimi o wpływy, to nie ma co zawracać sobie głowy górnolotnymi hasłami.

        Wolność, równość wobec prawa, rządy prawa, swobody gospodarcze, równość szans – to coś, co nasza cywilizacja uzyskała po wielu wiekach zmagań. Dlatego zróbmy najpierw porządek we własnym  domu i przywróćmy prawdziwe znaczenie starych idei; drodzy kierownicy Zachodu, pokażcie, że wierzycie w fundamentalne zasady naszej cywilizacji,  którymi zagrzewacie nas do walki, i nie są one dla was jedynie przykrywką dla neomarksistowskiej rewolucji NWO.

Andrzej Kumor