Zanim przedstawię własny pogląd na temat rzeczywistej przyczyny „wojny domowej” w Stanach Zjednoczonych, streszczę fakty przedstawione z prasie.

Kto śledził dzienniki telewizji amerykańskiej przez ostatnie dwa lata nie mógł przeoczyć gorącego starcia pomiędzy urzędującym prezydentem Stanów Zjednoczonych i przedstawicielami partii demokratycznej. Momentami można było odnieść wrażenie, że nieuniknionym losem prezydenta będzie ciemny loch, gdzie skuty łańcuchami, o wodzie i suchym chlebie będzie oczekiwał na może jeszcze okrutniejsze zakończenie swojego żywota na tym ziemskim padole.

Przez dwa lata jak piskorz ledwie wymykał się z kolejnych potrzasków. Jego najbliższym współpracownikom takie szczęście nie sprzyjało i niektórzy wylądowali za kratkami inni stracili stanowiska. Starcie  nie miało nic wspólnego z konfrontacją  ideologii demokratycznej z ideologią republikańską.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Powodem był zarzut, jak podała agencja Fox News, że prezydent Donald Trump „uczestniczył w zmowie lub koordynował działania  z Rosją” w celu wpłynięcia na wynik wyborów prezydenta Stanów Zjednoczonych w 2016 roku. Dochodziło do takich kuriozalnych zachowań jak nazywanie przez Demokratów w mediach prezydenta agentem obcego rządu. Trzeba podkreślić, że bycie agentem obcego wywiadu w Stanach Zjednoczonych jest równoznaczne zdradzie i może podlegać karze, z kara śmierci włącznie. Śledztwo trwało prawie dwa lata i pochłonęło ponad 30 milionów dolarów. Ostatecznie prokurator specjalny Robert Mueller nie znalazł dowodów na ewentualny wpływ Rosji na wybory prezydenckie  w 2016 roku.

Zebranych dowodów, które były analizowane jeszcze nie ujawniono. Demokraci w Kongresie domagają się wglądu w pełny raport Muellera zarzucając raportowi, że jest niekompletny i stronniczy. Republikański senator, który przewodniczy senackiej komisji wymiaru sprawiedliwości, zapowiedział, że zwróci się do ministra sprawiedliwości o mianowanie prokuratora, którego zadaniem będzie zbadanie początków śledztwa ws. domniemanych powiązań prezydenta Trumpa z Rosją. Przypomnę, że początkowe śledztwo w tej sprawie prowadziło FBI. Kiedy prezydent odwołał szefa FBI  śledztwo zostało przejęte prokuratora  Muellera.


Pozornie może  wydawać się, że sprawa została zakończona. Moim zdaniem, będzie miała ciąg dalszy. Robert Mueller badał dowody przeciw Trumpowi przez 22 miesiące co pokazuje, że tych dowodów jest dużo. Zebranych dowodów, które były analizowane jeszcze nie ujawniono. Ktoś je zebrał i dostarczył komisji. Jest mało prawdopodobne, aby dowody w sprawie były zebrane przez osoby z obywatelstwem amerykańskim lub osoby przebywające na terenie Stanów Zjednoczonych.

Ponieważ w takim przypadku osoby te zostałyby przesłuchane w sprawie zdrady. Nie informowano by opinii publicznej o szczegółach przesłuchania ale opinia publiczna wiedziałaby  o prowadzonych przesłuchaniach.  Istnieje możliwość, że dowody zostały zebrane przez tajne służby wywiadu amerykańskiego działające na terenie Federacji Rosyjskiej. Równie prawdopodobne może być moje podejrzenie, że dowody zostały zebrane i przekazane przez osoby przebywające na terenie Federacji Rosyjskiej. Idąc tym topem można spekulować, że może dowody zdrady i współpracy były przygotowane na zlecenie przeciwników obecnego prezydenta, którzy mieli lub powoływali się na znajomości w kręgach władzy Federacji Rosyjskiej.

Dlatego wydaje mi się, że zapowiedź republikańskiego senatora o zbadania „początków śledztwa” sugeruje odszukanie osób, które dostarczyły dowody o zdradzie prezydenta. Sam prezydent na spotkaniu z dziennikarzami powiedział, że  „bardzo dużo ludzi zrobiło coś złego” oraz „ci ludzie okłamywali Kongres”. Prezydent nie podał nazwisk osób, które miał na myśli ani nie sugerował jakie działania miałyby być podjęte przeciw tym ludziom. Tyle że dał  do zrozumienia, że on i inni wiedzą co to są za ludzie.

Podejrzewam, że opisana rozgrywka demokratów z urzędującym prezydentem jest przykryciem dla rzeczywistej walki o przeszły sposób rozwoju gospodarczego państwa amerykańskiego. Ta rozgrywka zaczęła się jeszcze w czasie wyborów prezydenckich. Z jednej strony stała Hillary Clinton, która wraz  z Wall Street – czyli amerykańską finansjerą – chciała bronić ekonomii globalnej, nazywaną  również globalizmem międzynarodowych elit.

Natomiast Donald Trump i jego zwolennicy obiecywali, że  będą budowali amerykańską ekonomię, która postawi interesy Stanów Zjednoczonych i Amerykanów na pierwszym miejscu. Ponieważ globalizacja jest utożsamiana z ekonomią międzynarodowych elit finansowych, po wygraniu prezydenta Trumpa następnych wyborów, konflikt między prezydentem i elitami finansowymi może wybuchnąć ze zdwojoną siłą i w  Stanach Zjednoczonych  i poza ich granicami.

Mikołaj Kisielewicz