Metoda podstawowa wykrywania zakażeń wirusem SARS-Cov-2 nad Wisłą: mierzenie temperatury. No dajcie spokój. A która fraza zirytowała mnie najbardziej? Ta właśnie: “Na wirusa jesteśmy gotowi”.

Póki Lombardia nie wyszła na jaw. I co? I nic to. Jakby na obrazki z Lombardii każdy jeden nadwiślański urzędowy optymista uodporniony był, dajmy na to, genetycznie. Sam zresztą nie wiem, może ich szczepili? Przymusowo? Bo “do wzięcia” są przecież, w dowolnej chwili oraz ilości, obrazki również znacznie gorsze niż te z Lombardii. Nawet fakt, że przytoczona wyżej fraza dotycząca rzekomej gotowości dociera do nas coraz rzadziej, niczego to w obrazie ogólnym nie zmienia. Tak czy owak, poziom zadekretowanego optymizmu – gdzie? przez kogo? – wciąż poraża. Było (i jest) o “gotowości na wirusa”, a teraz niczym pożar buszu rozprzestrzenia się kolejna, dotycząca “nikłego stopnia zagrożenia”, wywnioskowana jakoby z niewielkiej ilości zakażeń koronawirusem w Polsce. To już wiarygodniejszy okazałby się szaman Złamana Stopa, bezpośrednio po konsumpcji litra wody ognistej. Czy tam dwóch litrów. Ewentualnie wódz Kaktusem Skłuty, po uderzeniu złamaną strzałą w rozum. Czy tam w sempiternę. To bez znaczenia, gdzie, swoją drogą, albowiem cokolwiek widać dookoła nas, mówię o tak zwanej przestrzeni medialnej, każe przypuszczać, że u naszych decydentów sempiterna czy rozum, różnicy żadnej panie i panowie decydenci nie dostrzegają. Zresztą nie wiem, może dostrzegają, wszelako ukrywając tę wiedzę przed durnym plebsem?

***

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

“Na sport spadła swoista ekonomiczna bomba atomowa, a jeśli nie odbędą się mistrzostwa Europy i igrzyska olimpijskie, spadnie druga” – wyznaje “specjalista do spraw konsultingu i marketingu sportowego”. I dalej: “Straty globalnego rynku sportu będą liczone nie w milionach, tylko w miliardach dolarów”.

Zaraz się rozpłaczę. Już szlocham, och, ach. I co to w ogóle znaczy: “straty rynku sportu”? Zabierać będą pieniądze? Komu? Ile? Kto? Uciekajcie, uciekajcie? Powtarzam: rozpłaczę się zaraz, a potem nic i nikt mnie nie uspokoi. Póki koronawirus nie uczyni tego raz na zawsze. Straty pana rynku. O matko moja!

***

Dalej. Dobra zamiana (“ustami złotemi” posła Czarnka Przemysława), bredzi, że w porównaniu z Włochami, Francją, Hiszpanią, przypadków koronawirusa w Polsce mamy niewiele. I cóż począć na takie dictum? Pytam, bo na takie dictum funkcjonariusz telewizji rządowej Rachoń Michał nie oponuje. Słowem ni gestem. Funkcjonariusz nie dziennikarz, powiadam, albowiem w takiej sytuacji, to jest skonfrontowany z głupotą ponadprzeciętną, każdy dziennikarz, w każdym razie każdy z tych przytomnych na rozumie niefunkcjonariuszy, zaoponować, czy tam wręcz zaprotestować gromko, powinien niezwłocznie. A to, ponieważ uwagi o “ograniczonych przypadkach koronawirusa” w wypowiedzianym kształcie stanowią zafałszowanie rzeczywistości wynikające ze złej woli. Ze złej woli, powtarzam, bo przecież nie z głupoty?

“Testy wykonuje się adekwatnie do stopnia zagrożenia” – rzecze dalej “dobra zamiana” tymi samymi ustami złotemi (Czarnek Przemysław: doktor habilitowany nauk prawnych, adiunkt Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wojewoda lubelski w latach 2015-2019, aktualnie również poseł na Sejm). Aha, aha. Testy wykonuje się adekwatnie do stopnia zagrożenia, no proszę. Coś takiego. A jak ocenia się stopień zagrożenia? No jasne, stopień zagrożenia oceniamy po ilości zakażonych, jakżeby inaczej. Jeszcze raz: doktor habilitowany nauk prawnych, adiunkt KUL, niegdysiejszy wojewoda lubelski, poseł na Sejm obecnej kadencji.

Robią nas “w bolo”, bo mogą. Bo wcześniej poddali nas tresurze na głupców, a teraz wykorzystują efekty, choć poddawaliśmy się tresowaniu nie tyle może ochoczo, co nieświadomie. To jak z koronawirusem: a potem było już za późno. Bo nie sposób bronić się przed zwariaceniem nie wiedząc, że robią z nas wariatów. Że nas ogłupiają. Czy tam, że nas ogłupili. Po-za-mia-ta-ne.

***

Ale zostawmy głupców i ogłupianych samym sobie, a wracając bezpośrednio do koronawirusa podkreślmy co warto: mleko wrze. Dosłownie. Przegapiliśmy sprawę. Teraz, poniewczasie, zauważamy, że poziom płynu w garnku gwałtownie rośnie – ale co nam z naszej uwagi, skoro do kuchenki trzy czy cztery metry? Natychmiast dociera do nas, że nie zdążymy zdjąć garnka z ognia. Rzucamy się w jego stronę nie po to, by uniknąć bałaganu, ale by sam bałagan ograniczyć tak bardzo, jak tylko okaże się to możliwe. Na ile teraz kipiące, a lada sekunda wykipiane, mleko nam pozwoli, ujmijmy rzecz w ten sposób.

Podobnie, dziś wcale nie chodzi już o działania skutecznie powstrzymujące pandemię. Żadne takie działania nie istnieją. “Pandemia”, w przykładzie z kipiącym mlekiem, oznacza, że czego byśmy nie zrobili, mleko i tak rozleje się szeroko, a z kuchenki zacznie spalenizną cuchnąć. Chodzi wyłącznie o to, by tak zwaną “transmisję wirusa w populacji” rozłożyć w czasie. By przypalonym mlekiem cuchnęło z kałuży jak najskromniejszej, mówiąc o jej rozmiarze.

I jeszcze aspekt pozamleczny: jedyne, co możemy realnie, to wdrożyć rozwiązania, zwiększające szanse przeżycia tych zarażonych i chorujących, którzy wymagać będą opieki na poziomie oddziału intensywnej opieki medycznej, innymi słowami, u których zapalenie płuc i towarzysząca zapaleniu ciężka niewydolność oddechowa, okażą się nie do przezwyciężenia bez zastosowania respiratorów wspomagających oddychanie. Co oczywiście również nie każdemu zagwarantuje wyleczenie, ale co nie każdego zaraz wtrąci w grób. Tyle i aż tyle. W Lombardii przegapiono tę oczywistość i teraz ludzie umierają, nie mogąc doczekać pomocy. Tam już spełnia się scenariusz jak z katastroficznego filmu w tak zwanym realu, a do tego wiele wskazuje, że w skali całych Włoch, Lombardia to dopiero początek.

Uogólniając: każdy system, podkreślmy: każdy, tym bardziej system opieki zdrowotnej, okazuje się niewydolny, jeśli ilość potrzebujących pomocy przekroczy określony poziom. Ten poziom wygląda różnie w państwach o różnych poziomach technologicznych, niemniej istnieje w każdym państwie, niezależnie od poziomu jego rozwoju. Zostawmy na chwilę przypalone mleko, zatkajmy sobie kuchenny zlew. Ale wlewajmy doń wodę. Nieustannie. Ile czasu trzeba, byśmy przekonali się, jak w praktyce działa nadmiar? A jeśli to nie będzie woda i zalana kuchnia, lecz fekalia i zalane mieszkanie? Twoje, twojego sąsiada? A jeśli to będzie koronawirus SARS-CoVid-ileś tam, ileś tam? Więc.

***

Nadwiślański minister troszczący się o zdrowie Polek i Polaków (wypowiedź z pierwszych dni marca) przyznał, że co dziesiąta ofiara najsłynniejszego obecnie koronawirusa w świecie, wymagać może opieki medycznej na poziomie intensywnym. To są spore niedoliczenia, wspomniane dziesięć procent. Czego jednak minister nie powiedział wprost, czy rachunki to niedoszacowane (no raczej) czy przeszacowane (daj Boże!), intensywna opieka medyczna oznacza konieczność hospitalizacji w warunkach OIOM-u (oddziału intensywnej opieki medycznej) i “podpięcia” pacjenta do urządzenia wspomagającego (de facto umożliwiającego mu) oddychanie. Nie wspominając o niezbędnej w takich wypadkach farmakologii, to nic innego, owe urządzenie, jak respirator. Więc.

Więc, uwaga, uwaga: czy mamy w Polsce kilkaset “wolnych” respiratorów? A parę tysięcy, gdyby trzeba było aż tyle? A tysięcy paręnaście? Jasna rzecz, że nie mamy. Respirator to nie byle czekoladka, którą można ułożyć na szklanej salaterce i proponować skosztowanie wnukom. Czy tam wnukom i dzieciom. Czy tam sąsiadce, wyjątkowo łasej na słodycze. Że co, że trochę takich wolnych respiratorów jednakowoż znaleźlibyśmy? Tak? I pewnie parę zespołów anestezjologicznych do obsługi owych “wolnych” urządzeń oraz opieki nad pacjentami, także jak raz bąki sobie zbija? No dajcie spokój.

***

A wojewoda małopolski na to: “Pacjenci są zabezpieczeni”. A ja na to jak w tytule. Znak zapytania zaledwie o tyle znaczący, że tak naprawdę to nie ma dokąd uciec. Już nie. Człowiek już nie wie, co zaciągnąłby w bezpieczne miejsce. Wie dla odmiany, że to wszystko, to dopiero początek.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem:

widnokregi@op.pl