Dlaczego Duda Andrzej jest jedynym rozwiązaniem dla Polski? Otóż kandydat „dobrej zmiany” jest dla Polski jedynym rozwiązaniem, ponieważ jedynym rozwiązaniem dla Polski jest kandydat „dobrej zmiany”.

Nieważne, że „dobra” mniej i mniej, zaś „zmiana” spleśniała z kretesem. A mówię przez to również, że to nie Polska. Czy lepiej: Polska tonie. Różnica semantyczna, acz praktycznie żadna. To już nie jest Polska, tak powiedzmy, nawet jeśli wciąż Polską nazywamy państwo, w którym żyjemy. Z drugiej strony, jak mielibyśmy je nazywać? My, Polacy?

Tak czy owak, niewiele polskości w państwie, które – uwaga, bo to jedna z moich ulubionych ilustracji – niewiele polskości w państwie, które wysusza portfele swoich obywateli, zabierając im pieniądze niezbędne na wykształcenie stomatologów, a następnie pozwala stomatologom żądać od obywateli pieniędzy po raz wtóry, kiedy, dajmy na to: lewa górna siódemka, zaczyna ich ćmić. Czy tam gdy ich prawa dolna czwórka dziwnie zgrzyta.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

ALBO, ALBO

Wszelako ów bolący temat rozważymy sobie przy innej okazji, teraz słów parę o kampanii prezydenckiej, ponieważ jej dwa ostatnie tygodnie to będzie rzeź prawdziwa. Rzeź postaci realnych i złudzeń mgielnych inspirowanych medialnie, rzeź charakterów oraz rzeź cytatów. Wszystko w tle ujawnianych przekrętów czy wręcz przestępstw, w myśl hasła o dozwolonych chwytach, z których każdy możliwy. Podejrzewam, że paru nie pogardziłoby jakąś niewielką zbrodnią. Niewielką, to znaczy niekoniecznie zaraz zamachem terrorystycznym, ale komu zaszkodziłaby odrobina krwi na tej czy tamtej ulicy? Na głównym skrzyżowaniu, dajmy na to?

Tak to wygląda i tak obstawiam, obserwując rezonująca sprężynę wyborczą. W zwarciu obie strony idą albowiem na całość, poprawnie definiując konieczność dziejową Anno Domini 2020: albo, albo. Albo my was, albo wy nas. To znaczy pewnie, rozmawiajmy, zgoda jest najważniejsza, a jednocześnie przyznajemy unisono: w tych wyborach jeńców brać nie będziemy.

Ktoś pyta mnie o wniosek? Proszę bardzo: uciekajcie, uciekajcie. Uciekajcie głośno krzycząc, by przestrzec bliźnich przed czekających nas manipulacjami. Jeśli o mnie chodzi, ja uciekam, a to jest właśnie mój krzyk, jako że coraz częściej przychodzi mi na myśl Seneka, z jego: „A multis animalibus decore vincimur”, co oznacza mniej więcej, że: „Wiele zwierząt przewyższa wdziękiem wielu ludzi”.

PYZACI NA POLICZKACH

Najpierw nasz pan premier, czy tam premier, nasz pan, prosi w Sejmie o jedność, a następnie wylewa na opozycję co tam sobie wcześniej nazbierał, cokolwiek, per: „pandemia politycznej nieodpowiedzialności”. Nie będę w sumie polemizował, wilcze prawo premiera, zauważę jedynie, że w zadanych okolicznościach tak zwanej przyrody, wyrazy w ustach tak zwanych polityków tępieją zazwyczaj do postaci kija. Konkretnie do postaci bejsbola. W każdym razie wyostrza się słowa mało subtelnie lub o wyostrzanie i subtelność słów w ogóle przestaje się dbać. Ja się nie dziwię: przekaz, który dotrzeć ma jak najszerzej, z konieczności musi pozostać niewymyślny, zawierając najprostsze przełożenia z możliwych. Finezja semantyczna dotrze do wyrafinowanych intelektualnie. Cios dzidą odczuje każdy. Choćby tępą. Więc.

Więc skutecznie zarządzamy kryzysem, więc kontrolujemy sytuację, więc dbamy o najsłabszych, o dzień powszedni i przyszły los obywateli, którzy powierzyli nam rządzenie państwem (w tym miejscu ci z tych pyzatszych na policzkach używają pojęcia „zarządzanie”). I dalej: budujemy Polskę dla wszystkich Polaków. Dla ludzi wolnych, a nie dla elit, po kompradorsku wysługujących się zagranicy. Czyli że dobrze jest, a nie jest źle, jak u was było, czy tam za was. I na koniec rytualne: tak jest jak mówimy, a kto uważa inaczej, tego fanaberie światopoglądowe, tego ze ścieżki wzrostu na bok widłami, tego w ryj. Czy tam bardziej literacko, to jest po witkacemu, czyli w mordę.

Mało wszystko powyższe, bo mimo kłamstw opozycji będziemy prowadzić Polskę ku ambitnym celom, ku Polsce sprawiedliwej, dopóki starczy sił. Czy tam sił i życia, hej!

HISTORIA I HISTERIA

Tu oklaski. Tam okrzyki poparcia. Tu znowu wrzask sprzeciwu. Więc larum. Tu i tam chrobot, dudnienie, rumor… Oto polski Sejm, oto Polska, aktor czy widz w polityce europejskiej i światowej? Wszystkie chwyty, powtarzam, dozwolone.

Budka Borys: za co się nie zabierzecie, to zepsujecie, do dymisji za Szumowskiego czy Banasia. Nowicka Wanda: pic i oszustwo, premier odkleił się od rzeczywistości, a państwo przejmują fundamentaliści. Kosiniak-Kamysz Władysław: to było jedno z najbardziej bezczelnych wystąpień w tej izbie, nie historyczne tylko histeryczne, wam potrzeba lekarza. Lubnauer Katarzyna: wystąpienie premiera to był atak paniki, tak naprawdę nic nie zrobiliście, wyjąwszy realizację planu rodzina Szumowskich na swoim. Sośnierz Dobromir: czy pan premier na pewno wie, skąd biorą się publiczne pieniądze? Bo pomysł, że można stymulować gospodarkę za pomocą pieniędzy wyjętych z tej gospodarki, to jak pomysł podniesienia się za włosy nad ziemię.

Dalej ktoś tam podkreśla, że rząd Morawieckiego nie zdaje próby na uczciwość, ktoś inny przypomina o trzydziestu czterech nowych lub podniesionych podatkach – i tak dalej, i tak dalej. Gdy z kolei Tchórzewski Krzysztof, chyba dla kontrastu, dosładza „dobrej zmianie”, prosząc, by premier Morawiecki rozszerzył informację o sukcesach rządu na arenie międzynarodowej, czuję wodę do kolan, a cukier w obu kostkach. Wtedy odpuszczam.

GUMOŻUJE

Kiedyś człowiek stawał się tym, co jadł. Dziś stajemy się tym, co myślimy – i dlatego tak ważne jest co oglądamy, kogo słuchamy, co czytamy, z kim wymieniamy słowa i myśli (jak mówią: można wymieniać myśli z każdym, ale należy przy tym uważać, by nie zostać z pustką w głowie). Dlatego też kampania prezydencka to znakomita okazja, by samych siebie zapytać: czy omotani medialną codziennością godzimy się apatycznie na tresurę, na narzucane emocje, akceptując zakłamane definicje podstawowych pojęć, podsuwane nam zewsząd przez ludzi złej woli, czy może tożsamość swoją i swoich najbliższych oraz kształt naszego świata pragniemy rzeźbić rozmyślnie, świadomie definiując i chroniąc własne interesy?

I inny aspekt tej samej strony, tego samego medalu: przed laty człowiek chciał wiedzieć, jak jego świat wygląda za horyzontem. To znaczy pragnął świat poznać, a następnie oswoić. Interesował się. Do dziś upadł na tyle nisko, by sądzić, że poznaje i oswaja świat pełniej niż dotąd, ponieważ interesuje się tym, co pokazuje mu telewizor. Naiwność koszmarna, to pewne. Skąd bierze się aż taka? Z naturalnej podatności człowieka współczesnego na przekaz. Dziś: przekaz medialny. Inaczej: ci nas kształtują, którym powierzamy umysły, nasiąknięte tym przekazem. Ludzie, o których w pełni zasadnie mówi się, że są zbudowani z telewizorów, oglądają kolorowe obrazki niczym telewizyjni gumożuje, plącząc się w serialowych fabułach. Najgorsze zaś, iż niespecjalnie zaprzątają sobie głowy refleksją, kto pokazuje im właśnie to, co oglądają, albo dlaczego akurat to jest im to pokazywane. Refleksja człowieka odpowiednio nowoczesnego i dostatecznie postępowego poza telewizor nie wystaje. Co to, to nie.

***

Swoją drogą, niby po co miałaby wystawać? Człowiek, który nie ogląda telewizji, mógłby znaleźć czas na myślenie – a wtedy szlak całą tę tresurę medialną mógłby trafić i odnieść tam, gdzie jej miejsce, do piekła mianowicie. Po diabła taki kłopot treserom i ich nadzorcom?

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem:

widnokregi@op.pl