Mam takie miejsce na świecie, gdzie mogę moją niesforną rodzinkę, porozjeżdżaną i powyciąganą na wszystkie strony okiełznać, postawić do pionu i zaserwować taką nalewkę jaką ja chcę.

        Mam na myśli głęboką wieś ontaryjską, gdzie jeśli nie ma się połączenia StarX Elona Muska (tak tego od Tesli) zasięg jest chimeryczny. Mój syn określa to jako Internet z zadyszką – co podbiegnie, to musi odpocząć. Zamiast słuchać złorzeczeń młodego pokolenia, które jak nie jest podłączone wirtualnie to się rozsypuje i nie może sobie znaleźć miejsca, znalazłam sposób, żeby ich wciągnąć w inny świat. Jest to pokazywanie filmów z czasu im zaprzeszłego. I tak oglądamy polskie filmy historyczne (Quo Vadis bardzo się wszystkim podobał), ale nie tylko. Nie tylko ja wybieram, ustaliliśmy 50/50 – czyli połowa to moje wybory, połowa to ich. Trzeba tylko taki film przywieźć na sticku, żeby puścić go z laptopa podłączonego do telewizora. Rozsiąść się na twardych drewnianych ławach i ‘voilà’! To bardzo dziwne, jak różnie odbieramy te same filmy w tej samej rodzinie. Ja na przykład, ciężko kapuję fabułę niektórych ich wyborów, a moje dzieci na przykład nie rozumieją dlaczego ktoś osobiście musiał nadsłuchiwać o czym się mówi, i co się dzieje w podsłuchiwanym mieszkaniu. I dlaczego najpierw trzeba było w takim mieszkaniu zainstalować tak zwane pluskwy, czyli aparaty podsłuchowe, najczęściej w gniazdkach elektrycznych, albo w słuchawkach telefonicznych.

Moje urodzone w Kanadzie dzieci nie rozumieją, że za niepochlebne opinie o przywódcach państwa można było dostać się do więzienia, a nawet stracić życie. Im się wydaje, że wszędzie jest jak w Kanadzie, i po wybranych politykach można jeździć w tę i we w tę, a oni jak patelnia teflonowa nic do nich i tak się nie klei. Z czasem narzędzia podsłuchiwania udoskonalono i upowszechniono, tak że obecnie jesteśmy podsłuchiwani, obserwowani i namierzani cały czas i wszyscy. Niedawno rozmawiałam telefonicznie z siostrą o dachu, który zaczął cieknąć. Co ja mówię ‘dach’, to połączenie jest przerywane. I tak kilka razy: ja ‘dach’, a tu połączenia nie ma, ja ‘dach’ a tu znów coś nam przerwało. Porozmawiałyśmy więc o czymś innym, zostawiając ten dach, który musi być naprawiony. I co? Ledwo skończyłyśmy, a tu zostałam lawinowo zasypana ogłoszeniami i różnymi ofertami nie tylko ‘roofing’ (co tłumaczy się na dach), ale i różnymi ofertami dekarskimi (co też tłumaczy się na dach). Widocznie podczas mojej rozmowy automatyczny tłumacz (bo przecież już nikt osobiście nie podsłuchuje i nie zapisuje tego co się mówi) nie wiedział jak przetłumaczyć ten mój ‘dach’. Od tego czasu, aż się boję używać Google. Z Facebooka (i innych forów społecznościowych) się wypisałam, bo cokolwiek nie napiszę, ba! kliknę, to zaraz jest to przetwarzane w moim profilu, i jestem bombardowana ofertami – oni często lepiej wiedzą czego ja chcę! Mam tego dość. Ograniczam moją obecność wirtualną. A głupie gadanie niektórych, że nie mają niczego do ukrycia, jest po prostu głupim gadaniem. Nie chcę i nie życzę sobie, żeby mnie ktokolwiek śledził, podsłuchiwał i zarabiał pieniądze na nieustannym modyfikowaniu mojego, na wieczność zapisanego już profilu.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

MichalinkaToronto@gmail.com         Toronto, 30 lipca, 2022