Jednym z głównych problemów dokonywanej przez Amerykanów „transformacji ustrojowej” Związku Sowieckiego było to, by nie dopuścić do niekontrolowanego kolapsu, w którym Kreml straciłby kontrolę nad arsenałem nuklearnym i innymi ważnymi elementami infrastruktury; po prostu, by nie doszło do sytuacji, że ludzie zaczynają rozkradać technologię nuklearną czy kosmiczną i sprzedawać ją na czarnym rynku.
Nie obawiano się sowieckich kroków odwetowych, bo na miejscu była już skorumpowana grupa aparatu, która przebierała nogami, aby zawłaszczyć sowiecką gospodarkę, głównie surowce. W każdym razie sowiecka broń nuklearna stanowiła realne zagrożenie, ale wychodzono z założenia, że nie ma mowy o wymianie ciosów, gdyby w ogóle do czegoś doszło to raczej lokalnie.
Zresztą i amerykańska i sowiecka doktryny wojenne zakładały wówczas jedynie możliwość prowadzenia ograniczonej wojny nuklearnej w Europie.
Jak to się ma do dzisiejszej sytuacji? No tak, że dzisiaj Amerykanie również na to liczą – i na razie „macają jedynie” Rosję patrząc jak daleko mogą się posunąć. Widząc brak skoordynowanej reakcji mają nadzieję na wywołanie wewnętrznych problemów w kręgach decyzyjnych, wewnętrzne poróżnienie elit władzy, z jednej strony oskarżanych o nieudolność, z drugiej o korupcję, także w wojsku. To wszystko po części się udaje, nastąpiła ponoć czystka w FSB; Rosjanie dopiero teraz zaczynają odbudowywać morale, rozwiązywać problemy kadrowe spowodowane odchodzeniem żołnierzy kontraktowych, zaczynają mówić o mobilizacji, i dobrym wykorzystaniu nowoczesnego sprzętu. Wszystko to powoduje poszukiwanie winnych i zwiększa kłopoty wewnętrzne ekipy rządzącej, wojsko rosyjskie zdołało jednak uruchomić część swych wysoko zaawansowanych zdolności i jest w stanie zestrzeliwać ukraińskie rakiety, ale kultury, obyczajów i procedur armii nie da się zmienić z dnia na dzień.
Zatem stawka jest podbijana przez Amerykanów; patrzą jak daleko mogą się posunąć, jaka akcja wywoła bardziej zdecydowaną reakcję strony rosyjskiej. A gra licytowana jest wysoko. Rosja posiada taktyczną broń nuklearną w liczbie ok. 2000 głowic o zróżnicowanej mocy od kilku do 100 kiloton. Stany Zjednoczone dysponują około 200 taktycznymi nuklearnymi bombami grawitacyjnymi o regulowanej mocy wybuchu między 0,3 a 170 kiloton. Około 100 bomb B61, jest w pięciu krajach europejskich: Włoszech, Niemczech, Turcji, Belgii i Holandii.
Taktyczna broń jądrowa jest uważana za bardziej „użyteczną” dlatego symulacja konfliktu amerykańsko-rosyjskiego, który rozpoczyna się od użycia taktycznej broni nuklearnej, przeprowadzona przez Uniwersytet Princeton, przewiduje szybką eskalację, w wyniku której ponad 90 milionów ludzi zginie lub zostanie rannych i wciąż jeszcze nie mówimy o arsenale strategicznym.
Wszystko to trzeba mieć na uwadze słuchając różnych ekspertów, którzy wzywają Polaków „do broni”.
Do tego, wciąż pozostaje element gospodarczy konfliktu. Wszystkie strony zdają sobie sprawę, że w tej wojnie chodzi przede wszystkim o przeformatowanie świata; przerwanie i relokowanie obecnych łańcuchów dostaw i zabezpieczenie sobie najbardziej newralgicznych surowców. Na razie przewaga jest po stronie Rosjan; sankcje nie dotknęły ich gospodarki na tyle, na ile liczył Zachód; to, czego nie mogą importować z Zachodu, mogą otrzymać via Chiny, bo najwyraźniej „największa fabryka świata” stanęła murem za Kremlem. Na dodatek sankcje już wkrótce zaczną wywierać destabilizacyjny wpływ na kraje Europy Zachodniej.
Tu mamy do czynienia z trzecim czynnikiem, to jest zdolnością mobilizacji społeczeństw. Jest ona najmniejsza w przypadku USA, a największa w przypadku Chińskiej Republiki Ludowej.
Dlatego hurraoptymizm wywoływany przez sukcesy amerykańskiej broni na froncie wschodnim, przede wszystkim uzyskiwane w oparciu o amerykańską „świadomość pola walki”, powinien być umiejscowiony właśnie w powyższym kontekście. Nie ulega wątpliwości, że Rosjanie są w stanie uderzyć w dowolny punkt Europy, głowicą o dowolnym ładunku, mogą pokazowo zniszczyć na przykład lotnisko czy przeładunkowy węzeł kolejowy. W pewnym momencie Amerykanie mogą licytować za wysoko. Tylko, że oni mogą sobie na to pozwolić, są za oceanem i nie będą bezpośrednio ponosić kosztów takich działań. Jak to zawsze w dotychczasowej historii bywało.

Andrzej Kumor

 

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU