Dekady tresury medialnej zrobiły swoje. Nie mogło być inaczej. Mało tego, boć trend ogłupiania mas podtrzymać dziś łatwiej, niż tupnąć. Czy tam niż szklankę stłuc.

Stąd pytanie: jak rozstrzygać wątpliwości w realiach globalizacji, opętanej postępem i nowoczesnością niczym wieloletni alkoholik pragnieniem? W rzeczywistości owładniętej marazmem duchowym, bijącej pokłony hipostatycznej równości kultur, czymkolwiek owa równość miałaby być, kradnącej człowiekowi ostatnie przestrzenie swobody? W świecie mordowanych autorytetów i spotwarzonych wartości, akceptującym utożsamianie patriotyzmu z ksenofobią, a nacjonalizmu z szowinizmem i rasizmem? Przyznaję, nie wiem. Nie wiem też, co czynić ze skrupułami, wykluczającymi rozstrzygnięcia jednoznaczne. Ale chciałbym to wiedzieć.

        Degeneruje się świat. Świat i ludzie więdną. Cóż za banalna konstatacja, nieprawdaż? Ludzie, nota bene, więdną w oszałamiającym tempie. Zresztą pół biedy z tym, że ginie kultura a gnije człowiek z jego rozumieniem człowieczeństwa, boć ów proces obserwujemy od czasów Oświecenia. Lecz to tempo współczesne, to tempo… Ktoś pamięta, jak nie tak dawno, swoim współobywatelom, tym uposażonym najmarniej, uposażone znakomicie Polki i fantastycznie zarabiający Polacy podnieśli wiek emerytalny do 67. lat? Było tak? Było. A stało się coś? Opinia publiczna przyjęła to jak byle krowa przyjmuje zapychanie pyska koniczyną. Może nie mlaszcząc zaraz z zachwytu, ale i bez specjalnych protestów. Ogonem w lewo, ogonem w prawo, to kiedy dojenie, muuu… czy tam inne jakieś oj dana.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Dokładnie w tym samym kontekście atakuje mnie pytanie kolejne: skąd nasi nadzorcy i treserzy wiedzą, że człowiekowatym można już zapodawać karmę, której większą część stanowią zardzewiałe trzonki i łebki od gwoździ? Że “układających” nas, sposobem podobnym do układania psów informacji, nie trzeba już wbijać ordynarnie w ludzkie czerepy, bo dobrowolnie łykamy rdzę, wsysając szajs niczym makaron nitki? I że wystarczy wskazać w mediach miejsce, w którym postawiono koryto z całym tym żelastwem, a zaraz gromadzi się obok tłum recydywistów, zainteresowanych połykiem?

        Przerażające. Wiem, to też banał. Nie ma to, tamto: ludzie człowiekowate zapodaną im narrację siorbią bez wstrętu, ćpając truciznę niczym narkomani herę. Czy tam, co tam dziś narkomani ćpać mają w zwyczaju. Gdybym miał wskazać wysokość progu, po przekroczeniu którego u zdecydowanej większości Polek i Polaków zachodzi proces rozumienia rzeczywistości, musiałbym odwołać się do wysokości najwyższej znanej człowiekowi góry Układu Słonecznego, to jest wyrastającego ponad 20 kilometrów nad powierzchnię Marsa szczytu Olympus Mons.

***

        Dość pytań, pora na zgadywankę. Proszę odgadnąć, o co kłócą się rodzice Mazurka Roberta. To znaczy, o co kłócą się rodzice Mazurka, według samego Mazurka. Dla ułatwienia dodam co ujawniał nam osobiście nasz pan Robert, czy tam Robert, nasz pan. Pan gwiazdor. Otóż mama pana redaktora, osoba wykształcona, oświadczył nam pan redaktor, jest zwolenniczką “Prawa i Sprawiedliwości”. Ojciec zaś, również osoba wykształcona, wspiera “Platformę Obywatelską”. Łapiemy? Trymuje, ciućka i bifurkuje? Więc.

        Więc, o co kłócą się rodzice Mazurka, według Mazurka? Otóż, według Mazurka, jego rodzice kłócą się o sprawy ważne. Na przykład o to, gdzie i kto z nich zostawił grabie. A nie o jakąś tam politykę. Wychodzi na to, że wychowawcy i pierwsi nauczyciele człowieka, uznawanego nadal za gwiazdę polskiego dziennikarstwa, nie sprzeczają się o to, kto i jak układa im życie. Czy tam o to, kto i jak mebluje im portfele. Czyli o politykę właśnie. Bo w końcu po co, skoro nie wiadomo, kto i gdzie zostawił grabie? Rzec można: grabie po pierwsze, durniu, i ciesz się, że nie chodziło o skarpetki.

Oto wielka tajemnica Mazurka Roberta, tajemnica roznegliżowana, bez gaci na sempiternie, pasąca się za stodołą w Podwręcicach Dolnych. Czy gdzie tam. By tak rzec: “Kulfon, Kulfon, co z ciebie wyrosło i czemu nas dręczysz?”.

***

        Na koniec coś a propos “łykania narracji”. Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi: “600 milionów złotych z polskiego budżetu krajowego trafi do polskich rolników. Mamy długo wyczekiwaną zgodę!”. No, super. Naprawdę. Teraz już fajnie jest, a musi być jeszcze fajniej. Wszystko nareszcie trymuje jak powinno, swobodnie ciućka, a nawet regularnie bifurkuje. Niech schowa się Mazurek. Żebyśmy tylko zdrowi byli, a wojna hen, daleko.

        Niemniej, zanim umówimy się na oblewanie sukcesu, może uzupełnijmy wpierw niekłamaną radość naszą o konieczne dopowiedzenie? Doczekaliśmy otóż zgody Komisji Europejskiej na wydawanie pieniędzy Polaków, zgromadzonych przez Polaków w polskim budżecie, uchwalonym przez naszych parlamentarnych przedstawicieli. Czyli, że co konkretnie? Że wolność i niepodległość? Że suwerenność i niezawisłość? I że w ogóle? No przecież, że i w ogóle – aż patelnia skwierczy.

        Proszę? Że nie słychać? Jasne. Bo niby skąd i u kogo uszy, we wspólnocie ludzi zrobionych w skwarki? I kto nam buchnął grabie?

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl