Popołudniowym pociągiem wyjechałem z Mińska do Wołkowyska. Okazało się, że kierownik pociągu był Polakiem, miał on z żoną Kartę Polaka i długo rozmawialiśmy nad problemami pociągów pasażerskich kraju.

Na dworcu w bardzo zielonym Wołkowysku spotkał mnie pan Franek Rozwadowski, który jest mym przedstawicielem w tym mieście i Polka pani Danka, która wynajmuje pokoje przyjezdnym. Nie mogła mnie wynająć swego mieszkania, ale znalazła inne całkiem niezłe w domu z ogrodem u Białorusinki pani Ludy z wszystkimi zdobyczami obecnej techniki oraz sporym ogrodem.

Potem okazało się, że to dom byłego szefa KGB miasta. Oryginalnie był ukończony w 1939 r, dla naczelnika stacji kolejowej, która była bardziej poważna niż dziś bo przez nią szły pociągi Paryż – Moskwa. Właściciel domu czmychnął z nadejściem Sowietów i jego dom był służbowym domem komendantów KGB. Dom odziedziczył  syn ostatniego komendanta, późniejszy mąż pani Ludy, który jak wielu nadużywał napitków i przeniósł się do krajów wiecznych łowów. Moja gospodyni potem potem go wykupiła.  Ma syna pracującego na budowie w Soczi, a była jego żona podrzuciła jej wnuka, którego teraz wychowuje.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Jak trochę rozgadaliśmy się to okazało się, że pani Luda przez sporo lat do upadku ZSSR była szefową centrum handlowego, które rozdzielało towary na cztery rejony. W czasach gdy zaopatrzenie mocno szwankowało oczywiście najpierw ona i jej bliscy mieli to, co było im potrzebne.

Przez co najmniej 15 lat woziła do Polski papierosy i wódkę, które sprzedawała na rynku przy stadionie w Białymstoku i dla wygody miała tam nawet wynajęte mieszkanie.

Twierdzi, że oczywiście polscy celnicy mieli stale dole od przewożących papierosy ale większość papierosów na szczęście nie zostawała w Polsce ale inni gnali je nawet tirami do Niemiec.



W myśl białoruskiego prawa by zostać zarejestrowanych na kandydata i znaleźć się na biuletynach wyborczych są dwie drogi. Zakład pracy mający co najmniej 350 pracowników może wystawić kandydata jeśli na odpowiednim zebraniu zbierze się co najmniej 160 członków załogi i za tym zagłosuje.

Druga to trzeba najpierw zarejestrować „grupę inicjatywną” danego człowieka, której członkowie muszą zebrać co najmniej 1000 podpisów by on znalazł się na liście kandydatów. W praktyce oznacza to, że trzeba zebrać z 1200 podpisów bo komisja wyborcza może sporo zakwestionować.

Więc pierwszym my zadaniem było zebranie co najmniej 10 takich osób. Oczywiście wpisałem na tę listę żonę, syna i szwagierkę oraz pana Franka, który już mi pomagał zebrać podpisy pięć lat temu gdy popełniłem formalne błędy i nie zostałem zarejestrowany na „kandydata na kandydata” na posła.

Moc ludzi odmawiało mi pomocy, bo nie chcieli się narażać. Ale w ciągu dwóch dni zebrałem 11 osób i w środę rano 11 września udałem się do lokalnej komisji wyborczej. Były małe problemy bo w paszporcie białoruskim nie mam podanego imienia ojca, ale jakoś udało się złożyć papiery. A teraz czekanie na decyzje komisji wyborczej na zarejestrowanie mnie jako „kandydata na kandydaty”, którego ekipa może zbierać podpisy bym znalazł się oficjalnie na liście kandydatów.

W środę okazało się też, że już zarejestrowano czterech „kandydatów na kandydata”.

Są to : Rumirn – przedsiębiorca z Wołkowyska, Staniewski – dyrektor firmy z Grodna, Stapko – notariuszka z Wołkowyska i Pokonieczny – szef straży ogniowej Wołkowyska.

A wedle tutejszych znajomych dwie ostatnie osoby to poważne kandydatury.

Teoretycznie rejonowa komisja wyborcza ma 5 dni do podjęcie decyzji czy dany człowiek może zostać „kandydatem na kandydata” i jego ekipa może zbierać podpisy. Nie wiem czy mnie się udało, ale komisja ma się zebrać o 13 września 16:00 w piątek. Mówiąc szczerze nie lubię tego dnia, ale zobaczymy.

W Wołkowysku rynek jest czynny w czwartek, sobotę i niedziele. Więc w czwartek poszedłem rozpoznać przyszłe „pole bitwy”. Rynek jest spory, pewnie z co najmniej 200 straganami, ale kupujących było mało więc rozmawiałem z kioskarzami, którzy handlują na ogół odzieżą, butami i różnymi drobiazgami pochodzącymi z importu. Było mało kupujących co dawało szanse porozmawiać z kioskarzami. Praktycznie wszyscy obiecywali podpisać się pod wnioskiem o rejestrację mnie na kandydata.

Chciałem też kupić w części gdzie sprzedają warzywa i owoce, jajka, ale okazało się, że ich nie wolno tam sprzedawać. W praktyce oznacza to, że ludzie zamawiają u handlarzy jajka i a handlarze sprzedają je im potem „spod lady”.

Oczywiście NIE spotkałem na rynku zwolenników naszego Aleksandra Mniejszego i w różne sposoby ludzie psioczyli nań.

13 zebrała się Miejska Komisja Wyborcza, która na podstawie 3 defektów technicznych odmówiła rejestracje listy mych ludzi, by zbierali mi podpisy bym był kandydatem.

Oczywiście w poniedziałek się odwołam i marzę, że św. Tadeusz Juda mi pomoże.

Nowe książki

Wydawnictwo Fronda wydało książke „Słynne ucieczki Polaków” Andrzeja Fedorowicza. Bohaterami jej są uwięzieni a niepokonani, ci, którzy „uciekali z obozów czy więzień, skąd często nikt przed nimi nawet nie próbował uciekać. Aby dotrzeć do tych, którzy czekali na ich powrót, potrafili przejść przez wrogie kraje tysiące kilometrów”.

Ale w tej książce nie ma opowieści jak druh Baranowski były mieszkaniec Edmontonu wraz z trzema kolegami uciekł z Oświęcimia i drugi raz uciekł gdy go Niemcy złapali i wieźli by został uroczyście powieszony w obozie.

Prosi się by ktoś napisał książkę o ucieczkach z PRL- a w dwóch pomagałem. Pierwszą była ucieczka mego brata Stanisława, a drugą to ucieczka dwóch Słowaków, których z Warszawy przewieźli do Berlina Zachodniego powracający z Moskwy po festiwalu młodzieży i studentów  w 1957 r. dwaj Anglicy.

Nakładem W.A.B ukaże się książka Witolda Szabłowskiego “Jak nakarmić dyktatora”. Autor rozmawiał z kucharzami Fidela Castro, Pol Pota, Saddama Husajna, Envera Hodży i Idiego Amina. Kucharze dyktatorów to beneficjenci i zarazem ofiary swoich pracodawców. Niektórzy z bohaterów książki wciąż nie otrząsnęli się z traumy, jaką była praca dla kogoś, kto w każdej chwili mógł ich zabić. Inni wiernie służyli reżimom i do dziś nie chcą zdradzać wielu ich tajemnic.

Jest też książka “Nic osobistego. Sprawa Janusza Walusia” Cezarego Łazarewicza (Sonia Draga) – historia Polaka, który moc ucierpiał od komuny i w 1993 roku zastrzelił Chrisa Haniego, jednego z krwawych wodzów Partii Komunistycznej RPA. Waluś od 26 lat przebywa w afrykańskim zakładzie karnym, będąc tym samym najdłużej więzionym skazańcem w RPA, a nikt w Polsce nie martwi się jego losem choć były nań w więzieniu dwie próby zabicia.

Boleję, że jest kilka fascynujących książek po polsku, które nie stały się popularne na Zachodzie z winy samych wydawców, którzy nie zadbali by były one doskonale przetłumaczone na angielski.

Aleksander Pruszyński