Moja dobra koleżanka, tak długo jak ją znam, jest poważnie chora. Śmiertelne choroby miała już kilkakrotnie, i na wszystkie się leczyła bardzo skrupulatnie. Całymi godzinami analizowała opinie lekarzy, przebieg choroby, skład leków, leczenie w różnych częściach świata. A leczenie w różnych częściach świata jest różne – tego akurat dowiedziałam się od niej. Zgodnie z tą zasadą jeździła po różnych ekspertach medycyny tradycyjnej, medycyny chińskiej i alternatywnej. Kosztowały ją te poszukiwania niezłą sumkę, ale nie pomagały wiele. Choroba za chorobą, nie czyniła postępu, ale też się nie cofała. Po jakimś czasie przychodziła nowa. Zazwyczaj z czymś banalnym takim jak chrypka, czy sezonowy katar.

Zaczęłam coś podejrzewać jak kolejny kaszel stał się przyczyną podejrzenia raka płuc. Tak jak zwykle, po wielu wizytach, lekach, specjalistach i znachorach nie było ani polepszenia, ani pogorszenia. Kaszel ustał wtedy kiedy zaczął się ból golenia, niewątpliwie sygnał raka kości. A mnie dało to do myślenia, że moja koleżanka jest po prostu hipochondryczką. Nie znaczy to, że wymyślając sobie te choroby jest zdrowa, tylko że choruje na zaburzenia emocjonalne. Jakie? Zaczęłam czytać. W jej przypadku może to być nieuświadomiona potrzeba troski zarówno od osób bliskich, jak i lekarzy. Stąd te niekończące się opowieści o chorobie. Stąd też te jej pogarszające się stany, gdy wyjeżdżam i nie mogę jej wysłuchiwać i współczuć.

Przypomniałam sobie, że w dzieciństwie miała bardzo chorą siostrę, którą się wszyscy musieli zajmować, i która była oczkiem w głowie całej rodziny. Czyli jej podstawowe potrzeby emocjonalne w dzieciństwie takie jak akceptacja, miłość, poświęcania uwagi, były niespełniane, bo cała rodzina koncentrowała się na chorej siostrze. Zaczęła to sobie kompensować w wieku dorosłym. I niekoniecznie było to przejawem egoizmu i koncentracji na sobie, tylko właśnie deficytu emocjonalnego z dzieciństwa.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Zaczęłam czytać jeszcze więcej. Utwierdziłam się tylko w tym, że mam koleżankę hipochondryczkę, czyli nie udającą, tylko autentycznie chorą emocjonalnie. Co robić? Będąc jej jednym ze źródeł kompensaty emocjonalnej z dzieciństwa, nie bardzo chciałam być tą osobą pozbawiającą ją tego, czego potrzebowała. Jakkolwiek było to denerwujące, bo na przykład nigdy nie zapytała mnie jak ja się czuję, nawet jak byłam naprawdę chora. Moje choroby się nie liczyły, a jak chciałam coś na ten temat wtrącić, to i tak było to nic w porównaniu z tym czego ona doświadczała. Zapewne znacie to słynnie:

– Ach, to nic, jak ja mam ból to dopiero!  – i tak dalej, i tym podobnie, ale zawsze przebijająco.

Ale coś muszę z tą jej hipochondrią zrobić. Skoro wiem i nic nie zrobię to chyba ja oszaleję. Przygotowywałam ją przez kilka tygodni wypytując o jej ostatnią chorobę. W końcu zaprosiłam na kawę. Powiedziałam co wiem dokumentując objawami chorób  jakie ostatnio przeszła, specjalistów jakich widziała i pieniędzy które wydała. I poleciłam dobrego terapeutę. Siedziała jak wryta. Myślałam, że będzie gorzej. Nawet zgodziła się, że musi iść  na terapię. Po jakimś czasie przyznała, że faktycznie ona jako zdrowe i dobrze rozwijające się dziecko nigdy nie była oczkiem w głowie rodziców. Stąd ta hipochondria. Poszukiwała emocjonalnej rekompensaty. Hipochondria to też choroba, tylko jest to zaburzenie emocjonalne.