– Pewnie sobie pod spódnicą przypięła macierzankę.

Tak mówiła Pawerowa o Heli. Hela była niepokaźna, ani ładna, ani brzydka, ale wszyscy chłopcy do niej lgnęli. Nie wiadomo dlaczego. Nawet miała nieładne nogi ze zbyt dużymi mięsistymi łydkami i wystającymi kolanami. Do tego stopa duża, zbyt duża jak na taką małą posturę, obuta we wtedy modne buty na słoninie, czyli grubej białej podeszwie z kauczuku. Drobna twarz – może nie piękna ale jakoś tak dziwnie urzekająca. Taką której się nie zapomina.

Nie zapomniałam jej do dziś. A ileż to już lat temu było? Słyszałam jak mój o wiele starszy kuzyn mówił do kumpla, że z Heli wylewają się hormony. Jakie hormony, jaka macierzanka? Nie wiedziałam, a domysłów miałam bez liku. Macierzanka kojarzyła się z macierzą, a nie z pachnącym ziołem, a hormony kojarzyły mi się z kobiecym okresem, którego jeszcze wtedy nie miałam. Zapytałam. Mama wytłumaczyła mi, że macierzanka, to tak jak lubczyk, miała swoim zapachem zwabiać chłopców.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

– Ale lubczyk dodaje się do zupy, a nie pod spódnicę – nie dawałam za wygraną i dopytywałam dalej.

Już mi jednak nie wytłumaczyła dlaczego Hela przypinać miała macierznkę pod spódnicą, a nie przy bluzce, tak jak się robiło ze świeżymi wiosennymi kwiatkami, na przykład konwaliami, albo stokrotkami.

– A gdzie rośnie ta macierzanka? – dopytywałam dalej.

Okazało się, że nie u nas, tylko na jakiejś magicznej łące usianej polnymi kwiatami. O wylewające się z Heli hormony już nie pytałam. Już wtedy wiedziałam, że pewne rzeczy lepiej zostawić niewypowiedziane. Na przykład nie wolno było pytać, kto to był Rybakowski, i jakie to dziecko siedzi na kolanach u ojca z czasu gdy był przed wojną we Francji.

Po latach, i po wielu burzach, macierzanka mi się przypomniała poprzez Helę, gdy dowiedziałam się, że zmarła. Postanowiłam się dowiedzieć jakie to zioło, które w moim dzieciństwie określało Helę. Ponieważ w niędzyczasie znałam już wiele ziół w języku angielskim, wydawało mi się, że to najprostsza droga do poznania. Ale gdzie tam! Najpierw  przecież muszę odszyfrować jaką to ta macierzanka łacińską nazwę nosi. I dopiero wtedy wpisać w słownik angielski tę nazwę łacińską i przetłumaczyć. Skomplikowane?  Nie dla duszy zdeterminowanej uczcić pamięć Heli w taki właśnie sposób. I próbowałam, i przekręcałam, i zaczynałam jeszcze raz. I nic oprócz czczej frustracji mi nie wychodziło. Znużona, zniechęcona i sfrustrowana porażką odłożyłam to na potem. No i pojechałam do Polski. Od przyjaciółki z ogólniaka dostałam atlas ziół polskich. I w samolocie w drodze powrotnej do domu do Toronto, znalazłam. Ach, euroko! Odpwiedź, jak zwykle była prostsza niż całe moje poszukiwania, bo macierzanka to mój rosnący w ogródku od lat tymianek! Thymus vulgaris po łacinie. To było bardzo proste, a ja dorabiając sobie całą historię o Heli (i chłopcach, którzy ciągnęli za jej macierzanką) skomplikowałam sobie odnajdywanie i oznakowanie macierzanki. No cóż, równowaga musi być w życiu zachowana. Rzeczy proste komplikujemy, a skomplikowane upraszczamy. Tak było i z moją macierzanką. I z Helą. I pamięcią o niej. Ciekawe, czy ci chłopcy co tak do niej lgnęli jeszcze o niej pamiętają?