W parafii Matki Boskiej przy ulicy Davenport w Toronto z inicjatywy ks. Filipa Krauze zorganizowano przy współudziale Klubów Gazety Polskiej GTA Zaduszki wołyńskie. Ludobójstwo ludności polskiej Wołynia wspominała 92-letnia Genowefa Brzezowska-Pietrzyk, mieszkanka wsi Brzezina na Wołyniu, która w zagładzie straciła matkę i kilkoro rodzeństwa oraz kilka innych osób. Przedstawiamy część drugą obszernych fragmentów spotkania.

Genowefa Brzezowska – Pietrzyk: Ten niemiecki gospodarz to był milioner; on miał gorzelnię. Zimą kazał lód rąbać i przewozić, żeby był na lato. To było Boże Narodzenie, tam była taka siatka i z jednej strony siatki stał człowiek z młotem i bił ten lód, żeby  szedł pod siatkę. Rzucali te duże kawały na siatkę; ja stałam z jednej strony, miałam młot, ale ten Francuz – jeniec, on rzucił lód, ale to nie poszło na siatkę, tylko na moją rękę i mnie tę rękę zgniotło i krew poleciała.

Rzuciłam ten młot i mówię, chcę umrzeć, krzyczę po niemiecku, zabijcie mnie w tej chwili! A to był dzień Bożego Narodzenia. Wtedy mogli mnie tam zatłuc, bo wszyscy stanęli przeze mnie, a ja krzyczałam. Tak mi było przykro; Boże Narodzenie, zimno, a ja z tym młotem…

Życie moje było bardzo ciężkie w młodych latach…

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

W końcu otworzyli emigrację; trochę do Kanady, trochę do Ameryki, trochę do Australii. Ale albo biorą mężczyzn, albo kobiety, a  ja jestem z braćmi i jeszcze ojciec był w dodatku z nami ja i ich wstrzymywałam, bo oni przeze mnie nie mogli pojechać.

To poszłam, zapisałam się, chciałam jechać do Anglii, ale nie miałam 18 lat, więc jak przyszło do tego wyjazdu, sprawdzili papiery i wrócili mnie z powrotem.

To zaraz w obozie podrobili mi paszport podwyższyli mi lata. Bracia chcieli jechać do Kanady, ale znów ojciec był stary nie chcieli go zostawić samego.

Przyjechaliśmy do Anglii, niby na dwuletni kontrakt; myśmy dużo pracowali. Nas wzięli do fabryki bawełny. I to była tzw. praca na akord – to te Angielki przyjdą do pracy, o 10.00 jest 20 min wolnego, żeby się napić herbaty, potem znowuż był obiad, potem znowuż była herbata, a my nie! My to chciałyśmy zarobić pieniądze, więc myśmy pracowały cały czas. No to nas wyrzucili.

Potem wyjazd do Kanady,  a w Kanadzie znowu też niepotrzebni. Chciałeś jeść, głodny byłeś, idziesz do restauracji prosisz o miseczkę zupy kawałeczek chleba… Dostaniesz, ale mówią dwie godziny garnki zmywać.

Ja to jeszcze taka byłam, żebym się zgodziła, ale Ryszard to nie mógł się z tym pogodzić.

Powoli, powoli żeśmy sobie ułożyli życie;  jeśli ktoś chciał pracować, to mógł sobie ułożyć życie.

Najpierw żeśmy wynajmowali potem, mieliśmy własny dom. Jak tylko myśmy tam kupili dom, to sąsiedzi zaraz sprzedali, bo byli Anglicy i nie chcieli mieszkać przy Polakach.

Maria Paszkiewicz: Kiedyś spotkałam takiego pana, Polaka walczył w armii Andersa i znalazł się w Anglii po wojnie, ale żony wielu Polaków znajdowały się w różnych częściach świata, jego konkretnie była w Indiach, inni mieli w Afryce, później ubiegali się o wyjazd do Kanady. Po to żeby ściągnąć żonę, to rząd angielski postawił warunek; musieli podpisać pismo, że jeśli wojna rozpocznie się w najbliższym czasie to oni muszą pójść na front. To był taki warunek sine qua non.

(…)

Genowefa Brzezowska – Pietrzyk: Jak byliśmy w tych obozach, tych niemieckich więzieniach, głodni strasznie i patrzyliśmy przez kraty, jak ci żołnierze niemieccy piją i jak jedzą i śpiewają, to my z bratem mówimy, Pana Boga nie ma. Bo jak mogliśmy aż tak ciężko zgrzeszyć, żeby nas tak ukarać? Nie mamy mamy, nie mamy sióstr, nie mamy braci, już tyle krzywdy nas spotkało i teraz musimy umierać z głodu, my nie wierzymy, ja nie wierzę, że Pan Bóg jest i widzi, jak my to przeżywamy.

Było nam bardzo przykro i to było przez pewien czas, ale później, jak już byliśmy na wolności, to mówimy z bratem, teraz musimy pójść z powrotem do kościoła i nawrócić się do tego czym byliśmy.

Jak przyjechaliśmy do Kanady, ni stąd ni zowąd, ja zachorowałam. A przecież nie było OHIP-u wszystko trzeba było płacić. Poszłam do szpitala i za wszystko trzeba było zapłacić 1900 dol., a my zarabialiśmy, ja 25 dolarów na tydzień, a Ryszard – 35. I z tych pieniędzy trzeba to było jakoś spłacić. To nam zabrało rok czy ileś, a wtedy Ryszard zachorował. Kamienie w nerkach;   do szpitala,  operacja i długi.

Ale tutaj już człowiek był wolny.         Na przykład, jak byliśmy w Niemczech, to ta wieś niemiecka była katolicka, był Kościół na tej wsi, ksiądz był. Ale nam nie było wolno tam wejść, my musieliśmy nosić tę literę „P”. Takie znowuż szczeniaki niemieckie nabijali się z nas. Ja czy brat, myśmy byli jeszcze młodzi, to nieraz mówili nam chodź z nami do kościoła, chodź, chodź, nie bój się, o my ci tutaj oderwiemy to „P”. Raz się zdecydowałam i poszłam, ze mną były dwie w kościele, a trzecia poszła po policję. Policjant przyszedł złapał mnie, dał mi kopniaka, powiedział jeszcze raz przyjdziesz, to cię wsadzę do więzienia.

Ks. Brzozowski: W waszym przekonaniu, ile mogło zginąć Polaków na Ukrainie podczas tego morderstwa?

Genowefa Brzezowska – Pietrzyk: No z pół miliona. Ale ja nie mogę się z tym pogodzić, dlaczego Polska nie chce w to uwierzyć.

Pan Zbyszek: Chciałbym powrócić do tematu rodzinnych stron, interesuje mnie tutaj sytuacja tych ludzi, których żeście zatrudniali to były jakieś służące czy ten człowiek, który pomagał, jak wyście go traktowali? Czy on może miał jakiś uraz do was, gdzie mieszkali ci ludzie, czy mieszkali u was czy mieszkali obok; czy mieliście z nimi kontakty, z innymi Ukraińcami, czy to nagle tak się stało kiedy to powstanie wybuchło czy oni już to przygotowywali? I następne pytanie, czy mieliście jakąś obronę, gdy słyszeliście, że tam gdzieś się coś zaczyna, czy była jakaś szansa na to, żeby w tej sytuacji, kiedy zaatakowali Ukraińcy czy sąsiedzi, zorganizować tę obronę?

Genowefa Brzezowska – Pietrzyk: Myśmy nie mieli żadnej broni, ale mieliśmy nocne warty.



Andrzej Legienis: Ja pochodzę z Kresów, ale nie ukraińskich tylko białoruskich, urodziłem się tuż przed wojną w Wołkowysku; obecnie na Białorusi.

Chciałem tylko powiedzieć jedną rzecz, że moja mama opowiadała mi, a jej dziadek był leśniczym, co było bardzo znacznym stanowiskiem w tamtych czasach – pochodzili, tak jak ksiądz Brzozowski powiedział, ze zubożałej szlachty – i mama mi mówiła, że jak przychodził chłop w sprawach czy to lasu czy pola do jej dziadka to nie śmiał wejść chaty, tylko stał przed progiem.

Wydaje mi się, że Ukraińcy traktowani byli, niestety, jako ludzie drugiej kategorii i mieli kompleks niższości, a ten kompleks powodował narastanie agresji, która się nawarstwiała przez setki lat; jeszcze Jarema Wiśniowiecki, na pal wbijał setki Ukraińców – jak czytamy w trylogii.

Rzeczywiście chyba tak było, bo jak mój ojciec świętej pamięci, który był drobnym urzędnikiem w Wołkowysku jak przychodziła już ta destabilizacja polityczna, że z jednej strony Ruscy, z drugiej strony Niemcy, to chłopstwo białoruskie, podobnie jak na Ukrainie, chciało po prostu wziąć odwet na tych polskich panach i ktokolwiek miał ręce bardziej delikatne, to – wiadomo – był polski pan.

Mój ojciec z grupą urzędników z tegoż Wołkowyska na rowerach zaczęli uciekać. Moja mama się modliła – i od tego czasu strasznie wierzyła w Różaniec – żeby ojciec wrócił.

Mojemu ojcu rower w ogóle nie chciał jechać, musiał zawrócić do domu.

I  dowiedzieli się parę dni później, że ta cała grupa, gdy przejeżdżała przez białoruskie wsie została wyrąbana siekierami, widłami, nożami itp.

Tak że mama potem na kolanach dziękowała Matce Boskiej.

Ksiądz Brzozowski: Trzeba też dodać do tej wypowiedzi, że w strukturach ukraińskich wytworzyła się grupa takich przewodników, ideologów; oprócz Bandery były też inne nazwiska; ideologów, którzy nad tym pracowali. Przed tą całą tragedią już były struktury utworzone, czyli to nie było takie spontaniczne, tylko było przygotowane.

Tym ludziom może nigdy przez myśl nie przeszło, żeby na sąsiadów napaść, ale jak były struktury przywódcze, taka nauczycielka i inni, jakoś tam bardziej wykształceni tworzyli je. Polacy o tym nie wiedzieli, im przez myśl nie przeszło, że ktoś szykuje na nich taką zagładę.

Więc, takie czapkowanie było powszechne. Pamiętam, mój ojciec, jak wchodził do gminy, to aż mi było przykro, że on tak upokarzał siebie, że z tą czapkę w ręku stał. Ja mówię, tato  jest gospodarzem, z pochodzeniem, czemu tak się upokarza.

To było w sposobie wychowania i musimy wiedzieć o tym, że ziemianie dzisiaj przedstawiani są w naszej edukacji szkolnej, jako najgorsi ludzie, a dzięki nim powstawały szkoły, były budowane domy.

Tak, jak dzisiaj też inna ideologia wchodzi i mówi się, że trzeba tolerancji, a gdybyśmy tak zapytali jakiegoś homoseksualistę to on mówi, że by się z tego chciał wyleczyć. Powszechnie wciska się ludziom ciemnotę, że oni żądają tego, kto oni? To są jacyś ideolodzy.

Podobnie po wojnie, komuniści wstawili nam nienawiść do elit z Polski; do elity, która przez wieki podtrzymywała pierwszą Rzeczpospolitą potem szczątki drugiej, na a trzeciej już nie ma…

Tak że to był sposób zachowania tamtych ludzi; z wielkim respektem, z wielkim szacunkiem, z uznaniem do klasy, która rządziła.

I wyście tego nie wykorzystywali wobec Ukraińców, że wam się lepiej powodzi, tylko właśnie…   powszechnie traktowano się po bratersku, chociaż zawsze z pewną nutką, bo niekatolicy, nie tak się ubierają, jak Polacy i tak dalej.

Pan Antkowski: Ojciec mój wrócił po wojnie do Polski, do domu i dostał się do pracy na poczcie, nawet był tam naczelnikiem. Ale jak się dowiedzieli że on był w armii Andersa, to go brali na posterunek, tam go przesłuchiwali bili.

Moja mama miała brata tutaj w St. Catharines, do którego pisała cały czas; chodziła też tam i krzyczała przed tym posterunkiem. Tam w końcu powiedzieli, panie weź pan tę swoją cholerną żonę i niech pan idzie. I dalej go tak tam nękali, chcieli żeby donosił, bo na poczcie był telefon, chcieli wiedzieć co się dzieje. Staraliśmy się żeby wyjechać do Kanady, ale nie było tak prosto, musieliśmy podpłacić, żeby dostać ten paszport i w końcu wyjechaliśmy w 1961. roku.

Przyjeżdżamy na wiosnę, kwiecień, do St. Catharines, bo tam wujek mieszkał. Ludzie byli bardzo gościnni i zrobili takie wielkie przyjęcie. Zeszło się tych Ukraińców… Wujek nas nie uświadomił, żeby nic nie mówić. Bo myśmy myśleli, że to normalni ludzie, a to byli ci banderowcy.

Dlaczego; dlatego, że mój dziadek z mojej mamy strony był Rusinem. On nigdy nie mówił, że  jest jakimś „Ukraińcem”.

Nigdy nie należał do żadnej partii, miał żonę Polkę, moją babcię.

A to było tak, że wszystkie chłopaki, jak ojciec był Rusin, to wszystkie chłopaki byli Rusini i chodzili do cerkwi, natomiast jeżeli matka była Polką, to wszystkie dziewczęta były Polki i chodziły do kościoła. Odwiedzali się jedni z drugimi, świętowali razem.

A tutaj w St. Catharines zaczęli się organizować, mieli takie harcerstwo.Mam kolegów, którzy są Ukraińcami, nawet chodziłem na te ich harcerskie organizacje i tam im wpajali już ten nacjonalizm.

Właśnie ksiądz dobrze powiedział, że ktoś za tym stoi, bo ludzie, Polacy i Ukraińcy, przez wieki tam żyli i żyli w zgodzie. Niemcy, Ruskie z dwóch strony podburzali i  obiecywali Ukraińcom: czego wy macie tym polskim panom służyć, jak wy będziecie panami w swoim własnym kraju? A ponieważ lud był prosty, to dał się namówić.

Stanisława Antkowska: A ja jeszcze dodam dwa słowa. Mój tato, jego brat, jego szwagier i jakaś ciocia byli zamordowani przez Ukraińców, ale nigdy, nigdy nie mówię źle, nie mówię źle, bo doszłam do wniosku, że  jak człowiek jest prawdziwie taki chrześcijański, katolicki, wierzy w Boga, to nie może drugiemu człowiekowi źle robić; najwyżej się od niego odsunąć, nie mieć z nim więcej do czynienia, ale nie może mu źle robić.

I teraz jest taka obawa; Ukraińcy w Polsce – niebezpieczna sprawa; w Kanadzie – następna niebezpieczna sprawa, bo masa ludzi nie wierzy w Boga, masa ludzi jest po prostu dzicz. I nie trzeba dużo, że ten, który łazi po ulicy i nie ma nic, żeby w naszym domu okna nam wybił i nas  zamordował. I jak nie będzie wiary w Boga, a na to się zanosi na wielką skalę, to się powtórzy co samo, co było tam na tej Ukrainie, na Wołyniu i w czasie II wojny światowej.

Tak że módlmy się do Pana Boga, aby zmienił ten czas.



Ks. Brzozowski: Dodam, że mój ojciec, który stracił swojego ojca, nigdy nie wpajał w dzieciach swoich nienawiści, nigdy nie nastawiał negatywnie, chociaż mówił, że ten to jest Ukrainiec; rozpoznawał Ukraińców, znał język ukraiński, tak jak ciocia, musieli znać ten język; może nie w sposób taki, żeby książki pisać, ale porozumiewali się. Rozpoznawał Ukraińców po akcencie, po wyglądzie. Mówił tylko fakty, że to i to się wydarzyło.

I też mówił o wydarzeniach nadprzyrodzonych. Jak uciekali z Sośników wpadły konie w bagno i lejce zakręciły się w koła, a więc ani w tę, ani w tę; konie chcą iść, ale uzdy ciągną… Doznał tam takiego przeżycia nadprzyrodzonego, że ten wóz z koniem i z dziećmi został wyniesiony.

Wiem z opowiadań, że towarzyszyły tym ludziom cuda.

Też wiecie o moim bracie, że uciekali z Huty Stepańskiej  to Jan  ocalił  nas wszystkich ponieważ on zgubił się. Spadł z wozu jako kilkumiesięczne dziecko. Kiedy rodzina zaczęła się oglądać, że jednego brakuje, zawrócili szukać go. Leżał zawinięty w beciku i wtedy ktoś podbiegł, mówi, nie jedźcie tam, bo tam już wszyscy zostali zabici. I oni wrócili do tej Huty Stepańskiej i w ten sposób przeżyli. To jeszcze raz podkreślam; naprawdę, w naszych rodzinach nikt, nigdy nie szczuł na wrogów.

Janina Sieniakiewicz: Ja chciałam powiedzieć o mordach, jakie były dokonane na rodzinie mojego świętej pamięci tatusia.

To była okolica Zbaraża, miejscowość Czarny Las, kiedy doszła ta wiadomość o napadach na polskie rodziny, rodzina  gdy się zbliżała noc starała się przejść do Zbaraża i tam przebywać, bo tam było wojsko i policja i mieli ochronę; we wsi tego nie było. Pewnego dnia tego nie zdążyli zrobić; przyszedł bandyta, banderowiec, który był przebrany za kobietę i prosił bardzo o nakarmienie, bo był bardzo głodny.

Mojego taty mama, moja babcia, świętej pamięci szykowała to jedzenie i tym sposobem przytrzymał ich w tym dniu. Mój tatuś przeczuwał, że coś się może stać. On miał wtedy 14 lat. Wychodził na ganek, a banderowcy okrążyli cały dom i go zawrócili do domu.  Banderowcy zażądali, żeby oddali złoto, bo oni przechowywali i ratowali Żydów. Oni tam nie brali złota, ale po prostu też były napady na Żydów, ze strony Niemiec i oni nie mieli, ale tam jakąś biżuterię osobistą pooddawali tym Ukraińcom.

Wtedy zaczęły się prośby mojego taty; babcia i dziadzio prosili, żeby z nimi robić co chcą, tylko żeby te dzieci puścić.

Było ich w sumie 7 osób, 5 dzieci, babcia no i dziadek. Jednego z tej grupy bandytów babcia rozpoznała i bardzo prosiła – mówiła, słuchaj, ja z twoją mamą do szkoły chodziłam, zróbcie co chcecie z nami, ale puśćcie te dzieci. Najmniejsza Kasia miała 8 lat, ona też zaczęła prosić, że życia jeszcze nic nie widziała i żeby ją puścili.

Banderowcy mieli rozmowy między sobą i zadecydowali, że jednak nie; że jak bić to wszystkich. Wtedy już nie było żadnej prośby, tylko ze strony świętej pamięci mojej babci i dziadzia o odmówienie wspólnej modlitwy.

Wszyscy oni poklękali i się modlili w domu, a to bardzo rozśmieszało tych bandytów.

Po skończeniu  modlitwy powiązano im ręce i poprowadzili ich do lasu, gdzie była jama wykopana. Już wcześniej tato idąc przez las w czasie dnia widział tę jamę, ale nie wiedział że ta jama jest dla nich. Postawili ich rzędem. To był dziadek, mój tato, babcia i wszystkie ciocie, powtarzam, w sumie 7 osób, kiedy oddali strzał do mojego dziadka, tato zaczął uciekać.

Była to pora żniw więc zboże ziemniaki były dosyć duże. Tato miał 14 lat. Już było trochę ciemnawo i on  skrył się w ziemniakach, a oni wszyscy szukali, a było ich 14 osób, bo na jedną osobę było dwóch banderów, nawet na tę Kasię, która miała 8 lat –  dwóch banderów ją prowadziło do lasu. Oni byli zmyleni, bo w zbożu nie znaleźli mojego taty. Myśleli, że uciekł już daleko, do Zbaraża, bo tam była droga przez pola do Zbaraża. Mój tato leżał do rana  i poleciał do Zbaraża, tam była rodzina,  powiedział, że jego rodzina jest wymordowana w lesie. Te ciotki też próbowały uciekać, ale nie do zboża tylko w las, więc oni ich połapali i siekierami porąbali.

Wtedy razem z rodziną i z obstawą było ich dwóch czy trzech z bronią poszli w dzień i pozbierali zwłoki zabitych ciotek, wzięli do stodoły, pomyli i trumny kupili i był pogrzeb w kościele.

Kiedy już było odprowadzenie zwłok na cmentarz to na cmentarzu też byli ci bandyci, chcieli zabić mojego ojca, ale ojciec już przyszedł z obstawą i wtedy oni widzieli, że jest   bardzo obserwowany. W drodze powrotnej kiedy opuszczał cmentarz obstawa mówi,  że ty jesteś obserwowany, to będzie się coś działo, ty idź przodem i jeden z banderów wyciągnął broń i chciał go po drodze do domu zabić, a wtedy z tyłu ktoś w niego strzelił i zabił.

To są bardzo przykre przeżycia może mniej takie dokładne, jak pani, bo pani to sama przeżyła, a to są z opowiadań.

Miałam też dużo zdjęć, ale to wszystko w Polsce zostało. Tato po tych wszystkich przejściach zachorował na serce i w wieku 44 lat zmarł.Mama jeszcze żyje, ma 92 lata cieszy się bardzo dobrym zdrowiem, nie bierze leków, jest fizycznie bardzo sprawna.

Dlaczego napadli na rodzinę ojca? Bo tam była rodzina mieszana, ojciec był Polakiem, mojego taty ojciec był policjantem, nazwisko Siniakiewicz, rodzina była bardzo wykształcona i dobrze im się powodziło

Pan Antkowski: Ja uważam, że powinniśmy się modlić, żeby się nie dać sprowokować czy to Ukraińcy, czy Białorusini czy Polacy czy ktokolwiek; bo jeżeli się damy sprowokować i Pan Bóg nas poprowadzić tą drogą to przepadniemy…

     notował ak