Viktor Orban powiedział niedawno, że małe kraje nie stać na głupich liderów. Można się tutaj spierać o to, czy duże kraje na to stać, ale większość z   tak zwanych „dużych demokracji” rządzona jest „na autopilocie”; przychodzą rządy, jedne z prawa, drugie z lewa, trochę podatków zmniejszą, inne trochę zwiększą, wszystkie pożyczają pieniądze zwiększając zadłużenie, wszystkie prowadzą mniej więcej podobną politykę, jeśli chodzi o sprawy społeczne, a inercja biurokracji sprawia, że polityczne zakręty zabierają tyle czasu ile zmiana kursu lotniskowca z grupą okrętów towarzyszących…

I widać pod tym wszystkim niewidzialną rękę; czyli ten stały aparat władzy…

Czasem jednak zdarzają się turbulencje – nie tak dawno sam miałem okazję doświadczyć gwałtownych turbulencji, kiedy to wyłącza się autopilot bo warunki  przekraczają zaprogramowane ekstrema i samolot zostaje w rękach pilota.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

W przypadku państw też się tak zdarza że przejść trzeba na ręczne sterowanie. Co to oznacza?

Konieczność szybkiego podejmowania decyzji, które mogą być niepopularne; które mogą mieć bardzo poważne następstwa, które są ryzykowne.

Właśnie w niektórych sytuacjach tak jest, że trzeba wypowiedzieć wojnę, albo pozbawić przywilejów, jakąś znaczącą grupę społeczną, aby  przeprowadzić państwo czy gospodarkę państwa przez okres zawirowań.

Do tego właśnie potrzebni są politycy z jajem; politycy, którzy nie boją odpowiedzialności i niepopularności, którzy nie zaczynają dnia od studiowania co tam na FB o nich napisali i jakie mają słupki w sondażach.

Po prostu, czasem wymagane jest zdecydowane działanie w klasycznym wydaniu.

Piszę o tym wszystkim, bo turbulencje, jakie przechodzi Kanada pokazują jak miałki jest jej rząd, jak nie potrafi rządzić, jak boi się podejmować decyzje, jak działa na przeczekanie,  pogarszając sytuację, w której znalazł się kraj.

Z jednej strony, mamy do czynienia z niezadowolonymi Indianami i tak zwanymi „protestami solidarnościowymi”, które dały okazję do pokazania się różnego rodzaju działaczom,  całej tej menażerii, która na co dzień siedzi zaszyta w starbucksach, gdzie knuje jak dokopać wielkim korporacjom albo wysłać nas wszystkich do jaskiń bez ciepłej wody, żeby planeta mogła odetchnąć.

Blokady, które postawiona na torach kilkanaście zostały zdelegalizowane przez  sądy, mimo to wyroki tych sądów nie są respektowane, policja nie interweniuje.

Ja się policjantom nie dziwię, bo po co narażać własną karierę, a nawet własną wolność – przecież jakikolwiek gwałtowny gest może takiego policjanta zaprowadzić do więzienia,  zwłaszcza gdy ma do czynienia ze świętymi krowami.

No i sparaliżowało nam transport kolejowy na pół kraju.

Oczywiście jest jeszcze transport drogowy, ale koleją wozi się taniej, a tory nieużywane wymagają później konserwacji, słowem koszty, koszty, koszty w sytuacji kiedy kraj jest po uszy zadłużony, a budżet niedomknięty.

I w tym wszystkim mamy premiera, który dialoguje z jawnymi sabotażystami, który daje sobie narzucać narrację zamiast przewodzić krajowi i pokazywać jak sensownie tego rodzaju rzeczy załatwiać; że negocjacje z kimkolwiek nie mogą być prowadzone przy pomocy szantażu.

W tym momencie Trudeau dał do zrozumienia, że jeżeli chce się być w Kanadzie poważnie potraktowanym to trzeba „wyjść na tory” – gdzieś tam włożyć kij w szprychy i spowodować komuś innemu wielkie problemy. Oczywiście,  trzeba być przy tym uprzywilejowaną mniejszością seksualną, rasową czy inną, żeby funkcjonariusze obchodzili się jak z jajkiem, a nie z miejsca bili po tyłku.

Kolejna sprawa to chińska pandemia. Możemy się zastanawiać nad samym wirusem; że może wypuszczony, a może zadaniowany…                Chińczycy podejmują bardzo radykalne działania, dlatego że mają przypadki śmiertelne, że jednak ileśtam ludzi umiera, nie wiadomo  do końca co ten wirus robi, jak zmutuje i tak dalej.

Wypadałoby więc prawdopodobne przypadki izolować, skoro nie ma szczepionki ani żadnego leku. Kwarantanna jest jedną z podstawowych metod działania zdrowia publicznego. Tymczasem w Kanadzie nie ma nawet jednolitego podejścia do tego zagrożenia, inne jest w każdej prowincji, a rząd federalny zaleca „samo-kwarantanny”. Śmiech na sali.

Znów mamy więc do czynienia z sytuacją, która wymagałaby lidera, a tego lidera nie ma. Pomijam już samo nieprzygotowanie tutejszej służby zdrowia na jakiekolwiek masowe zagrożenia; przepełnienie szpitali, liczba łóżek nie zwiększa się od lat, a przyjeżdża cały czas tabun schorowanych ludzi z całego świata na tzw. uchodźstwo . I znów sytuację powinno się jakoś rozwiązać; ludzi tych przyjmować z sensem, a nie po to aby, pokazać jacy  jesteśmy fajni, przy okazji  wypełniając globalistyczne zlecenia.

Tak więc na pytanie, „czy leci z nami pilot” odpowiedź jest niestety mało budująca…

Andrzej Kumor