“Gwałt niech się gwałtem odciska” – nawołuje Poeta w “Odzie do młodości”. Ale nie tylko gwałt może się odcisnąć. Obstrukcja także, a to za sprawą art. 121 ust. 2 konstytucji, który stanowi, że jeśli Senat w przeciągu 30 dni od skierowania do niego ustawy uchwalonej przez Sejm nie podejmie żadnej uchwały w jej przedmiocie, to znaczy – ani że wnioskuje o odrzucenie ustawy, ani że ją aprobuje, ani – że wnosi jakieś poprawki – to wtedy ustawę uważa się za uchwaloną “w brzmieniu przyjętym przez Sejm”.

Toteż o ile przez ostatnie 29 dni  obóz “dobrej zmiany” a zwłaszcza – rządowa telewizja – nie  szczędziła oskarżeń i gorzkich wyrzutów pod adresem pana marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego – całkiem zresztą słusznych –  że wobec nowelizacji kodeksu wyborczego przywidującej głosowanie korespondencyjne dla wszystkich obywateli stosuje on obstrukcję – to w dniach ostatnich (chyba rzeczywiście zbliżają  się zapowiadane “dni ostatnie”), sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Tym razem obstrukcję próbowali stosować senatorowie  z obozu “dobrej zmiany” po to, by ten 30-dniowy termin upłynął bezskutecznie to znaczy – bez żadnej uchwały Senatu, a wtedy nowelizacja automatycznie zostałaby uznana za uchwaloną, w dodatku – całkowicie zgodnie z konstytucją.

Teraz uwijać się musiał pan marszałek Grodzki, bo jeśli wszyscy senatorowie prorządowi będą chcieli zabrać głos w debacie, to czasu może mu nie starczyć.  Okazuje się, że i pan marszałek Grodzki  potrafi potykać się o własne nogi. Oczywiście desperackim rzutem na taśmę  Senat uchwałę podejmie, ale jeszcze kilka godzin przedtem, inicjatywa najwyraźniej była po stronie senatorów należących do obozu rządowego. Ale stało się; że Senat nowelizację tę rzutem na taśmę odrzucił w całości.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Jednak podchody pod nadchodzące wybory prezydenckie nie sprowadzają się tylko do wykorzystywania zapisów konstytucji dla realizowania diametralnie różnych politycznych celów – w końcu za to właśnie kochamy demokrację – ale  obejmują również działania w sferze faktów. Otóż od pewnego czasu niczym króliki, albo “koncepcje” w głowie Kukuńka, mnożą się spekulacje związane  z felonią pobożnego posła Jarosława Gowina, który uznał, że może Naczelnikowi Państwa stawiać twarde warunki z powodu posiadania w Sejmie 18 posłów. Toteż można było się spodziewać, że taki wirtuoz intrygi, za jakiego nie bez powodu uchodzi Naczelnik Państwa, całą swoją pomysłowość skieruje na wyłuskiwanie posłów z frakcji pobożnego posła Gowina.

Nawiasem mówiąc, na pojawienie się pogłosek o felonii posła Gowina w euforię wpadło wielu działaczów (“Iluż wielkich działaczów wyjrzało z rozporka” – dziwował się poeta, ale oczywiście inny) z obozu zdrady i zaprzaństwa. Czasami można było odnieść wrażenie, jakby “już byli w ogródku, już witali się z gąską…” – ale było to typowe dla naszych Umiłowanych Przywódców mierzenie sił na zamiary. Rzecz w tym, że obóz dobrej zmiany dysponuje w Sejmie 235 mandatami. Gdyby tedy cała nieprzejednana opozycja, to znaczy – Koalicja Obywatelska, Lewica, Polskie Stronnictwo Ludowe i 18-osobowa frakcja pobożnego posła Gowina zrobiła kupę, to i tak miałaby zaledwie 231 posłów, a więc “gołą” większość bezwzględną. Tedy wystarczy, że Naczelnikowi Państwa udałoby się oskubać frakcję pobożnego posła Gowina z kilku posłów, by cały ten machiavelliczny  plan spalił na panewce.

A wygląda na to, że  trzech posłów właśnie udało się Naczelnikowi Państwa wyłuskać, toteż nieprzejednana opozycja w takim uszczuplonym składzie nadal nie miałaby większości potrzebnej do przepychania czy odrzucania ustaw, ani do przeforsowania konstruktywnego wotum nieufności dla rządu, to znaczy – z jednoczesnym wskazaniem nowego premiera.

Sytuację mogłoby zmienić albo w jedną, albo w drugą stronę 11 posłów Konfederacji – i to jest właśnie przykład sytuacji, gdy ugrupowanie marginalne  może w sposób istotny wpłynąć na politykę państwa. Ale dotychczasowe deklaracje polityków Konfederacji nie zapowiadają żadnego ruchu ani w tę, ani w drugą stronę, toteż sytuacja niemal patowa może przeciągnąć się również na okres po wyborach prezydenckich.

Tym bardziej, że przed Naczelnikiem Państwa jest jeszcze jedna przeszkoda do pokonania  w postaci niezawisłego Sądu Najwyższego. On to bowiem orzeka o ważności wyborów, a z dotychczasowych deklaracji, które rozjątrzeni politycznie sędziowie wygłaszali nawet z ostentacją wynikało, że prawdopodobieństwo uznania wyborów na prezydenta Dudę za ważne nie było specjalnie duże. Aliści pan prezydent, w dniu, w których zakończona została 6-letnia kadencja pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, mianował p/o Pierwszego Prezesa pana prof. Kamila Zaradkiewicza.

W normalnych okolicznościach jego zadanie sprowadzałoby się do zwołania Zgromadzenia Ogólnego SN, które przedstawiłoby panu prezydentowi 5 kandydatur na stanowisko Pierwszego Prezesa, a spośród nich pan prezydent mianowałby jakiegoś swego faworyta. Ale sytuacja nie jest przecież normalna, podobnie jak i całe nasze nieszczęśliwe państwo, toteż nominacja prof. Zaradkiewicza wywołała zaniepokojenie całego Salonu, czego wyrazem było zlustrowanie profesora – że jest sodomitą, a przy tym prawdopodobnie narkomanem.

Lustrację przeprowadziła żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika, który – jak wiadomo – w ogóle przeciwny jest lustracji – ale tylko “dzikiej”. A jaka lustracja jest “dzika”, a jaka nie? To proste, jak budowa cepa; “dzika” lustracja, to taka, kiedy lustrują naszych, a ta szlachetna jest wtedy, gdy my lustrujemy jakichś takich nie naszych.

Zlustrowanie prof. Zaradkiewicza przez żydowską gazetę dla Polaków wywołało dysonans poznawczy w środowisku sodomitów, tradycyjnie uważających Judejczyków nie tylko za swoich sprzymierzeńców, ale i protektorów – jednak  w swojej zapamiętałości na odcinku sodomskim i gomoryckim, najwyraźniej nie zdają sobie sprawy z tego, co to jest sławna “mądrość etapu”, którą pan red. Michnik i cały Judenrat “Gazety Wyborczej” tradycyjnie się kieruje. To zresztą ciekawe zjawisko, które powinni  spenetrować jacyś uczeni doktorowie – jaki jest mechanizm dziedziczenia skłonności do kierowania się mądrością etapu – bo ta skłonność jest niewątpliwie dziedziczna, jako że występowała jeszcze za pierwszej komuny wśród antenatów obecnego redakcyjnego Judenratu.

Ale dintojra w niezawisłym Sądzie Najwyższym to będzie – jak to pisał Kurt Vonnegut o tak zwanym “przeczesywaniu terenu” – rodzajem gry miłosnej po orgazmie zwycięstwa.

Tymczasem co mówi nam ostatni sondaż IPSOS? Że pan prezydent Duda uzyskałby 42 procent głosów, Szymon Hołownia – 15, Władysław Kosiniak-Kamysz – 12, posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska – 7, Krzysztof Bosak – 6,  przywódca polskich sodomitów Robert Biedroń – też 6 – a 11 procent jeszcze nie wie, kogo by tu poprzeć.

Jeśli tak, to będzie druga tura, do której obok pana prezydenta Dudy przejść może Szymon Hołownia, którego wynalazł pan Michał Kobosko, do niedawna działający we wpływowym waszyngtońskim think-tanku “Rada Atlantycka”, w którym są i wojskowi i bezpieczniacy i banksterzy, zaś wśród tubylczych doradców pana Hołowni jest pan generał Różański i pan Jacek Cichocki – ongiś minister spraw wewnętrznych i koordynator bezpieczniackich watah. Słowem – i Amerykanie i stare kiejkuty i bezpieczniacy – więc czegóż chcieć więcej?

Widać, że reżyser tubylczej sceny politycznej kieruje się spiżową wskazówką Józefa Stalina, że najważniejsze  jest przedstawienie wyborcom właściwej alternatywy. A która jest właściwa?

Ta, kiedy bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane. I o to właśnie chodzi, po to się wszyscy tak wokół tego uwijamy.

 Stanisław Michalkiewicz