W końcówce 2018 roku miałem okazję przebywać w Chinach, na koncertach z Krakowską Młodą Filharmonią. Był to cykl koncertów noworocznych. Oprócz prób i koncertów był też czas na obserwację tego, jak żyją ludzie w innych krajach. Ponieważ ciekawość świata mnie wciąga, dlatego też, przy okazji podróżowania po tym olbrzymim kraju, miałem okazję podpatrzeć nieco jak żyją Chińczycy i porównać ich poziom życia choćby do naszego. Dziesięć dni obserwacji to dużo i mało. Podróżowaliśmy samolotem i autobusem po kraju. Poza Pekinem, gdzie tylko lądowaliśmy, podpatrzyłem życie mieszkańców Chengdu i Bazhong. Chengdu ponad 10-milionowe miasto, stolica prowincji Sichuan. Jest to jedna z bogatszych prowincji w Chinach. I choć to grudzień wokół niezwykle zielono.

        Przez lata wkładano nam do głowy, że Chiny to niewolniczy kraj, biedni i głodni ludzie, pracujący za przysłowiową miskę ryżu na państwowej plantacji. Nawet dzieci zmuszane są do niewolniczej pracy… Przez lata też, bogatsze i sprytniejsze kraje świata upychały i lokowały w Chinach swoje biznesy, wykorzystując do tego liczną, tanią i cierpliwą siłę roboczą “ludu pracującego” Chin. Bo przecież w Europie zaczęły obowiązywać nowe różne prawa, zakazy, restrykcje, “ekologia”, etc.

        Ponadto przepisy fiskalne w rożnych krajach (i inne ograniczenia surowcowo–materiałowe) sprawiły, że przenoszono do Chin Ludowych całe gałęzie przemysłu różnych maści. Przez lata biedne Chiny urosły gospodarczo na tyle, aby dzisiaj śmiało konkurować z najmocniejszymi gospodarkami tego świata. Państwo to stało się potęgą gospodarczą w sposób niekontrolowany z pozycji Europy. Między bajki należy odłożyć mit o biednych Chinach. Z tego co ja widziałem kraj szokuje na każdym kroku. Chengdu, w którym mieszkałem na 28 piętrze hotelu (który miał 43 piętra), obok stały dwa banki. Jeden na około 100 pięter, a drugi… jeszcze wyższy. Dachu nie widziałem, bo był w chmurach. Pojazdy napędzane elektrycznie bądź hybrydowo. Pojazdy jednoślady: motocykle, motorowery, skutery, motorynki, hulajnogi etc. na… prąd elektryczny. W myśl zasady, że “w nocy ładujesz, a w dzień podróżujesz”. Cały transport w mieście odbywa się przy pomocy tychże motorynek i skuterów, które poruszają się bezszmerowo. Moje zdziwienie było wielkie, gdy stojąc na skrzyżowaniu, wielkim skrzyżowaniu ulic (po 8 pasów w obie strony) nie czułem zapachu spalin. Pomyślałem wtedy… a w Krakowie smog 😉  Wszędzie króluje elektronika. Nawet grajek uliczny ma obok swojego kapelusza kod kreskowy swojego konta bankowego!

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Czego to oni nie wymyślą. Nie ma biletów papierowych w komunikacji miejskiej. Bilety zastępują wszechobecne karty plastikowe, które po przejechaniu trasy metra, są oddawane i rozmagnesowywane do ponownego użycia. Karty nie mają numerów, nazw, dat ani innych widzialnych identyfikatorów. Tylko czytnik bramki lub bramkarza “wie wszystko”. Wpuści lub nie wpuści… za bramkę. Przy moim hotelu stała też “niewinnie” nieduża szafka? Do czego? Otóż, był to był automat do… pakowania mokrych parasoli, by nie wnosić ich do wewnątrz. To samo rozwiązanie stosuje się przed biurowcami i bankami. Po co?

        Po to, by w wentylowanych automatycznie pomieszczeniach (okna nie są otwierane) i przy czynnych klimatyzatorach, nie zbierały się dziesiątki litrów wody, z wilgotnego powietrza w biurach i lokalach. W takich biurowcach (mających po kilkadziesiąt pięter) pracuje po kilkanaście tysięcy osób. Pod biurowcami zlokalizowane są liczne – nazwijmy to – “punkty gastronomiczne” dla pracowników. To następny szok, który mnie spotkał. W cenniku (oczywiście po chińsku) widnieje kilka pozycji menu. Obok nazw potraw – kod kreskowy banku “restauratora”. Klient podchodzi do cennika, menu i przykłada ekran swojej komórki do tegoż “obrazka”. Kliknięcie i… zapłacone. Praktycznie nikt nie używa waluty.

        Inwigilacja przez kamery wszędzie a pracownicy ochrony pilnują… kamer. Kamery natomiast pilnują pracowników i mienia. Nic nie ujdzie ich uwadze, Są niezawodne, ba są nieodłącznym ogniwem w systemie codziennych obowiązków. Nikt lepiej jak kamera nie dopilnuje… wszystkiego. Ponadto w mieście istnieją całe centra monitoringu. Praktycznie nie ma miejsca, gdzie kamera nie zagląda. Pytałem miejscowych co oni na to? Bo mnie to zastanawia? Oni natomiast mówią wprost: “trzeba umieć z tym żyć”. Jest nas 1,3 miliarda. Musimy jakoś wychodzić naprzeciw różnym sytuacjom losowym. Nie zaszkodzi choć trochę zatrzymać czas lub nawet go cofnąć. Kamera to nam daje! Widziałem zabawną dla mnie sytuację: kierowca motorynki przywozi zapakowane świeże mięso do restauracji. Naprzeciw niemu wychodzi kucharz lub ktoś z pracowników, przykładają sobie wzajemnie ekraniki komórek i… zapłacone. To jak “pocałunek” małej pandy, tkliwie przytulającej się do matki. (Bo pandy – symbol Chengdu – mieszkają w Panda Park, to – sam widziałem – atrakcja dla wszystkich).

        Wyposażenie hotelu na bardzo wysokim poziomie – standard. Ale taki standard, że dech zapiera. Jeżdżę trochę po świecie, ale takiego wyposażenia i wygód to widziałem. Wyżywienie oczywiście chińskie, pałeczki na co dzień. To (przyznaję) sprawiało mi kłopoty, ale czego się nie robi dla poznania świata i nowych przygód. “Dobry chińczyk nie jest zły” (myślę o kuchni). Choć z ryżem na razie się rozstałem!

        Teraz ponownie zjechałem na parter i zacząłem oglądać się za zwykłymi ludźmi. Co oni robią? Czy są zadowoleni? Czy to bogactwo, obok którego codziennie się przemieszczają, jest też dane im? Czy to ich nie deprymuje. Jak im się żyje? Ludzie pracy, tzw. klasa robotnicza dumna jest z tego, że ich codzienny trud, wysiłek (elektryka, spawacza, sprzątaczki, zbrojarza, malarza, ochroniarza, kucharza, kelnera, listonosza, elektronika, policjanta czy recepcjonisty), przyczynia się do tego obok czego przechodzą. “Jesteśmy dumni z tego co mamy, bo to jest nasz dom” – mówią. Tymi rękoma (pokazują dłonie) to zostało zbudowane. To wszystko dla ludowej ojczyzny. Made in China. Tylko… czy to są jeszcze Chiny Ludowe?

Andrzej Kalinowski, fotoreporter, wielki podrożnik

 Współpraca: Maria Szpara