Gdzie zakazuje się słów, tam lada dzień zakaże się również sprzeciwu. Przy czym jedno i drugie urzeczywistni się w imię prawa, zatroskanego o nas – z nienawiści do nas. Z nienawiści ubranej w szeleszczący kostium praworządności.

        Ludzie umierają. Smutna konstatacja, lecz życie ma to do siebie. To również. Ot, ktoś nagle znika, komuś innemu światło gaśnie – i nic nikomu poradzić na to się nie daje. Bóg tak skonstruował nam świat, że tylko nienarodzone umrzeć nie musi. Musi coś w tym być. W każdym razie na mój rozum biorąc.

CZY PACJENT ZABIJA

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Tak, ludzie umierają. To znaczy ci inni ludzie. My nigdy nie umrzemy. Oni tak, ale my? W życiu. Czego uczą nas nasze osobiste doświadczenia. Inni zaś umierają a to ze starości, a to z miłości, a to znowu z choroby jakiejś. Czy tam “nagła krew” zaleje, tą czy tamtego. Czasami doprawdy trudno się dziwić. Gdy komuś strzeli do głowy, by – powiedzmy TVN oglądać dłużej niż guzik na pilocie nacisnąć – krew naturalnie, że może zagotować się, wylać (czy tam rozlać) i wtedy takiemu absztyfikantowi wraz z krwią wyparowuje życie. Zdarza się, boć głupców nie sieją, tacy plenią się sami, obficiej od barszczu. Nie tego z uszkami. Od barszczu Sosnowskiego.

        Niemniej martwych głupców – nikogo tak bardzo nie ma jak ludzi martwych, mówiąc na marginesie – martwych głupców, skoro ich już nie ma, tym bardziej zostawmy nie istniejących samym sobie. I zostawiwszy, wędrujmy dalej.

        Między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca rozstaje się z życiem, tygodniowo, około półtora tysiąca osób. Zwykle. Plus kilkuset nieszczęśników dziennie, jeśli uwzględnić okoliczności w postaci pozamykanych na głucho przychodni, pełnych personelu przerażonego mimo “wyszczepienia” po dziurki w nosach oraz lekarzy, nie mniej niż personel owładniętych strachem. I też mimo przyjętych zastrzyków. Ciekawostka taka.

        I są to skutki, które widzą wszyscy, choć mało kto przyznaje się do rozumienia związków przyczynowo-skutkowych z tak zwanym ciągiem dalszym. Mianowicie dramatyczny wzrost liczby postępujących migiem wirusowych zapaleń płuc. Czy tam nadkażeń bakteryjnych, kończących się równie źle i podobnie prędko.

MY SĄ KITLEROWCY

        W skołowanych narodowych łepetynach rodzi się więc pytanie: jak zmusić lekarzy do leczenia pacjentów? Dystans, maseczki, to i tamto, sanitarne przepustki żeby czuć się bezpiecznie w gronie zabezpieczonych. Wezwania do odpowiedzialności za wszystkich wreszcie. A co z naszym prawem do leczenia? Cisza odpowiedzią.

        Strach “białych fartuchów” – nazywanych niesłusznie acz obrazowo “kitlerowcami” – strach przed wirusem niosącym realne zagrożenie, dla wielu zagrożenie śmiertelne, jeszcze daje się zrozumieć. Pacjenci dobijają się do drzwi POZ, za klamki łapią, dłoni nie myją, noski odsłaniają, kaszlą, kichają i prychają, siejąc dookoła nie wiadomo czym, tym samym narażając pielęgniarki i lekarzy na nie wiadomo co. Z kolei lekarze pielęgniarki i personel pomocniczy narażają siebie i swoje rodziny, przy okazji generując mnóstwo problemów o charakterze poza medycznym. Mało tego. Ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z Covid, to jest Grzesiowski Paweł, wylicza: lekarze rodzinni działają na własną rękę bez wytycznych i zaleceń dotyczących wskazań, choć dwa lata po wybuchu pandemii powinni już dysponować jasnymi instrukcjami: co konkretnie robić, jak postępować, jakie leki, w jakich dawkach i w jakich okolicznościach stosować wobec jakich pacjentów. Tymczasem w leczeniu podstawowym, to jest właśnie w wymiarze POZ, która zafiksowała się na teleporadach, testach, kwarantannach i samoizolacji, stosuje się wyłącznie leczenie objawowe. Czyli leki przeciwzapalne i przeciwzakrzepowe bądź wziewne sterydy, a nie wolno stosować na przykład antybiotyków.

FUNERALIX RAZ

        Z drugiej strony środowisko medyków pracujących w szpitalach narzeka, że pacjenci zbyt późno zgłaszają się do nich, już z rozwiniętymi powikłaniami płucnymi, a następnie, jako najciężej chorzy, reagują na leczenie najwolniej bądź wcale nie reagują.

        Dodajmy do wszystkiego rosnący niedobór łóżek szpitalnych, skutkujących oczywistym obniżaniem parametrów kwalifikujących do przyjęcia na leczenie, a inaczej: wyznaczającym parametry pozwalających przyjąć na oddziały jedynie najciężej chorych. Czy to zamieszanie, zapytajmy, ów komiczny brak konsekwencji i kompromitujący brak troski o pacjenta, czy aby nie nosi to znamion ludobójstwa?

        Taki obrazek weźmy: dziecko z kaszlem, nasilającym się stopniowo od paru tygodni. Lekarka nie chce przyjąć dziecka w POZ. Tylko teleporada. Nie osłucha. Dlaczego? Bo nie. Matka błaga rejestrację, mało do nóg nie padają, ojciec wzywa policję, policjanci wykonują notatkę. Tyle mogą. Rodzice mogą też poszukać innego lekarza. Polska to wolny kraj i każdy może sobie lekarza wybrać wedle uważania. Całe szczęście, prawdę powiedziawszy, albowiem lekarza przyjmującego prywatnie koronawirus albo nie ima się wcale, albo u takich medyków obyczaje łagodzą zagrożenie do poziomu akceptowalnego. To jest pieniądze łagodzą, nie żadne obyczaje. Na poziomie podstawowej opieki zdrowotnej aktualne obyczaje wskazują trzy, powszechnie stosowane jeden po drugim, tryby kuracji: “Teleporadix”, “Respiratorix” oraz “Funeralix”. Ta ostatnia procedura nie wymaga wskazań lekarskich.

GRA W NIEUFNOŚĆ

        Wracając do wspomnianego wyżej przypadku chorego dziecka, lekarz skasował, co należało mu się słusznie, osłuchał dziecko, a wypisując receptę na antybiotyk, przedstawił rodzicom diagnozę: ostre zapalenie oskrzeli.

        Teraz proszę wyobrazić sobie, co mogło stać się z dzieckiem, gdyby wobec nadwiślańskiego, powszechnego systemu ochrony zdrowia, rodzice wykazali tylko odrobinę mniej determinacji. Wychodzi na to, że racjonalizm tak w teorii jak w praktyce, nakazuje nam zastąpić zasadę ograniczonego zaufania, zasadą nieograniczonej nieufności. To znaczy albo to, albo zabawa w ryzyko. Gra w ruletkę. Naprawdę mamy tak grać o zdrowie i życie? Swoje i swoich bliskich?

        W takim absurdalnym świecie wylądowaliśmy, z takimi absurdami przyszło się nam borykać w drugiej dekadzie XXI wieku. Generalizując: żyjemy w świecie, którego sobie nie wybieraliśmy, i w którym medycyna już od dekad komercjalizuje się na potęgę. W którym szczepionką nazywany jest preparat inżynierii genetycznej, zamieniający ludzkie komórki w bioreaktor, produkujący “białko kolca”. Do tego o nierozpoznanej biodystrybucji i farmakokinetyce w organizmie, oraz wpływie na tenże organizm. W którym koncerny farmaceutyczne prowadzą badania nad skutecznością preparatów, które same produkują, a następnie chwalą się wynikami. Rewelacyjnymi rzecz jasna. Rewelacyjnymi z definicji. Parafrazując klasyka: “Nierewelacyjne badania nie wchodzą w żadna rubryka”. I już.

        Jeszcze inna wymiana zdań poniżej. Przepraszam za wykropkowanie, ale dosłownie zacytować nie mogę.

ŁZY NA ELEWACJACH

        – Co się stanie, gdy kilka dni po “szczepieniu” umrze jakieś dziecko? Otóż nic się nie stanie. Tak to załatwia się w Polsce, żeby nigdy żaden zgon nie był “od szczepionki”. I dlatego w Polsce szczepienia są takie bezpieczne.

        – Do czasu, aż któryś zrozpaczony ojciec, nie mogąc dojść sprawiedliwości drogą sądowo administracyjną, weźmie siekierę i uj*** łeb lekarzowi, który zabił mu dziecko “szczepionką”. Temu albo i panu ministrowi jednemu z drugim.

        – Niekoniecznie siekierą. Mamy w Polsce trochę myśliwych na przykład.

        – Jeśli byłoby to moje dziecko, lekarz i jego rodzina by tego nie przetrwała. Pewnie przed aresztowaniem pociągnąłbym kilku polityków i ich rodziny. Ale to się nie stanie, bo do tego nie dopuszczę. Nikogo nie zamierzam krzywdzić. Tak tylko ostrzegam, żeby się opamiętali.

        I wreszcie rodzaj podsumowania: “Fundamentalna różnica pomiędzy przeciwnikami i zwolennikami szczepień jest taka, że ja naprawdę chcę, żeby moje obawy co do szczepionki okazały się bezpodstawne, i życzę wszystkim zaszczepionym zdrowia. Natomiast zaszczepieni marzą o tym żebym jako nie zaszczepiony zdechł na covid”. Cóż. Odrzucając pewną nadwrażliwość, która sama w sobie wydaje się właściwą, nie da się z powyższym polemizować.

        Polki i Polacy umierają więc, ale czy z tego powodu na elewacjach budynków należących do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych ktokolwiek widział łzy? Ktokolwiek, kiedykolwiek? Widział kto? Przypuszczam, że wątpię. Chyba nie łzy, a wodę. Przy myciu tychże elewacji.

PUKANIE DO DRZWI

        I co, zarobić się daje, to i daje się żyć, ktoś zakpi? Nie? Słusznie. Żadne takie. Zarobić jeszcze się daje, ale żyć za to dawać się już przestaje, rym niekoniecznie zamierzony.

        Oczywiście, że w podobnych okolicznościach oczy zamykać, byłoby wyjściem irracjonalnym. Czasami jednak zostaje tylko oczy zamknąć, najbliższych przytulić, do Boga myśl odnieść. Tym bardziej, że Boże Narodzenie puka do naszych drzwi. A kiedy: “Bóg się rodzi, moc truchleje”, wiadomo: jest nadzieja. Jest Boże Narodzenie jest nadzieja, można powiedzieć. Znowu do nas przychodzi. Kolejny raz otrzymujemy szansę.

        Zatem pokój, pokój wszystkim ludziom dobrej woli. Co prawda Trzaskowski Rafał, prezydent Warszawy, życzył na tegoroczne Święta wszystkiego dobrego “każdemu bez wyjątków”, jednakowoż życzyć wszystkiego dobrego ludziom nieprzyzwoitym, nikczemnym, ludziom złej woli po prostu, to godzić się na nieprzyzwoitość i nikczemność. Ja widzę w tym jedynie nonsensy: aksjologiczny i poznawczy. Bardzo proszę więc, jeśli ktoś koniecznie pragnie, wszystkiego i wszystkim życzyć, niech życzy, ale beze mnie, beze mnie. Ja powiadam: wszystkiego dobrego ludziom dobrej woli, i tylko im.

        A teraz włos rwijta, koński, co tytułowy miecz na nim zawiesiłem, ale broń schowajta boć przydać się jeszcze może. Sami natomiast łapta za “domestos”, czy tam do jakiej innej chemii przyzwyczajeni jesteście, mopa na kij zakładajta, i sprzątać proszę, trzeć, pucować, odkurzać, pastować, prędko, prędko, a roboty huk, sami wiecie jak jest.

***

        Nie ma czasu, nie ma czasu! Obrus z magla trzeba odebrać, śledzie dokończyć, a pustelnik sam siebie w piekarniku nie dopilnuje. To samo piernik alpejski, czy tam inna jakiś karpatka. A sernik? A jabłecznik? O rany! A jeszcze uszka do ugotowania – i tak dalej, i tak dalej. Sianko podłożyć, opłatek, zastawę umyć, porcelanę ułożyć i sztućce, choinkę ubrać, potrawy dokładnie przeliczyć raz jeszcze, stół nakrywać, wypatrywać pierwszej gwiazdki prezenta wszelakie pod drzewkiem pierwej ułożywszy… hej, co ty robisz, barszcz kipi!

        Zaprawdę powiadam nam: Wigilię czas zacząć, jako że: “W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. (…) Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna”.

W górę serca.

Damy radę.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl