Jest jak jest? Wiadomo. Bo jakże inaczej, niż tak właśnie? Natomiast mało komu po drodze ze skojarzeniem, jakie konsekwencje rodzi “bycie” tego rodzaju – że jest, tak jak jest i kropka. Warto zatem rzecz tę wyjaśnić.

        Otóż, weźmy byka za rogi z miejsca, nie ryzykując, że ten na rogi weźmie nas, i już na początku podkreślmy sedno: ponieważ jest tak, jak jest, i kropka, a nie tak jest, jak być powinno, w konsekwencji mamy to, co mamy, zamiast tego, co mieć powinniśmy. A co takiego mamy? Początek lutego 2022 roku mamy. Widzimy? Ślepi zobaczyliby. Głusi, kto wie, może lada moment nawet usłyszą. Co nadciągnie do nas ze wschodu. Boć na dobre weszliśmy w kolejny rok trzeciej dekady XXI wieku.

        Boże mój. Właśnie uświadomiłem sobie, że przed ćwierćwieczem – ćwierć wieku to naprawdę 25 lat? Czy ktoś może mnie uszczypnąć? – uświadomiłem sobie, że ledwie przed ćwierćwieczem zasiadałem przed ekranem komputera (a któremu dopiero śnić się zaczynała moc procesora Pentium, no dajcie spokój), włączałem “Doom’a” i wraz z sześcioletnim wówczas synem na kolanach “wymiataliśmy” w nicość rozmaite stwory-potwory.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

KOMUNIZM WARSTWOWY

        Rzeczywiście, można było odnieść wrażenie, że były to czasy prostych wyborów. Wbrew pozorom. Wystarczało wyobrazić sobie, że my to ci dobrzy, potwory zaś to komuniści, czy tam postkomuniści, poprzebierani w rozmaite, potworne potworności. Szedł człek przed siebie, dusił spust, by każdym jego naciśnięciem rozsiewać sprawiedliwość. Powiedzmy: udowadniając praktyczną wyższość komunizmu warstwowego nad zasadą fałszywego miłosierdzia. Czyli że uśmiercamy tałatajstwo, palimy tałatajstwa truchła, układamy warstwami przysypując wapnem, potem idzie ziemia, znowu warstwa tałatajskiego ścierwa, znowu wapno i ziemia, i tak da capo al fine. Wreszcie struga moczu, zaś tytułem wieńczącego dzieło końca, radosna hora na grobach ludzi złej woli. Zniesmaczonym gwarantuję: żaden z fanów “Doom’a” w opisanej wyżej wersji nie potrafiłby wyobrazić sobie zbezczeszczenia Powązek Wojskowych. Grobem niejakiego Jaruzelskiego, dajmy na to. Czy tam innego Bieruta. Ale wracajmy do naszych śmiercionek.

        W rzeczy samej, na dobre weszliśmy w kolejny rok trzeciej dekady XXI wieku. Dla wielu, którzy kształtować będą ciąg dalszy – swój, lecz w ograniczonym stopniu i nasz – to jedyny wiek, jaki znają osobiście. Osobiście, a nie z książek, których nie czytają. Bo po co mieliby, nieprawdaż, czytać? Kciukami posługiwać się prościej i skuteczniej, niż przetwarzać informacje, używając mózgu.

ZAUWAŻONE ŁADNIE

Innymi słowami: początek lutego 2022 roku to czas idealny dla poczynienia paru istotnych przypomnień. Istotnych oraz dość intensywnych, rzekłbym, ponieważ ocierających się o kwestie ostateczne. Czy tam o sytuacje nazywane “doświadczeniem progowym”. Dotyczącym życia i śmierci. Więc.

        Więc, tak zacznijmy, najpierw ktoś powie “coś”. Inne “ktosie” usłyszane “coś” przekażą dalej. Następnie parę osób o tym rozmawia. Tu i tam. I tam również. Temperatura rośnie, mleko kipieć zaczyna, w końcu rozlewa się szeroko. Dalej, na tle szeroko rozpowszechnionego swądu, wszyscy o tym czymś mówić zaczynają – i nagle okazuje się, że to jedyna rzecz, o której w ogóle ludzie chcą ze sobą rozmawiać, swąd nie swąd. W oryginale: “It first, only a few people talk about it, and then it is the only thing that people talk about”. Bardzo ładnie zauważone.

        Tak właśnie stało się z tematem pandemii. Pamiętamy: w połowie stycznia 2020 roku WHO przekonywała, że mowy nie ma o transmisji patogenu między ludźmi. No gdzieżby. Niedługo potem (23. stycznia) ta sama organizacja uznała, że koronawirus “nie zagraża zdrowiu publicznemu w wymiarze międzynarodowym” i że w tej sytuacji panika byłaby bezzasadna. Z tego co mi wiadomo, do dziś nikt nie pokusił się o oszacowanie, ile ofiar pochłonęła tamta zwłoka. Czy tam ile tamta zwłoka pochłonęła zwłok.

SPRZENIEWIERCY

        Ale zostawmy sobie WHO na inną okazję. Bo oto minęło czasu mało-wiele, i proszę bardzo: jak powiedziałem na wstępie, ponieważ jest tak, jak jest, a nie tak jest, jak być powinno, w konsekwencji mamy to, co mamy, w miejsce tego, co mieć powinniśmy. Publicysta Jerzy Karwelis: “Oddziały szpitalne to często prywatne folwarki ordynatorów z podległościami jak w średniowiecznej hierarchii typu suweren-wasal. Tak było od dawna, naród-pacjent się do tego przyzwyczaił, odtwarzając siłą rzeczy narzucone mu reguły gry. Pojawiły się dwie alternatywne rzeczywistości: prywatna i państwowa i co zamożniejsi nigdy nie przebywali w tej drugiej, żyjąc w pewnej nieświadomości, co do realiów, dopóki nie było tak ciężko, że system prywatny, co ma w zwyczaju, nie przesyłał do systemu publicznego co cięższych (i droższych) przypadków”.

        Nic ująć. Dla odmiany, w podstawowej opiece zdrowotnej mamy medyków, odgrywających role akwizytorów koncernów farmaceutycznych. Przez co należy rozumieć, że koniec końców postęp i nowoczesność dopadły również farmację. To dziś oczywista oczywistość, truizm nieomal. No tak, czy jakoś inaczej? No tak. Przy czym akwizycja to skromny wątek, by tak rzec, codzienności nadwiślańskich medyków.

        Jednocześnie, ci sami medycy wzdragają się przed bezpośrednim kontaktem z pacjentem, ignorując oczywiste konsekwencje wspomnianej postawy dla chorych potrzebujących pomocy. Tym samym sprzeniewierzając idei opisanej przez pana Hipokratesa.

LEKARZE CZY MEDYCY

To znaczy, tak rzeczywistość jawi się nam w nadwiślańskim powszechnym systemie ochrony zdrowia. Czyli w sektorze państwowym. Inaczej w towarzyszącym mu sektorze prywatnym, rozwijającym się częstokroć w oparciu o ten pierwszy i wykorzystującym potencjał sprzętowy “dobra wspólnego”. Tu koronawirus medykom niestraszny. Jakby po południu gdzieś znikał.

        Wszelako znika czy nie, trzeba powiedzieć to wprost: państwo, które nie radzi sobie z powszechnym systemem opieki zdrowotnej, przerzucając na obywateli koszty budowy systemu alternatywnego, to nie jest państwo mogące domagać się ode mnie lojalności. Czy tam oddania. Lojalność albowiem nie istnieje bez wzajemność. Halo, halo? Słucha mnie moje państwo? Słyszy? Nie słyszy i nie słucha. Moje państwo uczy i wychowuje medyków, którzy przekonują: “Moim zdaniem nie byłoby nic nieetycznego w odłączeniu osoby nie zaszczepionej od respiratora. Podjęła błędną decyzję i nie ma powodu, żeby konsekwencje ponosił ktoś inny”.

        Oto racjonalizm a’la XXI wiek. Postęp i nowoczesność w działaniu. Przyszłość ludzkości według recept pichconych światu zda się że rodem z biura centralnego partii komunistycznej rządzącej Chinami, a powtarzanych przez medyków znad Wisły. I nie tylko medyków. Przy czym terminu “medycy”, a nie “lekarze”, używam celowo. Szanujmy właściwą dystynkcję. W sensie poprawną.

ZMIANY, ZMIANY

        Słowa kreują świat, przypomnijmy, tworząc rzeczywistość wypełnioną czynami i kształtując ją podług własnych miar. Inaczej: nazywamy nasze światy, a te nazwane wznosimy. W tej kolejności. Dopiero w następnym etapie przechodzimy do tworzenia definicji, ugruntowujących powszechne rozumienie terminów. Ich znaczeń.

        Weźmy dajmy na to do rąk definicje terminów “szczepienie” oraz “szczepionka”. Okazuje się albowiem, że nie przez cały czas “szczepionka” była tym samym co “szczepionka”, zaś “szczepienie” tym samym, co “szczepienie”. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało. Konia z rzędem, czy tam dwa rzędy plus cały tabun koni, temu, kto wyjaśni, czemu na przestrzeni niepełnego dziesięciolecia aż trzykrotnie zmieniano te definicje? Odpowiedzi w rodzaju “bo postęp”, “bo nowoczesność”, “bo rozwój medycyny”, dyskwalifikują z miejsca.

        Konkretnie: od 2012 roku przez “szczepienie” należało rozumieć: “Wstrzyknięcie zabitego lub osłabionego organizmu zakaźnego w celu zapobieżenia chorobie”. Od 2015 roku jest to już: “Czynność polegająca na wprowadzeniu do organizmu szczepionki w celu wytworzenia odporności przed określoną chorobą”. Co to takiego owa “szczepionka” wprowadzana do organizmu za pomocą “czynności nazywanej szczepieniem”? Od 2012 roku to: “Produkt wytwarzający odporność, chroniący organizm przed chorobą”. Ale.

OBJAWIENIA NIEPOŻĄDANE

        Ale od roku 2015 “szczepionka” to już: “Produkt stymulujący układ odpornościowy danej osoby do wytworzenia odporności na określoną chorobę, chroniący ją przed tą chorobą”. Wreszcie, we wrześniu 2021 przesunięto granicę kawałek dalej i od tamtej pory “szczepionka” to: “Preparat stosowany w celu pobudzenia odpowiedzi immunologicznej organizmu przeciwko chorobom”.

        Zapytano mnie niedawno, jak działa szczepionka. Czy nie jest tak, że zawiera fragmenty patogenu, a znalazłszy się w organizmie człowieka, stymuluje układ odpornościowy do wytwarzania przeciwciał. “Szczepionka tak właśnie działa” – odparłem, dodając: “Dlatego nie należy nazywać szczepionką czegoś, co nią nie jest. Fałszywa definicja skutkuje fałszywym oglądem rzeczywistości, co z kolei rodzi paskudne konsekwencje dla ludzkich zdolności poznawczych”.

        W tym miejscu proszę pozwolić mi na dygresję a propos definicji oraz słów i ich znaczeń. Oto Maria Kurowska, posłanka Solidarnej Polski, na antenie TVP3 wzięła udział w dyskusji poświęconej “szczepieniom”. Zdołała tam wypowiedzieć mnóstwo interesujących stwierdzeń, nieczęsto możliwych do wysłuchania w części eteru przypisanej tak zwanemu “głównemu nurtowi medialnemu”. Między innymi, krytycznie wyrażając się o procederze indukowania odporności metodą mRNA, wywołała temat niepożądanych “objawień” poszczepiennych.

ZDROWIE CZY ZYSKI

Przejęzyczyła się pani poseł, na sto procent, ale nic to. Mówcie co chcecie, było to znakomite przejęzyczenie. Można powiedzieć, że prawdziwie cudowne. Koniec dygresji, pora na podsumowanie przychodzi.

        Zacznijmy w ten sposób: po doświadczeniach z “nową, ale dobrze przebadaną”, więc “całkowicie bezpieczną” metodą mRNA, szeroko rozpowszechnia się pogląd, że dowolna “teoria spiskowa” na przestrzeni od tygodnia do najwyżej sześciu miesięcy, zamienia się w spiskową praktykę. Automatycznie i bez jakichkolwiek zastrzeżeń się zamienia. Nic dziwnego, skoro rozmaite “całkowicie bezpieczne” przekonania upychano nas niczym młode rzodkiewki w skrzynki, pęczkami, tymczasem wyszło na jaw, że naukowcy generalnie wypowiadają się na temat tego, co wydaje się im, że wiedzą, by na tej podstawie formułować wnioski o tym, o czym nie mają zielonego pojęcia.

        Tak, to uogólnienie. Ale wielce zasadne w kontekście pandemii. Podobnie jak opinia dra Johna Aramsona z Hervard Medical School: “Podstawowym celem nowoczesnych, na wskroś skomercjalizowanych nauk medycznych, nie jest maksymalizacja zdrowia pacjentów, lecz maksymalizacja zysków”. Mocno powiedziane? Owszem. Warto pójść tym tropem? Najpewniej warto. Niemniej udamy się we wskazanym kierunku już przy innej okazji. Tyle o śmiercionkach na dziś w zupełności wystarczy. Powiedzmy: na początek. Jeszcze niejedna okazja trafi się nam, bez obaw.

WIERZYĆ CZY NIE

        Na koniec jedną rzecz dopowiem, jak sądzę dość istotną. Otóż kto ku opinii doktora Aramsona skłonić się nie zechce, proponuję, by odszukał w czeluściach Internetu analizę ćwierci tysiąca publikacji naukowych, poświęconych lekom onkologicznym. Jedną, jedyną analizę, tychże 250. publikacji. Dotyczyła ona tak zwanej “kosztoefektywności”.

I cóż takiego z worka wypadło? Cóż to za szkielet, co go w tajemnicy wielkiej w szafie trzymano? Czy tam w kufrze pod łóżkiem? Okazało się otóż, że kiedy badania jakiegoś leku wspierane były finansowo przez firmy farmaceutyczne, wówczas wzrastało prawdopodobieństwo ostatecznej pozytywnej oceny tegoż leku w stosunku do leków, badań których firmy farmaceutyczne finansowo nie wspomagały. Ktoś pyta, o ile wspomniane prawdopodobieństwo rosło? Już ujawniam, tylko proszę może usiąść wygodnie bądź przytrzymać się czegokolwiek: wspomniane prawdopodobieństwo rosło razy 41. Słownie: czterdzieści jeden razy.

Kurtyno, weź ty się czym prędzej zasłoń. Prędko, prędko. Bo smród na widownię wali, jakby co najmniej spod tysiąca świńskich ogonów się brał. A toć to ledwie postęp i nowoczesność dopadły farmację i trzymają. I oba ryje drą, że nie puszczą za nic. A ja im wierzę niestety.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl