Twitterowo nie udzielam się. To znaczy nie ćwierkam. W zasadzie. Czy raczej: sporadycznie ćwierknę sobie, to czy tamto.

        Jednakowoż nie gdzie indziej, jak na profilu twitterowym niżej podpisanego, stoi sobie i sapie. I dyszy. Od ponad roku. Już wyjaśniam: myśl pewna tam stoi. Z pewną jedną taką refleksją można się tam zetknąć. Natknąć. Czy też autorefleksję tam znaleźć. Przekonanie. Uwagę. Konstatację niezwykle poważną, zarazem bardzo przykrą. Być może będącą pewnym takim uogólnieniem. Nieśmiałym, acz także nadmiernym. Ewentualnie takim w sam raz, bo na miejscu.

        Z drugiej strony, może to tylko spekulacja? Bezpodstawna? Czy tam przesadne uproszczenie? W sumie licho jedno wie, co to za myśl i skąd właściwie mi się wzięła akurat teraz. Myśl czy zamyślenie w każdym razie. Proszę nie mylić ze zmyśleniem.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        …I tak dalej, i tak dalej. Innymi słowami: tytuł felietonu zobowiązuje.

Nieistnienie.

        Nie jak lokomotywa bynajmniej, stoi i sapie i dyszy, dlatego mówię: stoi i posapuje, łeb rozmiarów mamucich tuż nad ziemię zwiesiwszy. I to bezwładne, nieprzytomne, niewieście ciało, do rogów tura przywiązane. Czy tam do rogów byka. A sienkiewiczowski to byk w charakterze. Nozdrzami ziaje, tumany pyłu wzbudzając. I ten ruch kopytem pośród zwałów trocin, zalegających arenę. Ruch zwiastujący byczą niecierpliwość. Proszę to sobie tylko wyobrazić. Co za widok.

        Stoi więc sobie takie monstrum prawdziwe choć niezwykłe, stoi przed nami, ziaje, dyszy i sapie, rozgrzebując kopytem trociny, potwór zdecydowany zabić, stoi przed Ursusem, zdeterminowanym jeszcze bardziej, by ocalić Lidię.

        Tak. Pora w tym miejscu przytoczyć myśl, o której mówiłem na początku. Proszę bardzo: by rozumieć, że Polska od dawna nie istnieje już realnie, trzeba ogarnąć, co znaczy „realnie istnieć” w odniesieniu do państwa. Niestety, rozumienie istoty rzeczy jest nie na rękę zbyt wielu „Polakom”, rozstrzygającym o jakości intelektualnej nadwiślańskiej przestrzeni wspólnej. Dixi.

Wsparcie.

        290 mln dolarów otrzymaliśmy od USA. Otrzymaliśmy, pożyczka jest albowiem bezzwrotna, niemniej umowa zakłada, iż pieniądze przeznaczone zostaną na zakup uzbrojenia od USA oraz rozmaite szkolenia żołnierzy. I tyle. Myślałby kto, że nasz największy sojusznik nas docenia? Dajmy na to za poczynione inwestycje w tamtejszy przemysł zbrojeniowy, a zadeklarowaliśmy wszakże wyłożenie miliardów i wykładanie kolejnych miliardów w nieodległej przyszłości. Ergo, klękajcie narody?

        Wiem, co jasne: 290 milionów dolarów nie chodzi piechotą. Z drugiej strony myśliwcem też chyba nie lata? Bo wystarczy na trzy samoloty F-35A. Plus parę godzin latania w procesie szkolenia pilotów, boć tanie to latanie nie jest. Godzina – jedna godzina – lotu F-35A to ponad dwanaście tysięcy, licząc w dolarach. Czyli „takie sobie” sześćdziesiąt tysięcy złotych. Powtarzam: za godzinę. Czyli Bóg jeden wie, jakiej wielkości hak do tego przypinać będziemy w przyszłości. I nie mówię o hakach na Dworczyka czy Morawieckiego. Czy tam na Tuska z Kaczyńskim. Nie chodzi mi również o haki ułatwiające orłom naszym i sokołom w miarę bezpieczne przyziemienie na lotniskowcach. Ale ten finansowy „hak” może nas pogrążyć prędzej niż Warszawę rakieta wystrzelona z okolic Królewca.

…Tak, zdecydowanie nie jesteśmy Turcją. A już nadmienić w tym miejscu o Izraelu, to byłaby gruba nieprzyzwoitość.

Ale jak to?

        Polski zatem nie ma? Polskość nie istnieje? Straceni jesteśmy? Jak to tak? Cóż za gołosłowne twierdzenie. Gdzie dowód?

        Owszem, od lat ów los marny nam towarzyszy. Nam, Polkom i Polakom, polskości, Polsce. Od lat. Resztki dogorywają. Dowód zaś potwierdzający powyższe, czy raczej jeden z dowodów, do tego brany z tak zwanego brzegu – boć w istocie tak często dziś i powszechnie wspomniane dowody na nieistnienie występują dookoła nas, że policzyć ich razem nie daje się już wcale. A imię tego jednego: Powązki Wojskowe. Tam dowodów na nieistnienie Polski, na zanik polskości, na obojętność tych, którzy Ojczyźnie zawdzięczają więcej, niż pojąć są zdolni, bez liku.

        Nota bene, ostatnio przybył jeszcze jeden. O czym parę zdań za moment, plus załączone zdjęcie (fot. Igor Maćkowski). Teza „Polska nie istnieje, polskość dogorywa” nie może pozostawiać nas, Polaków obojętnymi.

…Czy może już może?

Pamięć.

        Pamiętamy? Jasne, że pamiętamy: „Stopy jego zaryły się wyżej kostek w piasku, grzbiet wygiął mu się jak łuk napięty, głowa schowała się między barki, na ramionach muskuły wystąpiły tak, iż skóra niemal pękała pod ich parciem”. Proszę? Że brzydal był z Ursusa? Nie zaprotestuję. Może i brzydal był – lecz brzydal ów „osadził byka na miejscu”, a następnie skręcił mu kark, ratując Lidię przed niechybną śmiercią. Odmieniając jej los. Trwale, co równie ważne.

        Stąd wielce zasadne pytanie brzmi: gdzieś jest, Ursusie, dzisiaj? Gdy potrzebuje cię Polska? Kto, prócz ciebie, mógłby wyrwać nas z paszczy porażki, skoro sami siebie wydostać spomiędzy jej kłów, tak się zdaje, nie potrafimy?

***

        Truchło Urbana Jerzego na Powązkach Wojskowych. Oto, co pozwalamy robić ze sobą złu. Z nami. Z polskością. Potworom bezdusznym pozwalamy, upiorom zaczadzonym nowoczesnością, czy tam postępem, czy jednym i drugim, i zarządzającym światem (i nami) bez oglądania się na przeżytek, jakim zwą sumienie. Bo pozwalamy im traktować się właśnie w ten sposób, tak?

        Czy nie pozwalamy? Zanadto nie protestujemy w każdym razie. W każdym razie niezbyt udanie nam protest wychodzi, jeśli w ogóle.

        …Co czyniąc, samych siebie zamieniamy w potwory bez dusz i sumień. Polskość? Polska? W tym kontekście? Dajcie spokój. Wrócę do tematu w listopadzie.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl