To, czego Rosja broni to jej status mocarstwowy, został on podważony po raz pierwszy w rezultacie przegranej zimnej wojny za Jelcyna, po czym był mozolnie odbudowywany przez ekipę Putina, Szojgu i Ławrowa.

        Miała być modernizacja armii i powrót do tradycyjnej zaangażowanej dyplomacji finansowany z dochodów surowcowych, do tego dochodziła  ofensywa propagandowa również na Zachodzie i twarde wejście do konfliktu w Syrii – obrona tradycyjnych sojuszników.

        Waszyngtonowi terytorium Rosji jest potrzebna do rozgrywki z Chinami, a obecne ambicje Kremla temu przeszkadzają; Rosja grająca między USA a Chinami, podbija stawkę, podrażając konflikt do pułapów, na które USA dzisiaj już nie stać.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Dlatego Waszyngton powiedział „sprawdzam” i od 2014 roku testuje Moskwę, krusząc porządek, jaki ukształtowany został w chwili upadku Sowietów i łamiąc, czy też „omijając” zobowiązania wynikające z podpisanych wówczas dokumentów.

        Test wypada dla Kremla tak sobie; próba siłowego wymuszenia powrotu sytuacji z początku lat 90. „od ręki” nie udała się.  Nawet propaganda – która zawsze była silną stroną Kremla tym razem zawiodła; Rosja przegrała na Zachodzie wizerunkowo, nie wykorzystała nowych metod komunikacyjnych, a przeciwnik był przygotowany. Armia rosyjska, mimo reform, okazała się nawykła to starego działania,  wywiad był słaby i nie dostarczył prawdziwych informacji o nastrojach; słowem, Rosjanie przelicytowali, nie byli gotowi na  starcie, do którego ich sprowokowano.

        Gdyby wojna trwała krótko, a władza w Kijowie szybko wymieniona, byłoby to dla wszystkich o wiele tańsze. Tymczasem w rezultacie swej operacji Rosja pokazała słabość, obnażyła się, co dało impuls kolejnym stopniom eskalacji po stronie Zachodu.

        Za tę słabość dzisiaj płacą krwią Rosjanie i Ukraińcy. Słabość zawsze dużo kosztuje i to nie tylko słabą stronę. Ostateczny rachunek nadal nie został wystawiony, wojna trwa. Rosja posiada pokaźny arsenał, a użycie broni nuklearnej  może wywołać niekontrolowaną eskalację. Cała koncepcja wojowania z Rosją jest oparta na zimnowojennych jeszcze  kalkulacjach, że ograniczona wojna nuklearna w Europie jest możliwa, bez  wywoływania strategicznej wymiany nuklearnych ciosów, które kończyłyby cywilizację w obecnym jej kształcie.

        Ryzyko wojny atomowej wzrosło właśnie z powodu słabości Rosjan, wiadomo, że siły nuklearne to ich ostateczna przewaga, a eskalacja niestety w pierwszej kolejności może dotyczyć polskich terenów – na przykład przeładunkowego lotniska w Rzeszowie.

        Gdyby Moskwie udała się zmiana władzy w Kijowie, dzisiaj prawdopodobnie mielibyśmy wynegocjowaną jakąś formę nowego układu bezpieczeństwa.

        Dla Polski układ taki byłby mniej groźny niż obecna sytuacja i zapewnie pozwalał na kontynuowanie rozwoju gospodarczego. Dzisiaj całe Polskie bezpieczeństwo zależy od odpowiedzi na pytanie, jak daleko Moskwa jest w stanie  się posunąć dla zachowania mocarstwowego statusu i o co toczy się wojna; to znaczy, jaką sytuację administracja waszyngtońska uznaje, że wystarczającą;  czy gramy już dzisiaj na rozpad samej Rosji.

        Oczywiście, bez dostępu do informacji wywiadowczych trudno o czymkolwiek wyrokować. Nie wiemy, jaki jest stan rosyjskiej gospodarki, uzbrojenia, a przede wszystkim, jak obecny konflikt wpływa na kształt stosunków Moskwy z Chinami i innymi krajami; na ile przyspiesza kształtowanie nowego wielobiegunowego świata.

        Wojna testuje bowiem nie tylko Rosję, ale również Stany Zjednoczone. One także się odsłaniają, pokazują, jakie faktycznie mają zdolności wojskowe, gospodarcze, na ile mogą sobie pozwolić, a na ile są już zbankrutowane i zależne od Chin. Wielkim wygranym tych zmagań jest Państwo Środka. W każdym razie wszystko na Ukrainie wskazuje na to, że stoimy w przede dniu kolejnych eskalacji, a armia rosyjska – jak zawsze w historii – rozkręca się powoli, co zachęca do kolejnych etapów eskalacji. Niestety m.in. naszym kosztem.

Andrzej Kumor