Człowieczeństwo to ponadprzeciętnie frapujące zjawisko. Sam człowiek również. Z wyglądu zwierzę, a patrzcie tylko: zobaczy coś, czy tam zobaczy i usłyszy, cokolwiek, byle dostatecznie głęboko wryło mu się pod beret, a kiedy już wryje się, żadnym sposobem z człowieka wygumkować tego nie sposób.

        Świat współczesny, zacznijmy jednakowoż szerzej i od uogólnień, świat współczesny, zapomniawszy o czymkolwiek pewnym, a do tego niczego stałego znać nie pragnąc (i słusznie, na jaką cholerę komukolwiek cokolwiek stałego w teraźniejszości płynnej jak nasza?), więc świat współczesny wydaje się składać z tego i tamtego jedynie. Z ukruszeń czy wykruszeń, pochodzących nie wiedzieć skąd, z którego tym razem muru pochodzących. Po swojemu powiedziałbym: zobok której bramy. Znad której, bo każda gwarantuje nam szczęśliwość, a niektóre obiecują nawet szczęśliwość powszechną.

Struchlenia bez oleju

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Z liszajów więc składa się nasz świat, z ułomków i detali świat współczesny sami sobie wznosimy. Mało powiedziane, boć te jedynie cegły wmurowujemy w budowlę, które nam via sito medialne dowiozą. Z obrzynków, świstków i odprysków, nie układających się w cokolwiek sensownego, w żadną sensowną całość. Absolutnie. Bo czy to rozdeptywać będziemy ścieżki, wędrując śladami wartościowych idei oraz ludzi prawdziwych, czy też zechcemy przechadzać się po okolicach, na tropy niewłaściwe sypiąc piasek zasadnych przemilczeń, tak czy owak wypada zauważyć, że obfitość zdarzeń poraża nas (nas, współczesnych) i przeraża równie mocno, co nam w kość dawały struchlenia w obliczach niegdysiejszych niezrozumień. Za PRL-u dajmy na to, kiedy protestowaliśmy przeciwko stacjonowaniu na Zachodzie amerykańskich Pershingów. Parafrazując ówczesnego Waldemara Łysiaka: żeby ówczesne SS-300 miały łatwiej.

        Na głupotę odpowiednio zmanipulowanych umysłów prostego sposobu nie ma, aleć na obfitość znajdzie się rada. Spróbujmy mianowicie zmierzyć się z rzeczywistością w jednej z mych ulubionych formuł, mianowicie w formule “totamtek”. Wróć, totamtki (to i tamto) innym razem. Dziś szef kuchni poleca rozmaitki na gorąco. Prosto z patelni. Szczęściem bez oleju.

Stan umysłu

        “Dziennik Gazeta Prawna”, Zbigniew Parafianowicz: “Scholz to stan umysłu”. Aż gościem chce się potrząsnąć, by zapytać: czyjego umysłu. Bo moim zdaniem nie w tym rzecz, wysyłać broń na Ukrainę, czy nie wysyłać. Czy, ewentualnie, jaką. Chodzi o to, czy Rosjanie, drażnieni źdźbłami traw pchanymi im nachalnie w nozdrza, łaskotani w kark a ostatnio szczypani wręcz w podgardla, zdecydują huknąć w stół na tyle mocno, by nie skończyło się ponownie na rozsypaniu cukru z pełnej cukiernicy, lecz już rozbiciem naczynia – czy już teraz o tym zdecydują, czy dopiero, gdy pierwsze F-16 pozbędą się natowskich rakiet nad Donbasem. Aż żal, że nasze Migi poszły na przepadłe (to już wiemy, nie wiedząc ile konkretnie przekazaliśmy Ukrainie, co swoją drogą uważam za skandal). O naszych czołgach, przekazanych prosto z garaży jednostek wojskowych, nie wspomnę, a podobno co miesiąc ich liczba zmniejsza się o około czterdzieści. Dodam tylko, iż nadmierna wiara, jakoby broń pancerna, nawet w ilości kilkuset maszyn, skutecznie doprowadziła do odzyskania przez Ukrainę Krymu, a to dzięki przerwaniu korytarza lądowego łączącego okupowany Krym z Rosją kontynentalną, stanowić będzie “prawdziwy początek końca wojny”, przekonanie takie, powtarzam, to nic ponad dym, wydostający się z uszu. Komu tam ewentualnie się wydostaje. Objaw propagandowego pożaru mózgu.

        Natomiast zgodzę się ze zdaniem redaktora Parafinowicza, utrzymującego, jakoby rząd Polski powinien czym prędzej: “Przemyśleć swoją strategię informowania o współpracy z Kijowem”. A to, gdyż, Parafinowicz konkluduje: “Za chwilę się okaże, że to Niemcy odpowiadają za niepodległość Ukrainy i zwycięstwo nad Rosją”. O, to, to.

Granica

        Istnieje granica między zemstą a karą. Podobno. Jeśli rzeczywiście istnieje, ja mówię, że to granica wątlejsza niż wyłuskana z niczego przędza babiego lata, niesiona wiatrem nie wiedzieć dokąd. Między zemstą a karą funkcjonuje granica od włókna sieci pajęczej cieńsza. Cieńsza od strużki pajęczego moczu. I cóż z tego, że tę granicę niektórzy nazywają cywilizacją? Czy tam kulturą? Czy barbarzyńca używający słów, barbarzyńca tworzący kulturę i cywilizację, przestaje żyć w barbarii? Po co cywilizacja słabszemu, dręczonemu kulturą jakowychś mocarzy, skoro mocarze owi plus silniejsi odeń nikczemnicy, przekraczają tę granice kiedy chcą i jak chcą, podłość swą i swe zaprzaństwo owijając w celofan utkany ze słów pierzastych?

Orzeł wylądował

        A skoro o pierzastości, dwa słowa o innym takim “orle” nadwiślańskim. Czarzasty “Gdyby nie transformacja ustrojowa pasałbym krowy” Włodzimierz: “Kto w co wierzy i kto z kim śpi, jest prywatną sprawą każdego człowieka”.

        No dajcie spokój. Od czasu, gdy wygryziony z rejonów postkomunistycznej lewicy Leszek Miller oddalił się na emeryturę polityczną w europarlamencie, pan Czarzasty nie obejmował tak ściśle bliskiej mu wiaty przystankowej. W znaczeniu, że wiaty bliskiej mu mentalnie. Nie przytulał się też, w każdym razie aż tak radośnie, do drzwiczek żadnego piekarnika. A skrzydełka sobie opalił. Dlatego spanie z kimkolwiek niechże idzie mu na zdrowie, ale próba przekonywania, że wiara, w to czy tamto, nie ma odniesień wspólnotowych, pozostaje więc całkowicie w sferze prywatnej, to już więcej niż byle jaka kompromitacja intelektualna.

Zaszachowani warcabami

        Kiedy dzieje się coś dobrego, gdziekolwiek z czymkolwiek, coś złego próbuje to zatrzymać. Tak mówią i mają rację. Tak właśnie działa świat. Nieczęsto sprawy przybierają przebieg odmienny, a to z kolei, ponieważ w przeciwieństwie do dobra, zło nie wstydzi się przemocy.

        Nota bene, to drugie przekonanie wcale nie opiera się na jakowejś przyrodzonej głupocie dobra, ale na wdrukowywaniu nam w łepetyny nonsensownej idei bezwarunkowego przebaczenia, choć rozpowszechniana medialnie narracja wtłaczana do łbów ludzi zrobionych z telewizji tyle ma wspólnego z faktami, co dżdżownica ze sznurowadłem.

        Inaczej: w rzeczywistości, w której zło stoi przemocą, a dobro przebaczeniem, dobro będzie przegrywać, aż pójdzie po rozum do głowy i nie wróci z niczym. Tertium non datur. Albo ludzie przyzwoici stosować będą strategię pokonanego, to jest zgadza się grać w warcaby, podczas gdy strona przeciwna albo nie respektuje zasad, albo w czasie gry oznajmia, że odtąd nie gramy w warcaby lecz w szachy.

Pytanie

        Cokolwiek trwa, jeśli trwa, nie zamieni się w legendę czy mit, dopóki trwa. Nie może się zamienić, albowiem do powstania jednego (mitu) i drugiego (legendy) niezbędna jest solidnie zakorzeniona tęsknota. Z kolei żadna tęsknota nie zaistnieje bez wspomnień. Było nie było, korzenie też nie wrosną w glebę bez nasion.

Uzasadnione pytanie brzmi zatem tak: ile wspomnień tkwi w polskości, czego dotyczą i czy to wystarczy, by siłę naszą reanimować, tęsknoty odtworzyć, marzenia zakorzenić?

Osuwisko

        Co poza tym, pyta ktoś? Poza tym, zima zaskoczyła drogowców. Zachwyciliśmy się wiosną, zakpiliśmy z zimy, to mamy teraz za swoje. Odbierzemy, właściwie już odbieramy, co nam należne. Bo tak działa świat. Gdy natomiast śnieg odejdzie precz, przenosząc się, powiedzmy, na Śnieżkę czy w inne Tatry, czy tam na sam szczyt Kasprowego, zaskoczy nas – całą resztę nas, bez wyjątków, koszmar wojenny.

        Bo osuwamy się w koszmar. Wystarczy przywołać doktrynę wojenną Federacji Rosyjskiej, odwołującą się wprost do broni atomowej. Ale nawet zakładając, że to tylko taki kremlowski “straszak”, pamiętać musimy, co z końcem listopada ubiegłego roku powiedział światu wiceszef Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Że jeśli “Patrioty” trafiłyby na Ukrainę, to stałyby się uzasadnionym celem ataków. Usta cara Putina, to jest Pieskow Dmitrij, zapytany, czy Kreml podziela ów punkt widzenia, odpowiedział jednym słowem: “Oczywiście”. Proszę łaskawie pamiętać, że o Leopardach, Abramsach czy Challengerach, o szkoleniu Ukraińców do walki na tym sprzęcie, wreszcie o ukraińskich F-16, bodaj nikt jeszcze nie śmiał wtedy ani się zająknąć.

        Gotują nas niczym znane wszystkim żaby, których nie trwoży powolny wzrost temperatury w kotle, bo czemu miałby, więc wielce z siebie zadowolone, z kotła nie uciekają. W efekcie czeka je rozgotowanie na miękko. Do postaci przecieranki. Z żab właśnie.

Krzysztoffie, Krzysztoffie!

        Nie powiem smacznego tylko dlatego (rym zamierzony), że Krzysztofa zamknęli. Fabrykę porcelany, znaczy. W Wałbrzychu. “Kristoff Porcelain”. Niemal dwustu lat dożył pan Krzysztof, bez ośmiu, i starczy mu. Zabiły go ceny gazu (wzrost podobno o dziewięćset procent) oraz konkurencja azjatycka. Skończyło się, choć dwa serwisy, obiadowy i kawowy, oba już dziesięcioletnie, używane są w Białym Domu. Podobno. Ale nie będzie więcej waz, talerzy płytkich i głębokich, talerzyków, filiżanek, spodeczków, mleczników, cukiernic, zestawów śniadaniowych, obiadowych i deserowych – i tak dalej, i tak dalej. Stąd te kolejki, jak za PRL-u po papier toaletowy. Kolejki w zakładowym sklepie firmowym. Tłumy. Do wyczerpania zapasów. By the way: z kolei serwery sklepu internetowego nie wytrzymały ruchu w sieci.

        Podsumowując: Wałbrzych kojarzył się onegdaj ze złotem. Złotem czarnym, a mówiono tak o węglu kamiennym, oraz ze zlotem białym, jak nazywano porcelanę. Jeśli idzie o węgiel, wiadomo. Co do porcelany, niniejszym udaję się łzę uronić nad kruchym, porcelanowym zezwłokiem. Czy tam dwie łzy. Kto uroni choć jedną nad losem wałbrzyszan?

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl