W moim dzieciństwie kawa prawdziwa, była nie tylko luksusem, ale i wyznacznikiem statusu społecznego. Nasi sąsiedzi byli zbieraniną ciężko doświadczonych ludzi wyplutą przez powojenny przemiał. Byli więc między nami lwowiacy, którzy gdzieś musieli osiąść i zamieszkać po zagarnięciu ich polskiego miasta i ziem przez komunistyczną republikę Ukrainy. A te ziemie były wysiedlone przez Niemców. Wśród nas byli ziemianie, których wyrzucano z ich majątków wraz z reformą rolną i rozparcelowano ich ziemie. Ziemianie nie mogli nawet się osiedlić w pobliżu swoich włości i wsi, a przecież musieli jakoś i za coś żyć. Byli warszawiacy z AK, którym zabroniono osiedlenia się w stolicy, za to, że o nią tak dzielnie walczyli. Byłych ziemian, ani tych z AK nie przyjmowano na studia. Byli repatrianci z Francji – tak jak mój dziadek, który walczył z Niemcami w Wojsku Polskim (pod Armią Francuską) generała Maczka w obronie Francji. Trzon ziemi stanowili Ślązacy, którzy wszystkich uczyli jak przetrwać. Ślązaków (a z nimi nas wszystkich) łączyła tajemnica milczenia. Kilkuset Ślązaków już po wojnie Ruscy wywieźli na Syberię jako niemiecką rekompensatę wojenną.  Bardzo niewielu z nich wróciło po 1956 – ale to też było ściśle tajne. Wiedza wtedy była niebezpieczna. Ale podwórko (to było przed placami zabaw) nie miało tajemnic. Nigdy o tym czego dowiedziałam się na podwórku nie mówiłam dorosłym, ani mamie, ani nawet babci. Babcia była wysiedloną i rozparcelowaną ziemianką z Wielkopolski. Wyróżniało nas to, że w moim biednym rodzinnym domu piło się kawę. Prawdziwą. Otóż mój dziadek  co niedziela parzył sobie na kuchni na węgiel kawę. Dopiero po latach rozpoznałam, że parzył ją tak jak robią to Arabowie. No cóż przez wiele lat mieszkał w Marsylii, to się od południowców nauczył. Babcia zaś podawała kawę w filiżaneczkach swoim koleżankom spod okolic Lwowa, ktorym jak i jej rozparcelowano majątki i ich gołych wysiedlono. Przed takimi wizytami babcia prosiła mnie, żeby w sklepiku pani Skórki kupić 3 deka prawdziwej kawy – na więcej babci nie było stać.  Wracając do domu podbierałam kilka ziarenek kawy i smakowałam ich bardzo  egzotyczny smak. Potem siedziałam przy babci jak mełła  ziarnka kawy w ręcznym młynku i rozkoszowałam się rozchodzącym aromatem. Długo jeszcze otwierałam szufladkę do zbierania zmielonej kawy, i wwąchiwałam się w egzotyczne resztki pozostawionego przez zmieloną kawę aromatu.

        I wyobrażałam sobie Marsylię dziadka, majątek babci w Wielkopolsce, folwarki koleżanek baci spod Lwowa, dzielne walki AK-owców w obronie Warszawy.  Nasiąknęłam tym aromatem. Nigdy nie kojarzył mi się on z Kanadą, do której w końcu przybiłam.

        I tak to zostałam kawoszem. Dla mnie dzień, który nie zaczyna się bez aromatycznej kawy, jest dniem straconym. A kawa musi być świeżo zmielona, aromatyczna i orzeźwiająca. Drobne rzeczy ziemskie, które cieszą. W okresie Wielkiego Postu nakazane jest odpokutować winy. Często robimy to wyrzekając się czegoś co lubimy. Mój pierwszy mąż (jeśli nie alkoholik to przynajmniej pijaczyna) próbował sobie odmawiać alkoholu w czasie Wielkiego Postu. Z reguły kończyło się to na piciu wina. Tak jakby winem nie można było się równie dobrze nawalić jak wódką. Ja ciężko doświadczona życiem, nie wyrzekam się kawy zupełnie, ale wyrzekam się jej co drugi dzień. Jest to łatwiejsze dla mnie, bo w tym dniu, kiedy nie piję z rana kawy, pocieszam się, że to już jutro, aż do Wielkanocy.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

MichalinkaToronto@gmail.com