Czy kiedyś zastanowiło was to dlaczego ludzie się malują? Nie, nie tylko kobiety. Faceci także. Moja mama miała takiego absztyfikanta, który sobie czernił brodę zwęglonym korkiem. Potem paradował taki cały czerniawy jak jakiś iberyjski Hiszpan. Cała sprawa się wydała, bo kiedyś zasnął u kogoś (mama nie chciała mi powiedzieć u kogo) i okazało się, że cała pościel była poczerniona z tego podsmalonego korka – najbardziej poduszka. Ale był wstyd! Bo tego nikt wtedy nie trzymał w sekrecie, no niby było w sekrecie, że ten facet u tej pani spał (nie wiadomo po co?) ale wszyscy o tym wiedzieli – taka tajemnica poliszynela.

        Teraz tak sobie myślę, że ten facet musiał mieć coś więcej za uszami, no bo żeby publicznie obśmiewać człowieka, bo się przyczernił? Przecież chciał się pannom podobać. A może nie tylko pannom? W tamtych czasach nie zadawano takich pytań. A skoro nie zadawano pytań, to i problemu nie było. Więcej: zjawiska nie było. Życie było wtedy o wiele prostsze. Prostsze przynajmniej z wierzchu.

        No właśnie z wierzchu. Bo pod spodem było takie samo, jak teraz bez makijażu. Bo makijaż na tym polega, żeby się zamaskować. Nie tylko przykryć, to co nie jest perfekt, ale i zagrać kogoś innego, kim się właściwie nie jest. Moja bardzo ambitna i przebojowa przyjaciółka, której dzięki tym to cechom, jak i wielkiej pracowitości i nieodzownemu łutowi szczęścia zwierzała mi się kiedyś, że tak właściwie to czuje się bardzo sztuczna, bo cały czas kogoś odgrywa kim nie jest. Przekonuje wszystkich jaka to jest dobra w tym co robi, a tak właściwie to pomimo odpowiedniego wykształcenia (a jakże), i różnych innych profesjonalnych papierów, to nie bardzo do końca wie co robi. I każdego rana modli się, żeby nikt tego nie odkrył, że ona tylko tak udaje, że wszystko wie.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Bardzo mi się to spodobało, bo ja też mam wiele obaw odnośnie tego jak mnie odbierają ludzie. Zbyt często po prostu myślą oni, że jestem dobra, w tym w co sama nie wierzę. Czy jest to tylko forma wiary w siebie? Bo z drugiej strony mamy pewne siebie osoby, które nawet jak niezbyt dobrze wiedzą i umieją, to są przekonane, że są mistrzami świata. Ci się także podmalowywują, ale przed samymi sobą. Więc ta maska, którą zakładamy, czy to w formie makijażu, czy w formie tego kogo odgrywamy, ma tylko oszukać (innych i nas samych), że jesteśmy tacy jak maska, a nie tacy jak naprawdę. I co z tego wynika? Wiele. Nawet najdroższy makijaż nie uchroni nas przed upływem czasu, podobnie jak i największa wiara w swoją niezwykłość nie przemieni wróbla w orła. Więc na czym polega problem? Na tym, żeby tę maskę umieć od czasu do czasu zdjąć, przynajmniej przed sobą. Nawet jeśli to co pod maską nie za bardzo nam się podoba.

        W języku angielskim jest takie powiedzenie ‘beauty is in the eye of the beholder’ co można przetłumaczyć, że piękno jest w oku patrzącego. Czyli, że mamy różne gusty, smaki, etc.  Pamiętajmy jednak, że rodzimy się bez maski, a na drugą stronę wszyscy przechodzimy nie tylko boso, ale także bez jakiejkolwiek maski, bez tytułów i koligacji, i bez względu ma to jak nas ładnie nie uszykują. Liczą się tylko nasze dobre uczynki.

MichalinkaToronto@gmail.com                                Millbridge, 21 lipca, 2023