Depcząc ciała przyjaciół i bliskich, umierali w ciemności, byśmy wraz z bliskimi i przyjaciółmi mogli żyć w świetle. Walczyli o Polskę Niepodległą. Dla siebie i za siebie walczyli, i dla nas.

        Tak było. Sądziłem jednakowoż, że potrafię przemknąć okolicami tegorocznego pierwszego sierpnia, milcząc. Że wraz ze mną, moja klawiatura również zaakceptuje manewr taktyczny: nie zabieramy głosu na temat Powstania, choćby w plasterki nas krojono, a od kabla czy światłowodu odcinano. No i dostaliśmy za swoje. Dopadł nas “niedasizm”. Mnie i klawiaturę moją. Cóż, poddaliśmy się jednocześnie.

        W wyjaśnionych wyżej okolicznościach, zapowiadany przed tygodniem materiał dotyczący degustacji czekolady z prosa zatem odczeka, co odczekać musi. Tu i teraz wyłożę inne racje. A dalej będzie z powagą, na jaką temat w rzeczy samej zasługuje, jak rzadko który.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

…Nie. Jak żaden inny.

***

        A więc: nigdy, w historii wojen, tak nieliczni, nie skazali tak licznych, na tak wiele, ze skutkiem dla wszystkich tak gorzkim. Parafrazę znanego aforyzmu należałoby dedykować decydentom, odpowiedzialnym za wydanie rozkazu walki żołnierzom de facto bezbronnym – z ogólnej liczby ponad 40 tys. tych, co “poszli w bój”, zaledwie co dwudziesty dysponował czymś konkretniejszym niż pistolet. Karabinem, pistoletem maszynowym, ręcznym czy ciężkim karabinem maszynowym (tych ostatnich doliczono się dwudziestu). Nawet gdy zaliczmy do tej upiornej statystyki broń krótką (szacunek zbiorczy: około 2,5 tys. sztuk), szybko wyjdzie na jaw, że dowódcy postanowili zawalczyć o Polskę, wysyłając podkomendnych nie do walki z Niemcami, lecz na rzeź pod niemieckie lufy. I dobrze wiedzieli, co czynią. Uzbrojenie na poziomie pojedynczej sztuki broni, jakiejkolwiek, na ośmiu-dziesięciu wypełniających rozkaz? Taki rozkaz to morderstwo.

        Z kolei nikt nie uczynił polskości tylu krzywd, żaden wróg nie naraził wspólnoty polskiej na koszmar, skutkujący niewyobrażalnym uszczerbkiem w obszarze wartości, co ci nam współcześni – Polki i Polacy – którzy w dobrej wierze lokują Powstanie Warszawskie w dziale kategorii pt.: “Święto naszej wolności”. Bo jakie to “święto”, skoro ze skutkami w postaci kolejnego w naszej historii epizodu “skatynizowania” narodowych elit? Ze skutkiem w postaci fizycznej zagłady miasta, zamiany “Paryża Wschodu” w ocean ruin? Przede wszystkim zaś, ze skutkiem w postaci 180.000 trupów?

        Cześć i chwała Bohaterom? Tak, Bohaterom. Tak, bezwzględnie. Nie trzeba było broni brać do rąk, rozdawali za darmo. Nie broń co prawda, a heroizm. Zresztą ten na każdym rogu każdej ulicy leżał, prawdę powiedziawszy, brał kto chciał, a kiedy ktoś nie chciał, i tak wziąć musiał. Tym sposobem, mniej więcej, ówcześni stawali się Herosami, chcąc nie chcąc. Powtórzę: nigdy, w historii wojen, tak nieliczni, nie skazali tak licznych, na tak wiele, ze skutkiem dla wszystkich tak gorzkim.

        Tym bardziej rozważyć warto, czy hasło, to o “święcie wolności”, wyssane jak widać z najdrobniejszej kropli głębszej refleksji, a powtarzane w oderwaniu od refleksji jakiejkolwiek, rozważyć warto i trzeba, czy takie hasło nie zamienia się przypadkiem w oszustwo, nas zmieniając celowo w oszukanych. Bo jeśli tak, sobie samym łżemy, dusze na potępienie wydając nieświadomie, na samo dno czeluści piekielnych ekspediując ochoczo, choć podkreślam: całkowicie bezrozumnie.

***

        Harcerki i harcerze w postawie zasadniczej nad mogiłami Powstańców, przy brzozowych krzyżach. Młodzież oddająca należną cześć ludziom heroicznym i ich równie heroicznym czynom. A pięćdziesiąt metrów dalej po przekątnej, może sto metrów, groby Jaruzelskiego i innych kanalii. Czyż to nie zadziwiające horrendum? Kilkaset metrów w inną stronę – Panteon poświęcony innym pomordowanym Bohaterom, przez “zwycięzców” traktowanym jak zwierzęta, a których zmasakrowane ciała na “Łączce” zakopywano, jak zakopuje się ciała zdechłych zwierząt. Kilkaset metrów wcześniej tak zwana Aleja Zasłużonych, sponiewierana, można powiedzieć opluta kurhanami zdrajców i przeniewierców, do tego zlokalizowana w okolicy monumentalnego upamiętnienia niejakiego Bieruta Bolesława.

Wszystko, o czym mowa wyżej, na ziemi Polakom najdroższej. W ziemi dla nas najświętszej. Na Powązkach Wojskowych. Szczerze: gdyby trafić miało na mnie, najgłośniej jak potrafię krzyczałbym: “Zabierzcie mnie stąd!”. Kości moje zabierzcie, albo kości każdego z leżących tam nikczemników. Ale powiem jeszcze szczerzej: kto nie ogarnia intelektualnie, w związku z powyższym opisem realiów, na czym polega trauma wypalana w umysłach jednostek, a wywołana utrwalaniem w pamięci zbiorowej rozmaitych “świąt naszej wolności”, ten być może już jest durniem, straconym dla rozumności na zawsze. Natomiast kto takie rzeczy rozumie, a mimo wszystko oczy zamyka, wzrok od faktów odwracając, ten jest człowiekiem złej woli.

        Mordowano nas. Zamieniano w tusze i półtusze. Dosłownie. W zwłoki, w pryzmy zwłok. Niemcy i Rosjanie pospołu. Niemcy zamieniali w zwłoki nasze ciała, Rosjanie ciała w zwłoki, dusze osadzając wewnątrz żyjących trupów. Mimo to przecież, mimo wszystkich doświadczeń wojennych i powojennych, wbrew przejściom z czerwca roku 1956, jak gdyby na przekór kolejnym polskim latom i miesiącom, po 1989 roku dobrowolnie wskakiwaliśmy do kielicha maszynki przerabiającej “po nowoczesnemu” polskość, Polki i Polaków, na mielone mięso w rozmaitych, nowoczesnych smakach. A to na mielone o smaku słusznym ideologicznie, a to na mielone odpowiednio doprawione mentalnie, a to znowu na mięso prawne, materialne, etc., etc. Wygrani, uśmiechając się z lekka, obserwowali nieuniknione, zapewniając o swojej dobrej woli, o nadchodzących korzyściach z transformacji ustrojowej, o świetlanej przyszłości narodu i państwa, docelowo o przyszłości paneuropejskiej, wielce unijnej – by w dalszej kolejności upchnąć nas jeszcze głębiej, a upchnąwszy należycie, zakręcić korbą. Czego in gremio, zdaje się, nie zauważyliśmy i dotąd nie zauważamy. Stąd w praktyce stało się z nami, z narodem polskim, to, co w teorii wydawałoby się nie do pomyślenia. Bo przecież dalej korbą kręcą, a kolejne pokolenia Polaków włażą do kielicha tej samej maszynki do mięsa. Nie tak jeszcze tłumnie co Ukraińcy do swojej, ale poczekajmy, poczekajmy.

***

        Owszem, sedno katastrofy polskości i Polski wyrazić dałoby się łagodniej, co oznaczałoby jednak, przynajmniej w mojej opinii, wskazywanie plastra na odciski jako środka właściwego dla powstrzymania krwotoku z tętnicy szyjnej. Czy tam inne jakieś postfuneralne pudrowanie trupa. Eufemizmami szafować nie należy, a już z całą pewnością nie wolno nimi szafować, rozprawiając o rudymentach. Projektując podstawy. Wznosząc fundamenty. Więc.

        Oni więc, nasi Bohaterowie, mieli prawo oddać życie za to, w co wierzyli. A wierzyli w Polskę, której dziećmi byli, której odrastanie z nicości widzieli, i do czego przyczyniali się sami. I której zachowania pragnęli sercem i duszą. Każdym sercem i każdą duszą, niezależnie od wiary w to drugie. Nie mamy prawa traktować Ich wczorajszych wyborów jako uzasadnień dla naszego dzisiejszego zadufania. Samozadowolenia. Bo do tego sprowadza się w gruncie rzeczy wszystko to, co czynimy ze wspólną pamięcią o Powstaniu. Czy generalnie, co czynimy z pamięcią o narodowej przeszłości. Wbrew prawdzie.

***

        Przesadzam? Przyjrzyjmy się rzeczywistości jeszcze staranniej. Pierwszego sierpnia o godzinie “W” słyszymy syreny i klaksony, odpalamy race, a parę godzin później uczestniczymy tłumnie w festiwalu pieśni i piosenek “(nie)zakazanych”. Wołamy do siebie, do Polski całej, z serca Warszawy, z Placu Piłsudskiego: “Jedno jesteśmy!”, zaś głosy Powstańców odchodzących w śmierć z powodu wieku, wzbudzają ciarki: “Walczyliśmy, żebyście mogli żyć w wolnej, szczęśliwej, niepodległej Polsce”.

        Zasadnie szczycimy się i zachwycamy mocą dokonań utrwalonych w pamięci naszej, sięgającej hen, pod Grunwald, pod Kłuszyn, pod Chocim. Pod Smoleńsk, Moskwę i Tobruk. Pod Narwik i pod Arhnem. I gdzie tam jeszcze. Hetmana Żółkiewskiego wspominamy. I tryumfy Jana III Sobieskiego. Dalej marszałka Piłsudskiego i generałów: Sikorskiego, Andersa, Maczka, Sosabowskiego. Sięgamy po dokonania Hallera, oddajemy co należne Rozwadowskiemu. To w istocie niemało. A dalej? Jeździmy do Włoch, by na cmentarzu Monte Casino sławić bohaterstwo żołnierza polskiego. W Londynie będąc, podkreślamy determinację polskich pilotów uczestniczących w “Bitwie o Anglię”. Rozpalamy znicze katyńskie, modląc się za dusze pomordowanych w roku 1940 i poległych w 2010. Domagamy się asertywnej postawy od rządu, by ten wzmógł wreszcie wysiłki, w celu odszukania, ekshumacji i pochówków Rodaków, mordowanych dziesiątkami, setkami tysięcy, na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej podczas “Genocidum atrox”, ludobójstwa okrutnego. A jedenastego listopada ponownie odwiedzamy Warszawę, znowu wdychamy dym biało-czerwonych rac, znowu machamy radośnie flagami w narodowych barwach, a wracając do siebie, czasami setki kilometrów, rozsyłamy emotikony znajomym via smartfon, czy jak tam dzieli się dziś wrażeniami.

        Tymczasem z mojej perspektywy, a jest to jedyna zasadna perspektywa, więc z mojej perspektywy, wszystko powyższe to jedno wielkie “nic”. Nic ponad rozradowany tłum, zachwycony nie wiedzieć czym, jak plemię Siuksów Oglala z rezerwatu Pine Ridge w Południowej Dakocie, na chwilę przed rozładunkiem kolejnego transportu wody ognistej.

        No tak. Bo proszę: syreny, piosenki, szał i chorągiewki, wiadomo: “Święto naszej wolności”, tymczasem truchła Jaruzelskiego czy Bieruta wciąż na Powązkach, w towarzystwie bezliku kreatur im podobnych. Dalej pan Dukaczewski pojawiający się w chwilach znaczenia strategicznego u pani Olejnik Moniki, utyskujący na rządzących i rządzonych, tłumaczący czemu te Polaki takie głupie są, elokwentnie, szczegółowo oraz dogłębnie, tak, by “gwiazda polskiego dziennikarstwa telewizyjnego” mogła szczebiotać na wizji, w mózgi milionom widzów wpierając te same bzdury, które wpiera od lat. Dość skutecznie przy tym wysysając rozumy z głów indoktrynowanym zręcznie masom.

Zaprawdę powiadam nam, nic nie dowodzi pomieszania aksjologicznego we wspólnocie polskiej, powiedziałbym wręcz narodowego skołtunienia moralnego, tak wyraźnie, co nagrobki nikczemników na Powązkach Wojskowych. To pierwsze. To drugie, to zadziwiająca ludzi rozumnych i przyzwoitych zgoda nieustająca wspólnoty, na obecność w przestrzeni publicznej person uwikłanych w przeszłość. Takich jak wymienione wyżej symbolicznie, boć milion ich dookoła nas. Ale najgorsze, że pojęcia zielonego nie mamy, nie domyślamy się, w głowach naszych myśl tego rodzaju pojawić się nie ma prawa, jakie konsekwencje postawy tego rodzaju rodzą. Dla przyszłości wspólnoty, dla nas samych, dumnie choć bezpodstawnie zwących się “następcami”. Dla dzieci i wnuków naszych. Dla Rzeczypospolitej.

        Bo i skąd, na dobrą sprawę, mielibyśmy wiedzieć takie rzeczy? Od kogo dowiadywać się? Od Moniki Olejnik? Od Roberta Mazurka? Od Jacka Żakowskiego? Od kogo? Balcerowicz musiał odejść, lecz skalane Powązki, lecz szargana pamięć o Powstaniu, lecz fekalia Stalina w postaci Pałacu Kultury w centrum Warszawy, są okay na wieki, bo to i tamto, i owamto? Dajcie spokój. Naród jesteśmy, czy wspólnota upadła, zbałamucona intelektualnie, moralnie zdegradowana?

***

Podsumowując. Słysząc o następstwie, o dumie, o “świętowaniu wolności”, nasi Bohaterowie powinni tłumnie podnosić się z grobów, a to z intencją, by własnoręcznie wyjaśnić każdej głupiej oraz każdemu głupiemu, co i jak. Natomiast dopełniwszy obowiązków w tym zakresie, przyznajmy: obowiązków zaniedbanych przez nas, przez żyjących, i wracając do siebie, winni zająć się koniecznie innymi naszymi zaniechaniami. Konkretnie: zawartością mogił tych, którzy nie zasłużyli na obecność obok. Koniecznie, jako że obecność przy Bohaterach nobilituje hurmem wszystkie powązkowskie upiory, co powtarzać należy nieustannie. Jak i to, że nasze milczenie, milczące przyzwolenie powiedzmy, by w ten sposób traktować pamięć wspólnoty, a choćby tylko pamięć wspólnoty o Powstańcach i Ich dziele, to bardzo wielka nasza wina. Nasz grzech śmiertelny.

        …Nota bene jeden z wielu, albowiem inklinacje ku popełnianiu śmiertelnych grzechów posiada naród polski iście osobliwe. Co na tle innych nacji wydaje się na tyle kuriozalne, że nie sposób nie pochylić się nad przyczynami owego stanu rzeczy jak najstaranniej. Ale to już przy innej okazji.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl