Mam takiego znajomego (na całe szczęście nie za bardzo dobrego), który szczyci się tym, że zawsze mówi prawdę. Jak pani Wandzi się trochę przybrało w pasie, to natychmiast ją zapytał dlaczego wygląda jak worek kartofli? Sam nie przymierzając wygląda jak odwrócony worek kartofli, z cienkimi nóżkami i masywnym tułowiem. Tułów jest podpięty paskiem, który był dobry do przytrzymywania spodni w zeszłym wieku, ale obecnie to tylko przytrzymuje brzuszysko. Ale przecież nie będę mu tego mówić! Taka jego uroda, i tyle. Nie moja sprawa. To dlaczego on uważa, że ma prawo pani Wandzi mówić prawdę o jej nadwadze?  Nie widzi tego, że pani Wandzia jest zawsze pachnąca i pięknie uczesana? Jedyne co widzi, to ten przyrost w talii. Tak jakby cała jej osoba  polegała na talii. To pewnie taki myśliwy, który w młodości tylko biust widział.

Moja znajoma (na całe szczęście też nie dobra) jest zawsze bardzo szczera i szczyci się tym, że zawsze prawdę mówi. Jak idzie w gości i coś jej nie smakuje to wali prosto z mostu. I się tym szczyci. Inni też mają tak lubić jak ona. A jak nie…Wcale jej to nie obchodzi, że rani uczucia gospodyni. Przecież jest uczciwa i zawsze mówi prawdę. A z gustami kulinarnymi, to tak jak z gustami artystycznymi, bo czyż gotowanie to nie sztuka? Nie ma absolutnych kanonów ani piękna, ani smaku. Są jedynie reguły, których się można nauczyć. I są one inne w każdej kulturze. Na przykład malowanie w perspektywie jest kanonem typowo europejskim, prawie nieobecnym w sztuce azjatyckiej. No i co? Kto mi powie, że sztuka azjatycka nie jest piękna? Może się komuś nie podobać, tak jak i kubizm Picassa. Podobnie z potrawami. Co jednemu podchodzi, to drugiemu nie. Podczas mojej długoletniej pracy w korporacji organizowałam co miesiąc lunche w różnych etnicznych restauracjach. Kiedyś zamówiliśmy pierogi z restauracji na Church Street. Widziałam, że to niektórym nie za bardzo podchodziło, bo etnicznie zajadali się zupełnie innymi potrawami. No, ale nie narzekali, bo nie wypada narzekać na wybór managerki. Ale odkuli sobie gdy zamówiłam poutine. Poutine to frytki w sosie serowym z kawałkami sera białego i żółtego. Dla nas Polaków, przynajmniej dla mnie, po prostu niebo w gębie. Tak, bardzo tuczące i bardzo kaloryczne, ale za to przypominające te łąki zielone, pola malowane zbożem rozmaitem. Jest to kanadyjska potrawa, wywodząca się prosto z prowincji Quebec. Ach jakież było w zespole narzekanie na to poutine. Musiałam interweniować. No bo jak to? Przyjechać do obcego, gościnnego kraju i tak bez uszanowania dla kuchni i zwyczajów? Nie zawsze należy być prawdomównym i walić prawdę prosto z mostu. W dekalogu nie ma grzechu o ‘białych kłamstwach’. Jest tylko mówieniu fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu. Dobrze wychowani ludzie nie szydzą, nie wyśmiewają, nie mówią drobnej prawdy, która rani uczucia innych. Nie musicie lubić poutine, ale nie musicie też tej kanadyjskiej potrawy głośno i z agresją krytykować.

To tak jak ‘fudge’ – a to przecież nic innego jak nasze słodkie krówki. Krówki lubicie, a ‘fudge’ nie? To jest to samo – tylko inna nazwa.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

A co do tego faceta, który przygadywał starszej pani, że się zaokrągliła, doszły mnie słuchy, że zaczęli ze sobą kręcić. Hmm!  Czy wyśmiewanie to jest taka nowa forma podrywania? Tego to ja z kolei nie kumam.

MichalinkaToronto@gmail.com Toronto, 5 października, 2023