I doczekaliśmy rządu złożonego ze stu dwunastu ministrów i wiceministrów. “Ciężko pracują” – zapewnił nas Suchoń Mirosław, poseł “Trzeciej Drogi”.

Aktualnie “Trzeciej”. Wcześniej z przynależnością partyjną Suchonia różnie bywało i gość rozmaite zadeptywał bezdroża intelektualno-ideologiczne. Póki własnego bezdroża nie odnalazł. I raczej przesadziłem z komponentem intelektualnym.
Więc “ciężko pracują”, choć przypuszczam, że bardzo wątpię zarówno w “ciężko”, jak i w “pracują”. W Kancelarii Premiera z pewnością się nie mieszczą. Niechby połowa przychodziła, kilkunastu stać będzie – nawet gdy postawa zasadnicza przyjmowana przed zapracowanym premierem to żadna ujma. I nawet gdy przyjąć postawę zasadniczą wstyd byłoby ludziom rozumnym i przyzwoitym. Ilu takich znalazłoby się w składzie rządu? Tacy wyszli, nim zwaliła się nań niemoralna propozycja.
***
Zresztą, politycy polscy? Uszy wyprostowane, ślepia wytrzeszczone, spomiędzy wilgotnych warg jeno słodycz kapie. Obraz jak z centrum pandemonium jakiegoś. Do tego ów szum obezwładniający widzów słuchaczy, emitowany od góry zwłaszcza, czyli wydobywające się ustami słowa pierzaste, ulatujące hen, jakby z łopotem husarskich skrzydeł. Co dzieje się zwłaszcza wówczas, gdy politykami nazywa tych ludzi otumaniony medialnie elektorat. No uparł się – i co elektoratowi zrobisz? Tymczasem wiedzą, pospołu panie i panowie “politycy”, że takie nazwanie w stu procentach legitymizuje ich działania – nawet gdy w rzeczywistości legitymizuje jedynie ich powszechną nikczemność. Dajmy na to w chwilach, gdy wyjaśniają wyborcom, że polityka to sztuka zdobycia i utrzymania władzy, więc z natury rzeczy nic wspólnego z moralnością i systemem wartości nie ma i mieć nie może.
Swoją drogą, bez żartów. Politycy amerykańscy, brytyjscy, żydowscy, francuscy, niemieccy, wreszcie brukselscy, czy tam unijni – to tak. Ale polscy? Co to jest “polskość”? Polskość to dziś mdłe wspomnienie Rzeczypospolitej. Plus taka sobie, ułomna, do tego zwykle wypaczona, pamięć po dumnym narodzie. Plus okazjonalny folklor na zmianę z demonstracjami emerytów, zaliczających samych siebie do lepszego sortu: “Nie pozwolimy!”. Akurat. Nie pozwolą przyjść Dukaczewskiemu do Olejnik? Czarzastemu nie pozwolą bzdur wygadywać? Zandberga otoczą kordonem sanitarnym? I tak dalej, i tak dalej.
Wygląda mi, że w rozumianej współcześnie polityce zachodzi to samo mniej więcej, co na zapleczu kuchennym upadającej restauracji. Mało, że nikomu nie zależy już na smaku potraw, szef kuchni zadecydował: ograniczymy się do mieszania chochlą w garze. I czyni, co postanowił. Podejście tego rodzaju nie może skończyć się dobrze, nie z perspektywy właściciela biznesu. Jak to ujął Gabriel Maciejewski: “Film Reset wskazał na istnienie obozu zdrady narodowej, po czym najspokojniej w świecie obóz ten przejął władzę”. No przecież.
I podsumowując wątek: dołujemy niczym orzeł ze skrzydłami, porwanymi przez wichry historii do postaci gęsiego pierza. Żeby być grzecznym i nie powiedzieć kaczego. Czy tam z przetrąconym kręgosłupem. Świat, jaki chcielibyśmy, żeby był, okazał się tym, o którym nasi wrogowie mówią, że jest ich.
***
Teraz inny aspekt. Dlaczego tak ważne są nazwiska nowych ministrów, wiceministrów, sekretarzy stanu, wojewodów, a nawet mniejszych rangą udziałowców kotła, wypełnionego dżemikiem władzy? Czy tam władzy melasą? Otóż te nazwiska są ważne, ponieważ od wartości, które wyznają owe figury, od ich tożsamości indywidualnej, od tego kim one same są, zależy kierunek, w którym pociągną naród. A precyzyjniej i współcześnie: od nich zależy wymiar otchłani, w jakiej Polska ugrzęźnie na dekady bądź zniknie bez śladu.
To jedna strona czarnej chmury. Druga jawi się mroczniej: za ważniejsze od nazwisk należy uznać zakresy kompetencji oraz indywidualne zdolności i predyspozycje do ich wykorzystania w praktyce. Weźmy w tym kontekście pytanie, jak szybko, niezależnie od treści, za wypowiedź pod adresem pani minister od zdrowia, czy tam pani wiceminister od kultury, rozpoczętą frazą: “Pani minister…”, uznane zostanie za mowę nienawiści?

Że to nonsens? Poczekajcie chwilę czy dwie. Żebyśmy się nie zdziwili. “Nie wiesz, jak idzie nieszczęsnej wiceministrzycy pod pułkownikiem Sienkiewiczem?” – zapytał mnie ostatnio kolega. Chodziło mu o panią Scheuring-Wielgus, wiceministrę od kultury. Nie odpowiedziałem. Skąd mnie wiedzieć takie bezeceństwa? Ale że, łącznie, sto dwanaście osób w niekłamanym pocie czół, z wyraźnie napiętymi biustami i bicepsami, zaczęło troszczyć się o świetlaną przyszłość narodu nadwiślańskiego? Powodów, by bać się przyszłości znajdujemy wiele. W każdym razie powinniśmy. Tak sądzę. Sądzę nawet, że im prędzej zaczniemy się bać, tym mniej rozczarowań pozostanie nam do przełknięcia. Warto pamiętać i powtarzać, co mówią ludzie mądrzy: bez wspólnego systemu wartości mowy nie ma o wspólnocie. O wspólnym celu. O wspólnej pamięci. Z czego wypada wysnuć wniosek o treści: okopujmy się. Bunkry stawiajmy. Gromadźmy pociski. Albo uciekajmy. Upiorne, dręczące perspektywy. Prawdę powiedziawszy: aż nadto.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

 

Krzysztof Ligęza 
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl