W związku ze śmiercią Nawalnego znowu oberwało się Putinowi. Tym razem na zasadzie is fecit, cui prodest, czyli ten zrobił kto skorzystał. Niektórzy wręcz piszą, że Nawalny zmarł w rezultacie tortur, co trochę trudno jest ustalić. Zresztą w takim przypadku, biorąc pod uwagę znaczenie tematu i zaangażowanie służb z obu stron, wszystko jest trudno ustalić, począwszy od samego faktu czy rzeczywiście zmarł, czy rzeczywiście był antyputinowym opozycjonistą, czy też wystawionym przez reżim figurantem. Jak wiemy z sowieckich historii KGB potrafiła pogrywać sobie w takich przypadkach całkiem nieźle, a sądzić można, że FSB te metody tylko rozwinęła.

Zakładając jednak, że wersja oficjalna jest prawdziwa – czyli „zabił go Putin”, z pewnością oburzałbym się o wiele bardziej, gdybym mógł zakładać, że nasz amerykański hegemon zachowuje się w takich sprawach przykładnie i moralnie, i nikogo skrytobójczo nie usuwa z tego łez padołu.

Tymczasem kilka lat temu wyszło na jaw, że w służbach naszych południowych sąsiadów pojawił się projekt, wyeliminowania Juliana Assange’a (którego rozprawa deportacyjna do USA właśnie ma się odbyć w tę środę). Chcieli zabić dziennikarza tak dla przykładu. Mike Pompeo miał zażądać od służb „opcji w celu wyeliminowania Assange’a”.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Czym to się różni od przypadku Nawalnego? Ano tym, że Nawalny to był chociaż polityk, jakiś ponoć Putinowy konkurent, zaś Assange to dziennikarz i do tego nie amerykański. Na dodatek, Nawalny był podejrzewany o kontakty z wrażymi służbami – ponoć tam umawiał się na jakąś kasę – a Assange jedynie publikował coś co było wbrew amerykańskim interesom, a do niepublikowania czego w ogóle niczym nie był zobowiązany. Jeden i drugi zostali aresztowani pod pretekstem, w przypadku Assange’a – rzekomego molestowania seksualnego.

Mamy też i inny przypadek śmierci w więzieniu – urodzonego w Chile dziennikarza amerykańskiego w Charkowie. 55 – letni Gonzalo Lira został aresztowany przez reżim kijowski za umieszczanie na swym blogu postów Ukrainie niemiłych. Ponoć (we wszystkich tych sprawach „ponoć” należy stawiać przed każdą informacją) został zwolniony za kaucją, a następnie aresztowany ponownie, gdy na motocyklu usiłował przedrzeć się na Węgry.
No i zmarło mu się w areszcie, podobnie, jak zmarło się Nawalnemu w kolonii karnej.

Co ciekawe, żona p. Nawalnego w momencie napłynięcia doniesień o śmierci męża była pod ręką, bo w Monachium na konferencji bezpieczeństwa, i mogła od razu przyjąć kondolencje od największych europejskich tuzów. Tak więc ewentualny manewr regime change na Kremlu w oparciu o Nawalnego na razie musi zostać odłożony.
Sama zaś sprawa pozwoliła przykryć pozytywne wrażenie, jakie Putin mógł wywołać za sprawą wywiadu z Carlsonem, obejrzanym na samej tylko platformie X 205 mln razy, Nawiasem mówiąc, według Carlsona, amerykańskie służby od lat usiłowały mu to uniemożliwić i za sprawą ich działań Rosjanie zerwali początkowe negocjacje. Putin wygląda u Carlsona o wiele mniej demonicznie niż wielu współczesnych nam liderów, więc przypisanie mu śmierci Nawalnego pozwoli ten demonizm nieco podreperować.

Carlson skomentował śmierć, że „liderzy czasem zabijają”. O czym pewnie dowiedział się w domu, bo jego ojciec Dick Carlson w politykę imperium był zaangażowany po uszy.
W polskiej narracji zwłaszcza, u osób pamiętających lata 80. pokutuje reaganowska etykieta Imperium Zła. Do dzisiaj wielu Polaków skłonnych jest Ameryce o wiele więcej wybaczać niż Rosji. Tymczasem dzisiejsza Ameryka to nie są USA sprzed 40 lat, trawi je wiele procesów gnilnych – niektóre prawdopodobnie inspirowane z zewnątrz – no a przede wszystkim Ameryka nie ma stałych przyjaciół czy wrogów lecz interesy, jak to zgrabnie ujął papa Kissinger.

I w ten sposób należy oceniać każdą politykę. Bo niestety, my, Polacy możemy sobie jedynie pooceniać, robić jej nie mamy już czym.

Andrzej Kumor