Może to jest związane z wiekiem, ale bardziej niż kiedyś drażnią mnie rocznicowe i okazyjne wystąpienia polityków; mantra tych samych słów, odklepywanie podobnych tekstów, najczęściej bez żadnych osobistych konotacji, powtarzanie tych samych patetycznych zwrotów…
W ubiegłym roku podczas parady trzeciomajowej padał deszcz, ludzie byli pochowani „po bramach” i pod parasolami, a cała plejada polityków (w związku z rokiem wyborczym w RP było ich sporo), spod swego zadaszenia gadała i gadała. Sam byłem świadkiem, jak jedna rodzina zgarnęła dzieci i pojechała do domu. Może właśnie te doświadczenia sprawiły, że w tym roku na paradzie w centrum Toronto nie przyszło wielu tych, którzy byli w ubiegłym. Jedna pani nauczycielka wprost powiedziała, że ludzie się zrazili.
Niezależnie od tego, jaka była przyczyna wypadliśmy marnie. Owszem było dużo „zorganizowanych” Polaków – członków organizacji, tańczących dzieci i ich rodziców, harcerzy i ich rodziców, ale ludzi, którzy „przyszli sami z siebie”, było niewiele.
Plac przed torontońskim ratuszem był żałośnie pusty.
Zabrakło nas, zwykłych Polaków, nie było tłumu, a w końcu chyba jest to pomyślane, jako święto polskości, w którym mamy się dobrze ze sobą poczuć i pokazać miastu, że jest nas tutaj dosyć sporo.
Również polska „oferta straganowa” była bardzo skąpa.
Ja wiem, że Downtown Toronto zniechęca do przyjazdu, na dodatek w niedzielę z powodu maratonu zamknięta była część ulic, ale właśnie pokazaliśmy, że organizacje polonijne mają niewielką siłę mobilizacji.
Ja wiem, że wielu nie odpowiadał skład polskiej delegacji z Warszawy, bo jednak ani PO, ani SLD nie ma wśród nas wielu zwolenników, ale to była nasza impreza, a nie ich, a nas wszystkich tutaj łączy polskość ponad to co dzieje się w kraju. Pokazanie zdolności do politycznej mobilizacji zawsze poprawia sytuację danej grupy. Wiedzą to wszyscy, którzy robią etniczną politykę w Kanadzie. Jeśli nie jesteśmy wśród dużych misiów, które w tym kraju mają pieniądze i stosunki pozwalające kształtować politykę to możemy pokazać choćby to, że jesteśmy zmobilizowanym elektoratem – no ale nie udało się.
Polska parada (pochód?) w Toronto to świetna okazją do święta polskości w mieście, Nathan Phillips Square to dobre miejsce do spotkania się w dużej grupie i zabawy, a także najlepsze do „turystycznej” ekspozycji naszej kultury, bo zawsze jest tam trochę osób odwiedzających miasto. Jednak masa krytyczna potrzebna do tego, by odnieść tam sukces w minioną niedzielę nie została przekroczona.
Nawiasem mówiąc na spotkanie z nami nie pofatygowała się nawet burmistrz Chow. Może dlatego, że wie, iż na nią i tak nie głosujemy, no a Pierre Poilievre, który był na paradzie w roku ubiegłym, w tym roku zaliczył nas w Mississaudze, przy okazji udziału w torontońskiej paradzie Khalsa, która zgromadziła dziesiątki tysięcy sikhów, do których przemawiali liderzy wszystkich trzech partii federalnych, łącznie z Trudeau.
Polityka nie jest grą wszystko, albo nic, w polityce nie zrealizujemy wszystkich naszych życzeń, ale jeśli chcemy by na różnych szczeblach i przy różnych okazjach ignorowano nas trochę mniej powinniśmy pokazać, że potrafimy się skrzyknąć. W tym roku – mimo akcji promocyjnej KPK – nie dało się nam nawet zapełnić Nathan Phillips Square. Jeśli więc przyjdzie nam do głowy mieć pretensje – najpierw miejmy je do siebie.
Andrzej Kumor



PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU