Brak zmiany jest prostszy niż zmiana. A oto banał numer dwa, trywialny nie tak okazale: trzeba wiedzieć, o czym warto pamiętać, wiedząc przy tym, o czym należałoby zapomnieć.
Z perspektywy praktycznej: dopóki nie określimy, o czym powinniśmy pamiętać, dopóty nie rozpoznamy, o czym musimy zapomnieć. Czy w tej wersji, czy w jakiejś innej, boć w przestrzeni publicznej biega ich parę, w każdym razie powyższe uświadomił mi Heniek Gocwał.
Słucham? Że dotąd nie wspominałem Liściastego? Niemożliwe. Piwożłopa z Bornego Sulinowa, słynnego na parę miejskich ulic, pół gminy i trzy powiaty, zwykle pałętającego się po szuwarach nad Pilem z wieńcem suszu na łbie? Niemożliwe, powtarzam. Pewnie, że o Heńku opowiem. Ale nie teraz. Teraz, wybaczcie kaszlnięcie sucharem: opowiedziawszy o Liściastym teraz, musiałbym was pozabijać. Na śmierć.
***
Protestujemy, gdy rzeczywistość mierzwi nam pióra, rozumiejąc przy tym, iż to reakcja naiwna. Rzeczywistość zaskakuje każdego, mając nasze niezachcianki głębiej niż w dowolną sempiternę cokolwiek zapakowała. Nie wspominając o mierzwieniu piór. Tu patrzymy, gdzie palce skubią klawiaturę: “Protestujemy, gdy rzeczywistość mierzwi nam pióra….” – i tak dalej. Te moje dzisiejsze palce nieszczęsne. Te same jakby, a nie takie same z pewnością. I a propos dzisiejsze: wczoraj zapaliłem pierwszego papierosa. Pierwszy raz użyłem wczoraj noża do krojenia chleba. Dalej jak wczoraj to być nie mogło. Pierwsza jajecznica? Wczoraj, bo kiedy? Tymczasem dziś… dajcie spokój. Dziś skończyłem 103 lata. To znaczy wczoraj, bo dziś mam lat 129. Może nawet 173. Bez paru miesięcy, co niczego nie zmienia sensownie.
– I cóż inspirującego z boleści swoich wywodzisz, Zajoncu nieszczęsny?
– Chodzi o to, Heniu, że jedna noc minęła, nie więcej, a człowiek zdążył się urodzić, przeżyć swoje, postarzeć się i nawet zestarzeć.
– Wiek to już nie cecha charakteru?
– Przyznaję, wierzyłem w to. Kiedyś. Dziś słyszę w tej myśli grzmot pustosłowia.
– Grzmot słyszeć to lepiej niż słyszeć ciszę. A niektórych pustosłowie przyciąga niczym magnes opiłki żelaza.
– Zwłaszcza polityków. Tak zwanych. Mnie odstręcza. A co do ciszy, żadna cisza nie istnieje bez hałasu. Niczego nie porównasz w oderwaniu od wzoru.
– To w końcu jak stary jesteś?
– Pamiętam Morze Martwe z czasów, kiedy zaczynało od chrypki.
– Oj, Zajonc. Suchara chrupnąłeś.
– Jeszcze ostatni etap i kurtyna opadnie. Czy tam urnę dłoń przyjazna zaślepi, a deszcze mogiłę zroszą. Zwyczajność, Heniu.
***
Jedni rodzą się za późno a inni za wcześnie. Ja urodziłem się współcześnie. To podobno wielka sztuka, trafić precyzyjnie we współczesność, a skoro mnie trafić się udało, nie zamierzam się sprzeczać. Tym bardziej wiedząc, co napisała o Ligęzie żyjąca na przełomie XVIII i XIX wieku pani Anne-Louise Germaine Necker, baronowa de Staël von Holstein, znana również jako Germaine de Staël (oraz Madame de Staël). Erudytka z niej była i powieściopisarka francuskojęzyczna, dziś zwana “proto-feministką”, a napisała o Ligęzie, cytuję: “Rasa ludzka nie podoba mu się. Można powiedzieć, że wolałby mieć do czynienia z czymś innym niż z ludźmi”. Przyznaję, spostrzeżenie poczyniła de Staël poznawczo poprawne, a takie uznaję za przydatne. Zresztą moja Szanowna Właścicielka powtarza to samo, dodając uwagę o paskudnym jakoby charakterze. Moim.
Fakt, na ozdobę wytwornego towarzystwa nie nadaję się z całą pewnością. Taki już jestem. Nic na to nie poradzę. Nawet nie będę próbował. Lubię przycupnąć w kątuszku. Dopiero stąd menażerię obejmuję globalnie. Dopiero stąd widać, jakie to wszystko zabawne. Wstrząsająco zabawne i ewidentnie żenujące – ale okay, postąpmy dalej tropem zbliżonym: oto jestem. Zsiniałe, pokiereszowane ego. Sczytany egzemplarz. Do tego skromny nakład. Co ze wznowieniami, pyta ktoś? Nie będzie wznowień.
Nota bene, funkcjonować introwertykom niełatwo. Bywają nieśmiali. Jak outsiderzy preferujący refleksyjną ciszę, to jest raczej wnętrza katedr i katakumb niż zgiełk nowoczesności. Nad konfrontację cenią sobie wycofanie, a ponieważ tylko oni rozumieją siebie w pełni, najchętniej wymieniają myśli sami ze sobą.
Pasuje jak ulał: neurotyczny introwertyk ze mnie. Więcej: depresant z podwyższonym poziomem lęku i obniżoną wrażliwością na ból. Ot, nadwrażliwiec z inklinacjami do stanów lękowych, a na dodatek – co orzekła moja ulubiona pani doktor z mojego ulubionego PeOZetu, u podstaw swego ulubionego pacjenta dopatrując jakowejś tajemniczej mutacji któregoś z genów, do której musiało jej zdaniem dojść najpewniej w embrionalnej fazie epigenezy. Błąd podziału czy jakoś tak. Rzecz jasna nie rozmawiamy ze sobą o rozciąganiu telomerów. Nie przyznaję się do eksperymentowania w tym obszarze, aż tak okrutny nie jestem, by z błędu kobietę wyprowadzać. Wiadomo: kobieta wyprowadzona z błędu łatwiej wychodzi z siebie, a gdy już wyjdzie, naprawić takiej nijak nie sposób. Czy tam z powrotem na miejsce zagonić. Panią Senyszyn weźcie. Przykład z bagnistego brzegu cuchnącej szlamem rzeki, a jaki dobry. No sami przyznajcie: ładnie nam pani S. przebrzmiewa? Czy raczej brzydko?

Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU