29 stycznia br. przypada 81. rocznica wyjątkowo brutalnej masakry dokonanej przez sowieckich partyzantów na ludności cywilnej. We wsi Koniuchy w rejonie solecznickim ok. godz. 5 rano oddziały partyzantki zaatakowały śpiących ludzi, podpalając domy i strzelając do uciekających mieszkańców.

Co roku przy Krzyżu Pamięci Pomordowanych w Koniuchach odbywa się apel pamięci z udziałem władz samorządowych, harcerzy, społeczności lokalnej.

Co roku przy Krzyżu Pamięci Pomordowanych w Koniuchach odbywa się apel pamięci z udziałem władz samorządowych, harcerzy, społeczności lokalnej | Fot. salcininkai.lt

— W okresie sowieckim oficjalny przekaz był taki, że mordu na cywilnych mieszkańcach Koniuch dokonali Niemcy. O tym, że to nieprawda, mówiło się półgłosem — wspomina Regina Bućko, emerytowana nauczycielka, przewodniczka, członkini Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Solecznikach.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Kara za samoobronę Polaków
Oddział sowieckich partyzantów napadł nad ranem znienacka na wieś, mordując jej mieszkańców. Miała to być „kara” za zorganizowanie przez mieszkańców Koniuch samoobrony, która chroniła głodującą wieś przed ciągłymi grabieżami ze strony napastników, stacjonujących w Puszczy Rudnickiej.

— Pamiętam, jak do wsi przychodzili partyzanci, zabierali nawet ubranie, a jak zobaczyli, że są dobre buty, to zabierali i buty. Rekwirowali zboże, świnie, jeszcze kazali zakładać konia i zawieźć im to wszystko do lasu — wspomina naoczny świadek tamtych wydarzeń, Marian Bandalewicz, urodzony w 1936 r. w Koniuchach.

— Zaczęło się od strzelaniny. Obudziłem się, bo te odgłosy podniosłyby nawet zmarłego. Otoczyli wieś z trzech stron, strzelali godzinę, może więcej. Jak się rozjaśniło, zaczęli chodzić po wiosce z pochodniami i podpalać domy i stodoły. Jedni palili z jednego końca wioski, inni z drugiego. My mieszkaliśmy pośrodku wioski, więc do nas doszli już na samym końcu — wspomina Marian Bandalewicz.

Jak opowiada, tego ranka jego ojciec wstał wcześnie, zapalił lampę, bo o piątej nad ranem jeszcze było ciemno. Kiedy zaczął się ubierać, przez okno wleciał pocisk, który trafił w piec. Ojciec wyszedł przez ganek i schował się w jamie pod bierwionami leżącymi na dworze. Mama z trójką dzieci została w domu.

Przygotowaliśmy do „węzełków” lepsze cieplejsze ubrania na wypadek, gdyby nasz dom też podpalili. Kiedy ostatni partyzanci przechodzili przez wieś, zobaczyli nasze „węzełki”, powrzucali je do ognia. Ja z Wojciechem, młodszym o dwa lata bratem, narzuciliśmy na siebie kołdrę i zaczęliśmy uciekać. Słyszałem, jak ktoś z partyzantów mówił, żeby nas zastrzelić. Jego kolega mu odpowiedział: „Co ty, w dzieci będziesz strzelać?”. Tak ocaleliśmy — wspomina.

Mama została w domu, czerpała z wiadra kubeczkiem wodę i próbowała ratować dom przed ogniem.

— Mama wyratowała nasz dom. Stodołę, chlew, tymczasowy domek spalono. Niestety, zginęli nasi krewni, dziadka brat, Bandalewicz Tomasz z żoną. Zastrzelono ich. Zginęli też synowie Tomasza, Józef z żoną Michaliną, Bandalewicz Mieczysław z dwójką małych dzieci — przekazuje Marian Bandalewicz.

Ludzie próbowali ratować się, uciekając do lasu. Tam trafiali prosto na partyzantów, którzy ich rozstrzeliwali. Więcej szczęścia mieli ci, co uciekali w inną stronę, ku rzece.

Niektórym udało się uratować
Pani Jadwiga Prowłocka, z domu Jankowska, urodziła się we wsi Koniuchy już w okresie powojennym. Jednak to, co się stało w styczniu 1944 r., zachowało się w pamięci jej rodziców i okolicznych mieszkańców, którzy uszli z życiem. Z tych opowiadań wie, że mężczyźni mieszkający w Koniuchach tworzyli kilkuosobowe grupy broniące się przez grabieżami partyzantów. Tamtej tragicznej nocy wieś została otoczona przez napastników, którzy stacjonowali w okolicznych lasach. Podchodzili do każdego domu i podpalali. Ludzi próbujących ratować się z pożaru ucieczką rozstrzeliwali. Zabijano starców, dzieci, nawet kobiety z niemowlętami.

— Szczególnie utkwiły mi w pamięci dwa epizody, która opowiedziała mi moja sąsiadka, Józefa Jankowska. Opowiadała, jak został podpalony jej dom, jak wyskoczyła z płonącego domu i wpadła wprost na wycelowaną w nią lufę karabinu. Zaczęła tłumaczyć, że w jej domu od lat nie ma żadnych mężczyzn, prosiła, by puszczono ją wolno. Kazano jej uciekać ze wsi w stronę rzeki — opowiada Jadwiga Prowłocka.

Niestety, siostra Józefy Jankowskiej nie miała tyle szczęścia. Chowała się wraz z dziećmi w szopie.

— Podpalacz zabił ją razem z niemowlęciem na oczach starszych dzieci. Starszy syn ocalał, ale, jak się okazało później, postradał zmysły — wspomina nasza rozmówczyni. — Moj ojciec z koniem uciekał w stronę rzeki. Kule leciały w ich stronę. Ojciec upadł i czołgał się. Koń też upadł na przednie kolana i nawet on próbował się ratować czołgając. Ojciec razem z koniem uratowali się — wspomina przekaz swojej mamy Jadwiga Prowłocka.

W jej pamięci zachował się też inny przerażający opis śmierci kobiety, która podczas ucieczki z płonącego domu została postrzelona i upadła na swe kilkumiesięczne dziecko. Napastnicy rzucili na kobietę słomę i podpalili. Kiedy wycofali się, mieszkańcy spalonej wioski pod martwym ciałem matki znaleźli żywe jeszcze dziecko.

Pamięć żyje
Według ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej atak na Koniuchy przeprowadziła licząca 120-150 osób grupa partyzantów sowieckich pochodzących z różnych oddziałów stacjonujących w Puszczy Rudnickiej, takich jak „Śmierć Okupantowi”, „Śmierć faszyzmowi”, „Piorun”, „Margirio”, Oddział im. Adama Mickiewicza. Oddziały te były wielonarodowościowe. Należeli do nich m. in. partyzanci żydowscy, uciekinierzy z gett w Kownie i Wilnie.

Jak ustalili śledczy IPN, w nocy z 28 na 29 stycznia 1944 r. grupa partyzantów sowieckich otoczyła wieś i ok. godz. 5 rano przystąpiła do ataku, który trwał 1,5-2 godziny. Podpalano słomiane dachy domów, do obudzonych, uciekających mieszkańców strzelano. W wyniku ataku zginęło co najmniej 38 osób, kilkanaście zostało rannych. Jednak jak zaznaczają śledczy, w dokumentach archiwalnych podaje się różną liczbę ofiar: od 34 do 50. Wśród ofiar byli mężczyźni, kobiety i małe dzieci.

W 2020 r. pion śledczy IPN zakończył dochodzenie w sprawie zbrodni dokonanej na Polakach we wsi Koniuchy. Śledztwo zostało wszczęte w oparciu o materiały przekazane do IPN w 2001 r. przez Kongres Polonii Kanadyjskiej. To m.in. dzięki badaniom przedstawicieli Kongresu ustalona została lista około 40 uczestników masakry, byłych partyzantów sowieckich, w tym Żydów i Litwinów. Nikt ze sprawców mordu nie został ukarany. Śledztwo zostało umorzone — prokurator stwierdził, że osoby, które kierowały masakrą, nie żyją.

O tym, co się wydarzyło w Koniuchach, w okresie sowieckim milczano. Dopiero w 60. rocznicę pacyfikacji wsi, staraniem Solecznickiego Oddziału Rejonowego Związku Polaków na Litwie, dzięki Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ustawiony został krzyż, na którym umieszczono 38 nazwisk ofiar tragedii. Co roku odbywają się tu apele ku czci pomordowanych.

 

= = =

https://ipn.gov.pl/pl/sledztwa/sledztwa/oddzialowa-komisja-w-lodzi-sta/31491,Sledztwa-zakonczone-wydaniem-postanowienia-o-umorzeniu.html?search=446690