„Zranione serce z rozpaczy dynda, czemuś odszedła, ach Rozalinda, ty babskie zwierzę, ja tobie w życiu już nie wierzę, bo ty masz serce tam, gdzie wstydzę się powiedzieć sam” – śpiewało się kiedyś w piosence o charakterze polsko-lewantyńskim.

Już na tej podstawie widać, do jakiej traumy doprowadzają zawody miłosne, a cóż dopiero, gdy zawód jest i miłosny i polityczny? A tak właśnie było w przypadku uroczystych obchodów 80 rocznicy wybuchu II wojny światowej, w której miał wziąć udział Dostojny Gość oraz liczne osobistości o dostojności nieco mniejszej?

Gdybyśmy byli na innym etapie, to nieobecność Dostojnego Gościa osłodziłaby nam obecność Naszej Złotej Pani, która postanowiła towarzyszyć niemieckiemu prezydentowi Walterowi Steinmaierowi, żeby nie czuł się nieswojo w towarzystwie prezydentów drobniejszego płazu, niczym Kukuniek w gronie Mędrców Europy – ale niestety na tym etapie oddaliśmy serce Dostojnemu Gościowi, który tymczasem postanowił własną piersią zasłaniać Florydę przed zbrodniczym cyklonem i nie miał głowy do żadnych egzotycznych rocznic tym bardziej, że Ameryka do wojny z Niemcami przystąpiła dopiero 7 grudnia 1941 roku, po japońskim ataku na Pearl Harbor, więc data 1 września ani ją ziębi, ani grzeje. Nawet Wielka Brytania, która – jak napisał w swoim ostatnim rozkazie generał Sosnkowski – „zachęciła” Polskę do samotnego wojowania z Niemcami, po uderzeniu Hitlera na Rosję zaczęła tracić do nas cierpliwość i Polska z „natchnienia narodów” niemal z dnia na dzień stała się coraz bardziej kłopotliwym balastem.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Od czego jednak wytrenowana umiejętność przekuwania wszystkich wydarzeń w kolejny, wielki sukces? Wprawdzie prezydent Trump nie przybył, ale za to wysłał wiceprezydenta Mike Pence`a, który wprawdzie rozmawiał z prezydentem Dudą na temat praworządności, ale podobno wystawił Polsce dobrą recenzję, wbrew intencjom 23 „byłych ambasadorów”, którzy listownie informowali prezydenta Trumpa o tym, jak to u nas jest naprawdę.



Tymczasem prezydent Trump to wszystko musi wiedzieć choćby z raportów CIA , więc ci wszyscy, pożal się Boże,  dyplomaci tylko zmarnowali papier i atrament. Cóż jednak wymagać od amatorów, którzy w żadnym normalnym państwie byliby trzymani od Ministerstwa Spraw Zagranicznych  na odległość strzału. Ale – jak to w swoim czasie wyjaśniła „Gazeta Wyborcza” – bez względu na to, czy ministrem spraw zagranicznych jest Książę Małżonek, czy „Pularda” – naszą dyplomacją kieruje stajnia Incitatusów, skompletowana jeszcze przez „drogiego Bronisława”, czyli profesora Geremka. Nic tedy dziwnego, że z tej stajni wychodzą rozmaite rozmaitości, między innymi w postaci wspomnianego listu-donosu.

Ale najwyraźniej prezydent Trump, który w Ameryce krytykowany jest za to samo, za co w Polsce Jarosław Kaczyński – musiał zrobić z owego listu użytek toaletowy, to znaczy nie on sam, tylko w jego zastępstwie wiceprezydent Mike Pence. W przeciwnym razie na pewno nie powiedziałby, że sprawa zniesienia wiz dla Polaków jest bliższa, niż kiedykolwiek przedtem – a tymczasem nie tylko to powiedział, ale w dodatku zapowiedział zwiększenie amerykańskiego kontyngentu w Polsce o cały tysiąc żołnierzy.

Toteż pan prezydent Duda nie szczędził gorzkich słów ruskim szachistom, wzywając świat do obłożenia ich sankcjami i w ogóle, słowem – wystąpił w roli ormowca Europy Środkowej, co jest oczywiście kolejnym wielkim sukcesem, bo „chociaż żołnierz obszarpany, przecie stoi między pany” – jak śpiewano w koszmarnych czasach sarmackich.

Co prawda z uwagi na nieobecność prezydenta Trumpa niczego nie udało się podpisać, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Jak tylko prezydent Trump upora się ze zbrodniczym cyklonem, to na pewno do Polski przyjedzie, może nawet tej jesieni, kiedy będzie już po wyborach i będzie wiadomo, czy akomodować się psychicznie do Mateusza Morawieckiego, czy przeciwnie – do posągowej pani Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, która została zaproponowana na stanowisko pierwszego ministra przez obóz zdrady i zaprzaństwa.

Przede wszystkim zaś, sekretarz stanu USA, pan Pompeo, przedstawi  Kongresowi swój raport w sprawie realizowania przez Polskę żydowskich roszczeń majątkowych, więc łatwiej będzie zdobyć rozeznanie, w jaki sposób Polakom przychylać nieba. Nie ulega wątpliwości, że jak już nam wtedy prezydent Trump przychyli nieba, to zobaczymy wszystkie gwiazdy – ale czyż właśnie nie o to chodzi przy przychylaniu nieba?

Zanim jednak to nastąpi, nasz nieszczęśliwy kraj coraz bardziej pogrąża się w okresie przedwyborczym. Akurat gdy piszę te słowa, nieubłaganie zbliża się termin, w którym trzeba zarejestrować listy wyborcze i o tym, któremu komitetowi się to udało, dowiemy się nieco później, bo te wszystkie podpisy trzeba będzie przecież posprawdzać, czy nie ma tu żadnych machlojek – i dopiero wtedy wyjaśni się, „czym najwyższy, czylim tylko dumny” – jak mówił Konrad w „Wielkiej Improwizacji”.

Między komitetami zarejestrowanymi będzie dochodziło do ostrych politycznych sporów, bo  zanim żydowskie przedsiębiorstwa przemysłu holokaustu podzielą się majątkiem naszego nieszczęśliwego kraju, to przez jakiś czas będzie można jeszcze porządzić sektorem publicznym, tymi wszystkimi spółkami Skarbu Państwa i innymi konfiturami, które nasi przyszli okupanci oczywiście przejmą, ale unikając niepotrzebnej ostentacji, powierzą administrowanie nimi osobistościom tubylczym, ale ma się rozumieć – nie wszystkim naraz, tylko tym, których wskaże nieubłagany palec suwerena.

Toteż ani obóz „dobrej zmiany”, ani obóz zdrady i zaprzaństwa nie odzywa się na ten temat ani słowem, przyjmując postawę wyczekującą w nadziei, że to usypianie tubylców zostanie przez starszych i mądrzejszych zauważone i docenione.

Nie ma przypadków, są tylko znaki – mawiał niezapomniany ksiądz Bronisław Bozowski z kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Toteż tuż przed niedoszłą wizytą prezydenta Trumpa w Warszawie, nastąpiła awaria kolektora w następstwie której ścieki z całej stolicy spłynęły bezpośrednio do Wisły.

Pan prezydent Trzaskowski, pełen inicjatywy i pomysłów w zakresie edukacji seksualnej cudzych dzieci, wobec prawdziwych problemów okazał się bezradny, niczym dziecko przed seksualną inicjacją. Dało to premierowi Morawieckiemu okazję zademonstrowania wyższości rządu nad nierządem, to znaczy – nad samorządem. Wojsko w tempie stachanowskim zbudowało most pontonowy, na którym ma być ułożony rurociąg do oczyszczalni.  Okazało się wszelako, że to samowola budowlana, bo odpowiedni urzędnicy wystąpili o stosowne pozwolenia dopiero gdy most już stał.

Ciekawe, czy pan prezydent Trzaskowski rozkaże Straży Miejskiej go rozebrać – bo wiadomo, że nie ma nic gorszego, jak złamane prawo – czy też w obliczu alternatywy utopienia miasta we własnych ściekach, przymknie oko na ten drobiazg i samorząd z rządem jakoś się dogadają, mimo przynależności do przeciwnych obozów.

Jak widać, nic tak nie sprzyja porozumieniu, jak naturalne katastrofy, więc jak tak dalej pójdzie, to wojna wszystkich ze wszystkimi zamieni się w zgodę.

                Stanisław Michalkiewicz