Prawnicy specjalizujący się w postępowaniach upadłościowych mówią, że najgorsze dopiero przed nami. Wyjaśniają, dlaczego załamanie budżetów domowych i firmowych nastąpi za kilka miesięcy, a nie teraz, gdy tyle osób straciło pracę.

Douglas Hoyes z Hoyes, Michalos & Associates przewiduje, że w kwietniu liczba upadłości osobistych ogłoszonych w bieążcym roku będzie o połowę niższa niż przed rokiem. Oczywiście dochody uległy obniżeniu, a długi pozostały, ale teraz wszyscy żyją na przeczekaniu.

To samo powtarza Lou Brzezinski z torontońskiej firmy prawniczej Blaney McMurtry. “Pożyczkodawcy specjalnie nie nalegają na spłaty zadłużenia. Z tego powodu konsumenci żyją w jakby nierzeczywistym świecie, gdy zarabiają jakieś pieniądze, ale nikt się o nie nie dopomina. Pytanie, kiedy zacznie się dopominać i to wszystko runie”, mówi Brzezinski.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Przed pandemią liczba postępowań upadłościowych stale rosła, a stosunek zadłużenia do dochodów Kanadyjczyków był niemal rekordowy, przypomina Andre Bolduc z rady Canadian Association of Insolvency and Restructuring Professionals. “Jedną z głównych przyczyn bankrutowania jest skumulowanie długów i wystąpienie niespodziewanej sytuacji życiowej. Kanadyjczycy już są rekordowo zadłużeni, a teraz jeszcze tracą pracę.Dla wielu będzie to ciężar finansowy ponad siły”.

Z wyliczeń wskaźnika zadłużenia konsumentów wyliczanego systematycznie przez MNP Ltd. wynika, że w marcu 46 proc. Kanadyjczyków znajdowało się na krawędzi bankructwa. Gdyby stracili 200 dolarów lub nawet mniej, nie byliby w stanie zapłacić swoich comiesięcznych rachunków. Liczba ta wzrosła od grudnia o 10 punktów procentowych. Widać więc, jak bardzo wrażliwe są kanadyjskie gospodarstwa domowe na wszelkiego rodzaju nieprzewidziane sytuacje finansowe.

W innym badaniu przeprowadzonym w zeszłym miesiącu przez DART & maru/Blue okazało się, że 4 proc. ankietowanych jest niebezpiecznie blisko ogłoszenia upadłości. Odnosząc to do liczby Kanadyjczyków, bankructwo to realne zagrożenie dla 1,3 miliona obywateli. Kolejne 9 proc. obawia się o swoją wypłacalność, ale ma jeszcze pewien niewielki margines.

Co sprawia, że fala upadłości jeszcze nie następuje? Brzeziński wymienia kilka czynników. Osoby, które straciły pracę, złożyły wnioski o rządowe zapomogi. Nie są to duże kwoty, ale pozwalają przetrwać, gdy wierzyciele milczą. Do tego banki wprowadziły odroczenia spłat rat kredytów hipotecznych. Wolą poczekać niż rozpoczynać postepowanie likwidacyjne. Dalej rząd przesunął termin skaldania rozliczeń podatkowych.

Żyjemy teraz w okresie oczekiwania. Okres ten może zakończyć się w sierpniu, gdy przyjdzie czas na rozliczenia podatkowe. Ludzie powoli będą wracać do pracy, zasiłki się skończą, a banki upomną się o swoje. We wrześniu i październiku liczba przypadków bankructwa wzrośnie, i wzrost nawet o 50 proc. nie będzie zaskakujący, mówi Hoyes.

Brzezinski dodaje, że w trybie przeczekania są tez małe firmy. Dla nich powrót do normalności może być jeszcze trudniejszy.